czwartek, 27 grudnia 2012
Uczniowie mnie zaskoczyli. Zaskoczyli pozytywnie.
Jeżeli chcecie zaangażować swoich uczniów, to dajcie im coś ważnego do zrobienia. Nie wkurzajcie ich, ale pozwólcie działać, tworzyć i wyrażać siebie - usłyszałem tę radę na jednej z prezentacji znalezionej w internecie. Zapamiętałem i wykorzystuję, jak tylko mam taką możliwość! Moja ostatnia propozycja zajęć skierowana była do uczniów i dotyczyła - wydawałoby się ryzykownego tematu - sukcesu. Wykorzystałem w tym celu metodę WebQuest. Pracowali samodzielnie, choć wymagało to od nich ogromnej dyscypliny i mojej nieustannej kontroli procesu i reagowania w momentach, gdy tracili poczucie czasu. Tworzyli własną definicję sukcesu, pracowali nad poradnikiem dla swoich kolegów. Pięć godzin pracy w nowoczesnej przestrzeni inkubatora technologicznego. Zaaranżowali samodzielnie przestrzeń do swojej pracy. Dyskusja, film, praca nad artykułem i wreszcie stworzenie własnego newslettera. Do tego wywiady i docieranie do marzeń swoich kolegów. Ale też odkrywanie własnych. Na koniec publiczna prezentacja. O dziwo, sukces rozumieją bardzo podobnie, jak ja.
piątek, 7 grudnia 2012
O potrzebie redefinicji edukacji
Jeżeli zapytamy pracodawców, jakie cechy charakteru powinien posiadać pracownik, to najczęściej wymieniają samodzielność, uczciwość, odpowiedzialność i systematyczność.
Lista z pewnością nie jest pełna. Często pojawia się też postulat, żeby były to osoby kreatywne, przedsiębiorcze, proaktywne i spójne wewnętrznie. Żadnej z tych kompetencji nie sprawdza się na egzaminach zewnętrznych. Z tego też powodu szkoła nie koncentruje się na ich rozwijaniu. A przecież to one najbardziej liczą się w budowaniu kapitału społecznego. O nich mówi się w kontekście gospodarki innowacyjnej i ogromnego znaczenie dla jej modernizacji. Niestety, są w szkole zaniedbywane. Natomiast rozwijane są umiejętności sprawnego rozwiązywania testów. Sama szkoła przypomina dziś kurs przygotowawczy do egzaminów. To im podporządkowana jest praca nauczyciela. Jej rytm odmierzany jest próbnymi testami, dodatkowymi egzaminami oferowanymi już nie tylko przez samych nauczycieli, ale zewnętrzne instutucje. Do tego dochodzą publikowane w prasie rankingi, które wywołują przez chwilę gorące dyskusje. Uczeń pytający o powód, dla którego ma uczyć się określonych rzeczy, najczęściej usłyszy, że może to być przydatne na egzaminie. Czy to wystarczy, aby go zmotywować, a rodziców przekonać, że szkoła skupia się na przygotowaniu do życia w przyszłości? Coraz częściej już nie. Stąd również z tego powodu w szkołach obserwuje się brak zaangażowania, kwestionowanie autorytetów, niecierpliwość, postawy roszczeniowie, często też agresję i brak kultury uczenia się.
Potwierdzają to moje doświadczenia z realizacji szkolnych projektów. Przekonałem się, jak niewystarczające są uczniowskie kompetencje w zakresie organizacji własnego warsztatu pracy, samodzielności, odpowiedzialność i zwykłej rzetelności. Słabo przychodzi im określenie celu projektu, zasobów, profilu kompetencji członków zespołu. W prostych projektach nie potrafią zarządzać sobą w czasie, integracją, czy jakością. Z trudem określają obszary ryzyka. Do tego boją się publicznej prezentacji. Brakuje im tej prostej umiejętności nawet przed klasowym audytorium. Dlaczego? Bo nikt ich tego nie uczy. To dowód, jak na poszczególnych etapach kształcenia zaniedbywane są ważne kompetencje. Uczniowie z trudem radzą sobie z samodzielnym wykonaniem zadania, skuteczną komunikacją. Nie potrafią ze sobą współpracować. Dlatego dziś bardziej od definicji e-podręcznika, e-ucznia, e-nauczyciela, czy e-szkoły, potrzebujemy definicji edukacji we współczesnym świecie. Mam wrażenie, że twórcy projektu Cyfrowa Szkoła poszukują substytutu podręcznika, nauczyciela, czy szkoły. Ale o wiele ważniejszym jest poszukiwanie nowego rozumienia pojęcia edukacja i wyzwań, jakie przed nią stoją. Wyzwań związanych z kształceniem postaw, charakteru i skutecznych nawyków działania.
Dziś kluczowe pytanie powinno brzmieć: po co jest nam ona potrzebna cyfrowa szkoła? Każda edukacja ma swoją filozofię. Jaka jest filozofia szkoły XXI wieku? Zamiast zajmować się technologią w szkole, zajmijmy się uczniem w szkole. O rozwój technologii dba biznes. Robi to świetnie. Co chwilę pojawiają się nowe wersje telefefonów, tabletów, tablic interaktywnych. Na rynku jest wielu ich promotorów. Kto jest promotorem ucznia? Niech szkoła troszczy się o rozwój w czterech obszarach jego funkcjonowania. Powinna zadbać o równowagę pomiędzy intelektem, ciałem, emocjami i duszą. Póki co, koncentruje się na aspekcie intelektualnym i ewentualnie fizycznym. Zaniedbuje natomiast sferę emocjonalną ucznią i duchowość rozumianą jako zamysł nad sensem i celem życia. Czy decydenci zadają sobie pytanie: jakiego obywatela ma kształcić i wychowywać szkoła w świecie globalnej konkurencji, łatwego dostępu do informacji i totalnego relatywizmu wartości? Każde pokolenie definiuje świat inaczej. Jak dziś definiujemy edukację XXI wieku?
środa, 31 października 2012
O apelach, białych księgach i kongresach
Zacznę od cytatu:
"Dziś już nie wystarczy tylko restrukturyzacja, szukanie oszczędności oraz redukcja kosztów i zatrudnienia. Nie może być też takim antidotum reengineering. Szkoły przede wszystkim powinny zastanowić się nad stworzeniem oferty, która będzie spełniała wymogi szkoły w czasach gospodarki opartej na wiedzy. Tworzenie przewagi konkurencyjnej jutra to kreowanie i zdominowanie pojawiających się szans i możliwości, aby zdobyć kontrolę nad nową przestrzenią w edukacji.
Tworzenie przyszłości jest dużym wyzwaniem dla dyrektorów. Nie wystarczy już powiedzieć, że przygotowujemy do egzaminów na prestiżowe uczelnie. Dzisiejsze piętnastolatki za kilka lat zaczną wchodzić na rynek pracy, za kilkanaście lat będą odgrywać główną rolę w życiu gospodarczym i politycznym. Ich wiedza i umiejętności, które zdobędą w naszych szkołach będą miały bezpośredni i zasadniczy wpływ na rozwój kraju, na jego przyspieszenie, pozwalając zmniejszać odległość od czołówki europejskiej, albo na jego zahamowanie. Dyrektorzy powinni zacząć wytyczać nowy szlak dla polskiej edukacji. Zboczenie z utartej drogi niesie ze sobą większe korzyści niż naśladowanie sukcesów innych. Nie można dojść do przyszłości pozwalając komuś innemu wytyczyć nam szlak. To nowe wyzwanie przed którymi stoją dyrektorzy szkół." źródło: Szkoły dialogu
Tekst pochodzi z 2002 roku. Napisałem go dla Społecznego Towarzystwa Oświatowego 10 lat temu! Zadziwiające, że apel ten nadal jest aktualny. Wówczas był odczytany jako odrealniony sposób patrzenia na szkołę. Dziś już nie wywołuje emocji. Za to bardzo często jest diagnozą dzisiejszej edukacji, z którą zgadza się wielu nauczycieli, choć jako adresata słusznie wskazują bardziej na MEN niż siebie. O to apelują dziś również reformatorzy, dziennikarze i naukowcy. Czy wykorzystaliśmy 22 lata transformacji politycznej, społecznej i ekonomicznej? Jak bardzo zmieniła się szkoła od 1989 roku? Czy decydują o tym interaktywne tablice, mobilne technologie, unijne projekty, e-podręczniki, czy wreszcie rządowy program Cyfrowa szkoła? Jakie są kryteria szkoły XXI? O jakie postawy i wartości troszczy się dziś polska szkoła? Jakie rozwija kompetencje? Zastanawiam się, ile jeszcze trzeba napisać apeli, opracować białych ksiąg, opublikować otwartych listów. Jak wiele stworzyć koalicji na rzecz edukacji, powołać grup dyskusyjnych na portalach społecznościowych. Ilu konferencji, sympozjów i seminariów o wyzwaniach dla współczesnej szkoły należy zorganizować. W sieci coraz więcej niezadowolonych z działań MEN nauczycieli ujawnia swój niezwykły potencjał, kreatywność, ogromną silę. Działają nie czekając na odgórne decyzje polityków. Wszyscy z troską i ogromnym zaangażowanie piszą, apelują, dzielą się doświadczeniem i wskazują kierunku oraz obszary zmian.
Właśnie zbliża się kolejne ważne wydarzenie, którego zasięg oddziaływania jest ogromny. W listopadzie odbędzie się już VII Kongres Obywatelski. Autorytety z różnych dziedzin życia, naukowcy, publicyści, nauczyciele po raz kolejny wskazują na archaiczny już model edukacji wskazując sprawdzone praktyki. W każdym Kongresie uczestniczą decydenci. Często w panelach tematycznych obecni są ministrowie edukacji. Niestety, zmiany w polskiej szkole dotyczą bardziej treści, a mniej metod nauczania, organizacji środowiska uczenia się, czy modeli dydaktycznych odpowiadających czasom ery postindustrialnej. Kongres gromadzi tysiące uczestników - świadomych konieczności modernizacji kraju, budowania społeczeństwa obywatelskiego, działanie dla dobra wspólnego. Mimo ogromnego zainteresowania niewiele zmienia się w szkole. A przecież każdy z Kongresów poświęcił oddzielną debatę wyłącznie edukacji. Dla przypomnienia podaję tematy paneli dyskusyjnych. Ich tematy wskazują na przełomowe znaczenie dla modernizacji polskiej szkoły.
Edukacja dla rozwoju (rok 2005)
Czy i jakiej polityki rodzinnej potrzebujemy? (rok 2007)
Edukacja dla modernizacji i rozwoju. (rok 2008)
Priorytety edukacji Polaków w XXI w. (rok 2009)
Edukacja XXI w. Cele, miejsca, metody. (rok 2010)
Czy potrzebujemy „przewrotu kopernikańskiego” w edukacji? (rok 2011)
Przyszłość polskiej edukacji - scenariusze rozwoju. (rok 2012)
W tym roku moderatorem debaty edukacyjnej jest Edwin Bendyk, redaktor „Polityki”. Będzie poszukiwał odpowiedzi na pytania: Jaki rozwój Polski – jaka edukacja? W poszukiwaniu nowej legitymizacji systemu edukacji.
W panelu wezmą udział:
- Robert Firmhofer, Dyrektor Centrum Nauki Kopernik – Na czym polega wielkie wyzwanie edukacyjne Polski?
- dr hab. prof. UW Zbigniew Marciniak, Instytut Matematyki, Uniwersytet Warszawski – Logika obecnego systemu oświaty, jakie rezultaty przyniesie on za 10 lat, jaki jest potencjał jego udoskonalenia?
- prof. dr hab. Tomasz Szkudlarek, Uniwersytet Gdański, Instytut Pedagogiki – Scenariusze rozwoju polskiej edukacji
- dr Jacek Strzemieczny, Prezes, Centrum Edukacji Obywatelskiej – Dlaczego powinniśmy wyjść z obecnego testocentryzmu systemu edukacji i w jaki sposób?
Wokół Kongresu skupionych jest wiele autorytetów i opiniotwórczych środowisk. Patronat medialny objęła telewizja, prasa, portale społecznościowe. To przestrzeń, w której propagowane się idee Kongresu. Nauczyciele są już przekonani o konieczności zmian, wprowadzeniu nowych sposobów uczenia i wykorzystania technologii cyfrowych. Teraz oczekują nowych rozwiązań systemowych, które uczynią szkołę miejscem rozwijania kluczowych kompetencji, wykorzystania potencjału uczniów, stosując najnowsze osiągnięcia w zakresie dydaktyki. Szkoły, która przygotuje uczniów do funkcjonowania w gospodarce opartej na wiedzy.
niedziela, 7 października 2012
Szkoła równych szans
Prof. Maciej Sysło podczas 22. Sympozjum Człowiek - Media - Edukacja przypomniał, że dzisiejsza szkoła ma być szkołą równych szans, a nie ich wyrównywania. Niestety cały czas system funkcjonuje na błędnym założeniu i koncentruje się na niwelowaniu różnic, obniżaniu poziomu wymagań i tworzeniu zasad egzaminów zewnętrznych, które nie czynią dzisiejszej szkoły takim miejscem. A przecież powinna ona stwarzać każdemu uczniowi możliwość rozwoju jego indywidualnego potencjału i dlatego każdemu z nich pozwolić osiągać różne rezultaty. Obecnie wszyscy uczniowie podlegają tym samym wymaganiom egzaminacyjnym, realizują ten sam program, w tym samym tempie. Współczesny uczeń - przypomina prof. Sysło - połączony z całym światem, zachowuje się inaczej niż jego rówieśnik sprzed dekady. Być może jeszcze nie ma wyobrażenia, jak powinna wyglądać jego szkoła, ale już teraz ma inne oczekiwania od nauczycieli, szkoły i tego, czego chciałby się uczyć.
Podczas ostatnich spotkań z dyrektorami w Lublinie, Krakowie, Warszawie, Poznaniu i Gdańsku przekonywałem, że zadaniem szkoły nie jest praca z utalentowanymi osobami, ale praca z każdym uczniem, zgodnie z jego potrzebami, możliwościami i zdolnościami. Dlatego byłem zdumiony, gdy usłyszałem ostatnio, że system austriacki stworzył system wsparcia uczniów zdolnych obejmując nim 20-30% utalentowanych uczniów. Szkoła ma obowiązek skupić się na rozwijaniu u nich kreatywności, samodzielności, odpowiedzialności, planowania i zarządzania procesem uczenia się. A co z pozostałymi uczniami? Czy 70% z nich nie powinno posiadać tych kompetencji? Zakładając, że 30% uczniów to z kolei uczniowie z dysfunkcjami, to pozostaje 40% uczniów, dla których szkoła nie stwarza równych szans. W Polsce mamy już rozporządzenie o wspieraniu uczniów o specjalnych potrzebach rozumianych nie tylko jako dysfunkcje, ale też jako zdolności. Mamy więc systemowe rozwiązanie, ale niezwykle zbiurokratyzowane, na które skarżą się nauczyciele. Od momentu wdrożenia rozporządzenia nie zaobserwowałem zmian. Nie zmieniło to w jakiś szczególny sposób pracy szkół. Przybyło za to dokumentacji, która będzie skrupulatnie analizowana przez wizytatorów. Stąd sceptycznie przyjmuję plany powstania kolejnych uregulować prawnych dotyczących pracy z uczniem zdolnym. Mogę przypuszczać, że i to nie rozwiąże problemu i nie zmieni sytuacji polskiej szkoły. Dziś każdy odpowiedzialny nauczyciel, który dostrzeże talent, wyjątkowe zdolności swojego wychowanka, sam podejmuje działania, przygotowuje do konkursów i olimpiad, nawiązuje współpracę z uczelniami i organizacjami pozarządowymi, które w swoich statutowych działaniach mają zapisy o wspieraniu szczególnie utalentowanych. Podobnie postępuje z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych.
W świecie polityki powinna funkcjonować zasada subsydiarności. Państwo pomaga wówczas, gdy obywatel nie jest w stanie sam sobie poradzić. Pozostawiając jemu wolną przestrzeń do aktywności, samodzielności i niezależność. Taka też powinna być polityka oświatowa wobec szkół. Stworzenia takiego systemu wspierania talentów, który da jak najwięcej przestrzeni do podejmowania decyzji na poziomie szkoły. Tak, by sama mogła decydować o formie wspierania i rozwijania talentów. Zresztą dzieje się już tak w wielu szkołach i nie ma potrzeby sankcjonowania tego jakimiś specjalnymi rozporządzeniami. Władze oświatowe powinny pomagać szkołom w osiąganiu celów wówczas, gdy one same nie potrafią sobie z tym poradzić. Dziś w praktyce edukacyjnej zasada pomocniczości jest odwrócona. Stworzono system egzaminów zewnętrznych, który w wielu sytuacjach przerzuca często przygotowanie do ich zdawania na rodziców. Uczeń bierze udział w różnych dodatkowych kursach, szkoleniach i biega na korepetycje. Coraz częściej to nie możliwość, ale konieczność. System nie uwzględnił prawa uczniów i rodziców do podejmowania decyzji, które uwzględniają aktualną sytuację i potrzeby uczniów. Rozporządzenie o wspieraniu uczniów utalentowanych niewiele zmieni. Dyskutując z dyrektorami na wspomnianych konferencjach utwierdziłem się w przekonaniu, że każda ze szkól ma swój własny, sprawdzony i na pewno skuteczny model pracy z uczniami zdolnymi. Często szkoła pomaga dopiero w momencie, w którym już sam uczeń i rodzice nie potrafią sobie poradzić. Tam, gdzie uczeń jest w stanie sobie pomóc sam, powinien sam działać. Szkoła nie przeszkadza, a jedynie wspiera w momentach trudnych - kiedy brakuje uczniowi środków na rozwijanie własnych talentów, przekazuje stypendia i współpracuje z organizacjami pozarządowymi, z uczelniami. Oto deklarowany model, który w wielu szkołach jest codzienną praktyką.
niedziela, 30 września 2012
Niewykorzystana siła badań
Motywacją do jakiegokolwiek działania powinna być nasza pasja. Dla wielu brzmi naiwnie, ale przecież w ten sposób funkcjonuje tysiące ludzi. Są wśród nich nie tylko artyści, lekarze, programiści, projektanci, ale też nauczyciele, których spotykam podczas konferencji, warsztatów, a coraz więcej i częściej w sieci. To dzięki nim tworzone są wyjątkowe przedsięwzięcia, to oni nie czekając na wytyczne, realizują swoje marzenia. To z tego czerpią energię i siłę do pracy. W miniony weekend spotkałem się z kilkoma takimi pasjonatami - Katarzyna Blak, Marek Konieczniak, Sebastian Wasiołka, Marcin Polak, Lechosław Hojnacki.
Okazją do rozmów było Sympozjum Człowiek - Media - Edukacja. To już jego 22. edycja. Jak co roku konferencji towarzyszy publikacja artykułów dotyczących mediów, nowoczesnych technologii, wyników badań naukowych, studiów przypadków i analiz. Całość udostępniona jest w sieci. W tym roku liczy ona 666 stron! Od początku to ważne wydarzenie naukowe odbywa się dzięki prof. Januszowi Morbitzerowi, który potrafi skupić wokół ważnej dla edukacji idei największe nazwiska i autorytety z różnych dziedzin nauki. Obok przedstawicieli ze świata nauki, w debacie uczestniczyli konsultanci i eksperci z ośrodków doskonalenia nauczycieli, publicyści i praktycy, a także liderzy systemowych projektów edukacyjnych. Wśród gości byli też urzędnicy MEN. Cieszyłbym się, gdyby chcieli wykorzystać prezentowaną podczas Sympozjum wiedzę, doświadczenia i wyniki różnorodnych ewaluacji. W ten sposób można by uniknąć wielu błędów, ale przede wszystkim zaoszczędzić pieniądze z kolejnych badań i analiz. Wspominał o tym podczas debaty Marcin Polak. Dowiedziałem się, że Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji realizując komponent badawczy w ramach Rządowego Programu "Cyfrowa Szkoła" przygotowuje pakiet szkoleń z zakresu wykorzystania technologii informacyjnych i komunikacyjnych w edukacji skierowanych do nauczycieli szkół podstawowych. W badaniu wezmą udział 24 szkoły, a z każdej po 6 nauczycieli. Ale przecież my już dziś wiemy, gdzie tkwi problem we wdrożeniu nowych modeli edukacji. Liderzy prezentowanych projektów wskazywali na brak wsparcia nauczycieli w przygotowaniu ich do wykorzystania technologii. To brak umiejętności pracy z zasobami sieci, cyfrowymi podręcznikami. Nie ma jasnej koncepcji rozwijania modeli dydaktycznych łączących e-learning z tradycyjnymi zajęciami. Wiele cennej informacji mogą dostarczyć raporty z realizacji projektów systemów i tych w poszczególnych województwach. Posiadamy informacje i opinie od tysięcy nauczycieli i dziesiątek tysięcy uczniów w całej Polsce! Podczas Sympozjum prezentowane były wyniki ewaluacji z trzech dużych projektów. Wnioski były podobne, a ich wiarygodność gwarantowana jest przez zewnętrzne firmy, które realizowały badania.
Brakuje jasnej wizji i koordynacji działań innowacyjnych mających miejsce w wielu szkołach. Brakuje pomysłu na wykorzystanie potencjału nauczycieli, którzy od lat eksperymentują i wdrażają interesujące rozwiązania. Dlaczego więc nie chce wykorzystać się tej wiedzy przy opracowywaniu kolejnych strategii, standardów i rozwiązań systemowych? Dlaczego potencjału raportów, diagnoz i opinii nie uwzględniamy już teraz. Zamiast tego planujemy kolejne badania i próbujemy w przeróżnych działaniach PR przekonać już przekonanych.
piątek, 31 sierpnia 2012
Co to jest e-podręcznik?
Znalazłem poniższy wpis na swoim blogu pod datą 8 września 2008 roku! Cztery lata temu zadałem odpowiedzialnym za rozwój narodowego portalu edukacyjnego Scholaris pytanie o jego wizję, cel i strategię rozwoju. I mimo że nie otrzymałem wówczas odpowiedzi, to dodatkowo ze zdumieniem stwierdzam, że pytanie jest nadal aktualne, a odpowiedzi brak. Tak jak brak od tamtego czasu nowoczesnego portalu edukacyjnego, który mógłby stać się konkurencją dla wielu społecznościowych zasobów. Jednak nie to jest moim zmartwieniem, ale fakt, że dziś podobna dyskusja toczy się wokół e-podręcznika. Z dużym prawdopodobieństwem mogę przypuszczać, że za 4 lata zadam podobne pytanie, na które nadal nie będziemy mieli odpowiedzi. Jako ciekawy eksperyment spróbowałem przeczytać tekst w sposób, jakbym pisał go o e-podręczniku. Zachęcam, aby dokonać prostej redakcji i wstawić zamiast słowa Scholaris słowo e-podręcznik. Być może to duże uproszczenie, ale powód, dla którego próbuję upomnieć się o rzetelną dyskusję na temat kształtu e-podręcznika, na pewno już takim oczywistym nie jest. Kluczowym dla mnie jest fakt, że wokół niego pojawiło się wiele emocji. Do tego niewiele rzetelnej informacji, ale też kontrowersyjnych działań decydentów odpowiedzialnych za powstanie i jego rozwój. Brak jest prostej odpowiedzi: jaki podręcznik i po co jest on szkole potrzebny? Jak powinien wyglądać e-podręcznik w czasach nieograniczonego niemal dostępu do zasobów sieci? Jak pogodzić profesjonalnie przygotowane przez firmy, organizacje i indywidualnych ekspertów elektroniczne zasoby edukacyjne z cyfrowym podręcznikiem. Dla mnie to kluczowe pytanie o sens i celowość pracy nad jego wizją i kształtem. Do tej pory nie poznałem definicji e-podręcznika. Nie mogę bowiem uważać za taką z rozporządzenia MEN. Warto więc od tego rozpocząć debatę, by dalej móc skoncentrować się na meritum problemu. Warto to wiedzieć, nim rozpocznie się tworzenie czegoś, co nie spełni ani oczekiwań nowoczesnej edukacji, ani nie wykorzysta osiągnięć cyfrowego przemysłu związanego nie tylko z nauką, ale i biznesem. Czym więc powinien być podręcznik przyszłości dla społeczeństwa informacyjnego?
A teraz proponuję zabawę i spróbować wyobrazić sobie tekst sprzed 4 lat jako materiał do dyskusji o e-podręczniku dziś:
"Czym ma być portal Internetowego Centrum Zasobów MEN Scholaris? Kto tworzy jego wizję rozwoju? Jaka jest jego misja? Jaki jest jego cel? Jaka jest jego polityka? Na ile obecny portal odpowiada standardom innych portali narodowych w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, USA itp.? Jak powinien funkcjonować i wyglądać nowoczesny portal wiedzy dla edukacji? Czy jest w stanie podnieść jakość polskiej edukacji? Czy obecnie funkcjonujące zasoby edukacyjne zamieszczone na portalu mają wyznaczać standardy dla polskiej edukacji? Czy istniejące na portalu lekcje biologii, historii, geografii, matematyki czy też j. polskiego to wzorzec lekcji i przykład idealnej dydaktyki? Kto o tym powinien decydować? Czy chcemy, żeby lekcje w dzisiejszej szkole tak wyglądały? Jaki mechanizm powinien funkcjonować, aby generować tworzenie najwyższej jakości multimediów? Kto powinien decydować o wyborze materiałów multimedialnych na portalu? Czy istnieje rynek multimediów dla edukacji? Na jakiej zasadzie powinna funkcjonować społecznościowa część Scholarisa? W jaki sposób Scholaris powinien wykorzystywać istniejące już zasoby w sieci? Czy uda się stworzyć rzeczywistą konkurencję na rynku multimediów po to, aby tworzyć nowoczesne materiały cyfrowe na światowym poziomie?
Pytania powyższe to pytania również o system finansowania oświaty i mechanizm, który pozwoli szkołom decydować nie tylko o podręcznikach, ale też o multimediach, które będą wykorzystywane przez nauczycieli i uczniów. Dlaczego to arbitralnie ktoś ma decydować o tym, z jakich materiałów ma korzystać polski nauczycieli i uczeń. Dlaczego tych decyzji nie pozostawić na poziomie szkoły? Podobnie, jak to ma miejsce z podręcznikami, to nauczyciele wspólnie z rodzicami powinni wybierać z bogatej oferty rynkowej multimediów, która na wzór podręczników miałyby rekomendacje MEN. Czy istnieje możliwość rozwoju jakościowego oświaty bez współpracy z komercyjnymi firmami? Kto więc tworzy multimedia odpowiadające światowym standardom? W jaki sposób ma nastąpić transfer wiedzy z biznesu do edukacji? Coraz więcej pytań pojawia się wokół Scholarisa. Czas więc na społeczną debatę nie tylko na temat społeczeństwa informacyjnego i miejsca multimediów w edukacji. Czas wykorzystać wiedzę, która nie jest już tylko domeną nielicznych decydentów i tzw. ciał opiniotwórczych, ale stała się narzędziem wielu. Przypomnę: nowym źródłem władzy nie są pieniądze w rękach nielicznych, ale informacja w rękach wielu. Wraz z nadejściem społeczeństwa informacyjnego nasza gospodarka po raz pierwszy opiera się na bogactwie, które nie tylko jest odnawialne, ale samo się wytwarza. To wielkie wyzwania dla edukacji. Warto ten potencjał wykorzystać w dyskusji o portalu Scholaris. Podobną debatę dotycząca podstawy programowej i reformy mogłem obserwować na stronach MEN."
No i jak? Brzmi znajomo? Niewiele trzeba byłoby zmienić, aby tekst stał się niezwykle aktualny. Czy rzeczywiście musimy czekać kolejne 4 lata, aby przekonać się, że zaszliśmy w ślepą uliczkę? Zamiast nowoczesnego podręcznika, może okazać się, że stworzyliśmy taki, który nie tylko nie wykorzystuje potencjału technologii, sieci i istniejących zasobów edukacyjnych, ale nie rozumie pokolenia cyfrowych uczniów. Warto podążać do miejsca, w którym za chwilę znajdą się nowoczesne narzędzia edukacyjne, niż szukać w miejscu, w którym już dawno brak jest uzasadnienia dla rozumienia e-podręcznika w sposób, w jaki wyobraża to sobie MEN. Na szczęście wielu już tak myśli. Wielu też działa aktywnie w kierunku urzeczywistniania prawdziwej wizji e-podręcznika.
czwartek, 30 sierpnia 2012
Dlaczego brakuje nam entuzjazmu?
Już po raz kolejny piszę tutaj o kapitale społecznym, którego budowanie powinna wspierać również szkoła. Wiarygodność, zaufanie, współpraca, odpowiedzialność, uczciwość to przecież pozaekonomiczne czynniki rozwoju i modernizacji kraju. Dzięki wiarygodności instytucji, firm, organizacji i osób, które są źródłem zaufania, podejmujemy działania, dokonujemy wyborów i zaczynamy ze sobą współpracować. Tak, jak trudno je się buduje, tak bardzo szybko można je utracić. Właśnie to obserwuję w dzisiejszej publicznej przestrzeni. Kolejne działania, a raczej zaniechania instytucji państwa, których jestem świadkiem w ostatnim czasie, pokazują, że poziom zaufania do nich zamiast wzrastać, coraz bardziej się obniża. Nie jestem pewien, czy zwrócone zostaną mi pieniądze, które wpłacę do banku podlegającemu nadzorowi. Nie mam gwarancji, że środki gromadzone w funduszach emerytalnych, wrócą do mnie. Z poważnie ograniczonym zaufaniem i dużą niepewnością kupuję bilet lotniczy, wycieczkę w biurze podróży, czy inwestuję w nowy produkty bankowy. Moje i milionów obywateli decyzje mają wpływ na rozwój gospodarki. Tracąc zaufanie do siebie nawzajem zaczynamy ostrożnie i z rezerwą odnosić się do jakichkolwiek inicjatyw, nawet tych najbardziej cennych i budowanych na pozytywnych intencjach.
Nie mam już zaufania do działań instytucji, które powinny być przykładem wiarogodności, a dziś w szczególności do ministra edukacji narodowej, którego decyzje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a ich skutki odczuwają dziś nie tylko samorządy, ale uczniowie, nauczyciele i rodzice. Nie mogę mieć zaufania do MEN w sytuacji, kiedy brakuje jasnej wizji narodowej edukacji, a strategia długofalowa, jak słusznie zauważył profesor Mariusz Zawodniak, kończy się na roku 2013. Dziś w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego odbywa się debata organizowana przez Prezydenta RP na temat nauczania historii. Gdyby istniał jasny cel edukacji historycznej, a nie doraźny, nie musiałyby się odbywać takie spotkania. Ich znaczenie w tym momencie jest naprawdę znikome. Wobec wielu nieprawidłowości przy realizacji strategicznych dla edukacji projektów i braku odpowiedzi na wiele ważnych pytań dotyczących celu i zasadności tych działań, nie można z przekonaniem i z entuzjazmem podejmować się wyzwań i realizacji zadań. Instytucja odpowiedzialna za system edukacji jest niewiarygodna i traci z każdym rokiem społeczne zaufanie.
W tej sytuacji trudno dziwić się rezerwie, z jaką nauczyciele podchodzą do działań MEN. Częste wycofywanie się lub zaniechanie urzędników w podejmowaniu decyzji, kierowanie się chwilowym interesem, realizowanie akcji edukacyjnych na wzór czynów społecznych, nie mogą budzić zaufania i być motorem modernizacji szkoły i zmiany coraz bardziej niewydolnego systemu edukacji. Masowa produkcja i kultura ustępują indywidualizacji i personalizacji. Nie inaczej powinno być z edukacją. Jej masowy model zakładający, że w tym samym czasie, w jednej klasie dla każdego ucznia to samo i w tym samym tempie, już się wyczerpał i nie ma jakiegokolwiek uzasadnienia. Nowoczesna technologia nauczania to nie tylko narzędzia i mobilne technologie, ale też metody nauczania i uczenia się, modele edukacyjne, nowoczesna dydaktyka, a także zasoby sieci internetowej i niewykorzystany potencjał samych uczniów. Wyzwania, przed jakimi stoją dziś nauczyciele, jeżeli nie zostaną wsparte wiarygodnością ministerialnych decyzji, nie będą podjęte. A szansa na rozwój i modernizację polskiej szkoły po raz kolejny zostanie zaprzepaszczona.
wtorek, 31 lipca 2012
Dokąd zmierza polska szkoła, czyli rzecz o braku wizji
„Próba ogniowa, którą przechodzimy, ukaże nas w świetle honoru, albo hańby, wszystkim przyszłym pokoleniom. My - właśnie my tutaj - sprawujemy władzę i ponosimy ostateczną odpowiedzialność.” (Abraham Lincoln, 1809 - 1865)
Gdybym miał wymienić największe zaniechanie w polskiej szkole, to na pewno wskazałbym na brak jasnej wizji narodowej edukacji. Upominam się o to od dawna. A apel profesora Mariusza Zawodniaka, który ukazał się dziś w sieci, to wołanie o uzasadnienie braku jakichkolwiek zmian ze strony decydentów. To, co dziś nazywa się reformą, to jedynie lifting, który próbuje ukryć niedoskonałość i ułomność obecnego modelu edukacji. Prawdy o niewydolności systemu nie można przykryć okrągłymi zdaniami i nowomową.
„Chciałbym zatem - pisze na swoim blogu profesor Zawodniak - usłyszeć coś w rodzaju exposé ministra edukacji, który uspokoi mnie (i innych wątpiących w ten system obywateli), że polska szkoła naprawdę zyskuje na podtrzymywaniu obecnych rozwiązań i tym samym nie wymaga żadnych fundamentalnych zmian. A jeśli w planach jest modernizacja systemu – czego sobie i wszystkim życzę – to tym bardziej wysłuchałbym założeń na jej temat (...) Chciałbym usłyszeć, jak to się dzieje, i za sprawą czego, że tradycyjny system, od dziesiątków lat praktycznie niezmieniany, świetnie sobie radzi w XXI wieku, że wychodzi naprzeciw oczekiwaniom szkół wyższych i rynków pracy, że wreszcie zadowala samych uczniów i ich rodziców. W czym tkwi sekret tego systemu, że przez tak długie lata gwarantuje sukces? Bo rozumiem, że tak to widzą zarządzający oświatą!”
W podobnym tonie wypowiada się profesor Bogusław Śliwerski w rozmowie z Anną Raczyńską twierdząc, że "na stronie internetowej MEN znajdziemy hasła o przyjaznej szkole, szkole z pasją, ale strategii rozwoju edukacji nie ma. Stąd powinna nas niepokoić sytuacja, kiedy politycy odpowiedzialni za państwo najpierw coś proponują, potem po cichu się z tego wycofują". Żadna reforma się nie uda, jeżeli nie będzie miała oparcia w rozwiązaniach systemowych oraz w powszechnie rozumianej i akceptowanej wizji edukacji.
W przestrzeni publicznej brakuje poważnej debaty. Nie ma też czytelnej strategii państwa dotyczącej już nie tylko edukacji, ale sytuacji młodych ludzi w wieku 16-24 lata. To przecież jedna z najbardziej licznych grup demograficznych w Polsce. To prawie 6 milinów ludzi, którzy wkraczają na rynek pracy lub wkrótce będą szukali na nim swojego miejsca. Czy są przegranym pokoleniem, jak twierdzi premier Włoch Mario Monti o dzisiejszych młodych ludziach w swoim kraju. Czy nadzieję na lepszą sytuacją mogą posiadać jedynie następne pokolenia? Dlaczego nie myśli się w tej perspektywie o obecnie uczęszczających do szkół? Niekorzystne trendy demograficzne i społeczno-ekonomiczne zdefiniowane w raporcie Polska 2030 nakładają na tę grupę ogromną odpowiedzialność za kontynuację rozwoju gospodarczego i społecznego kraju. Czy rzeczywiście przygotowujemy ich do tej roli?
Każdy z nas osobiście musi zmierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Jak poradzą sobie z nimi i politycy, ministrowie, decydenci odpowiedzialni za edukację pokolenia uczęszczającego do naszych szkół? Podążanie wyłącznie za doraźnymi potrzebami i interesami partyjnymi nie wystarczy. Potrzebujemy impulsu i energii, które wyzwolą entuzjazm i najlepsze cechy charakteru młodego pokolenia. Historia będzie o nas pamiętać i będzie rozliczać za nasz wkład. Dziś może jedynie za zaniechania i brak odwagi oraz odpowiedzialności.
Niezwykle aktualnie brzmią słowa Lincolna wypowiedziane niemal 200 lat temu o tym, że "dogmaty spokojnej przeszłości nie pasują do dzisiejszej zawieruchy. Teraźniejszość jest pełna wyzwań. My musimy im sprostać. A że nasza sprawa jest nowa, musimy myśleć po nowemu i działać po nowemu". Musimy odrzucić stare modele i paradygmaty z nas samych, a wtedy zmienimy nie tylko szkołę, ale nasz kraj. Sytuacja jest nowa, potrzebujemy nowego impulsu, kierunku i odpowiedzialnej roli państwa w tworzeniu polskiej edukacji.
Polska szkoła potrzebuje przywództwa, liderów, a co za tym idzie śmiałej i jasnej wizji oraz misji, aby trud pracy 600 tysięcznej armii nauczycieli nie poszedł na marne. Potrzebujemy poważnej debaty na temat strategii rozwoju oświaty w Polsce z udziałem wszystkich istotnych środowisk. Także Parlamentu. Dziś działania ministerstwa są pozorowane. "Władzy - twierdzi profesor Śliwerski - odpowiada bardziej organizowanie akcji typu: „Nauczyciel z klasą” czy „Szkoła z klasą”, bo taka akcyjność jest doraźna i szybko się wypala. Tymczasem ona jest przede wszystkim demoralizująca. Najpierw pełna aktywizacja na czas akcji, a potem szybki powrót do poprzedniego stanu. To jest jak czyn społeczny w PRL-u."
Parafrazując słowa Lincolna pamiętać powinniśmy, że przed historią nie uciekniemy i będziemy odpowiadać za to, co dziś robimy. Pamięć o nas zostanie bez naszej zgody. Jaka ona będzie?
niedziela, 29 lipca 2012
Talent na ulicy
Od pewnego czasu obserwuję dwa znakomicie uzupełniające się zjawiska. To trendy coraz wyraźniej widoczne w czasie wakacji. Z jednej strony to wychodzenie z autentycznymi wydarzeniami kulturalnymi i prezentowania ich w przestrzeni publicznej. Z drugiej, obecność w tej samej przestrzeni utalentowanych, pełnych pasji młodych ludzi, którzy w ten sposób dorabiają do swojego kieszonkowego. Ci pierwszy popularyzują sztukę zawodowo. Drudzy, aby zaistnieć muszą reprezentować ją na wysokim poziomie. Pierwsi są finansowani przez miasta, sponsorów i instytucje kulturalne. Drudzy inwestują własne środki, zbierają fundusze na przejazdy, noclegi i utrzymanie, często też na opłacenie trenerów i mistrzowskich warsztatów. Te dwie grupy uzupełniają się w przestrzeni publicznej. Dla jednych to część ich życia zawodowego, Dla drugich to sposób, aby w przyszłości z własnych talentów uczynić źródło zarobków i drogę do zawodowej kariery. To nie tylko okazja do zarabiania pieniędzy, ale szansa na rozwijanie i budowania artystycznego wizerunku.
Wakacje to także szansa na obcowanie publiczności z wysoką sztuką. Nie jesteśmy już skazani na przypadkowych artystów. Forma otwartych koncertów, występów ulicznych realizowana jest przez wielu wybitnych i utalentowanych ludzi. Na Placu Konstytucji Krystyna Janda realizuje cykliczne spektakle z repertuaru swojego teatru. Duże koncerty odbywają się na Rynku Starego Miasta. Występują najlepsi muzycy jazzowi, a turyści mają kontakt z prawdziwą sztuką. Festiwale, uliczne teatry, otwarte koncerty to zjawisko coraz bardziej popularne i obecne w przestrzeni publicznej wielu miast. Do tego wystawy znanych artystów, fotografików prezentowanych na ogrodzeniach Parku Łazienkowskiego, w metrze i na warszawskich ulicach. Takich inicjatyw jest wiele w całej Polsce. Breakdance, żywe rzeźby, taniec z ogniem, gitarzyści - to wszystko może być sztuką i wyrazem prawdziwego talentu, ale wprowadzanie do przestrzeni publicznej tzw. wysokiej sztuki jest nadal czymś rzadkim, choć bardzo pożądanym. Ta ważna misja popularyzowania kultury nie jest już udziałem tylko zawodowych instytucji. Zaciera się w zakresie jakości granica pomiędzy zinstytucjonalizowanymi koncertami, a amatorskimi występami. Mimo że jedni mają swoich sponsorów, a drudzy muszą o nich zadbać sami.
To właśnie przestrzeń publiczna staje się coraz częściej miejscem, gdzie utalentowani, często wybitni w swoich dziedzinach młodzi ludzie mogę prezentować wyjątkowe umiejętności i niezwykły talent. Umiejętności, których często nie docenia szkoła. Wakacje to czas, kiedy chętni prezentują swoje talenty na szlakach turystycznych miejscowości, promenadach, czy placach znanych kurortów i uzdrowisk. Pokazują, jak łączyć pasję z techniką, którą osiągnęli podczas długich treningów i ćwiczeń. A także, jak działa coś, co kochają nie nazywając tego pracą, ale realizacją własnych marzeń. Obserwuję tego lata wiele takich artystycznych występów i sportowych popisów. To zamknięte w całości małe formy spektakli, mini recitale, popisy taneczne, krótkie solowe koncerty instrumentalne. Towarzyszą temu znane od lat żywe rzeźby, tańce z ogniem, breakdance. Liczy się pomysł, oryginalność i coraz częściej wysoka jakość. Publiczność wychowana na programach You Can Dance, X-Faktor, Mam talent jest coraz bardziej wymagająca. Obojętnie przechodzi obok przypadkowych pokazów. Zatrzymać w tej chwili turystę jest w stanie coś naprawdę wyjątkowego, albo o wyjątkowej wartości artystycznej. Obok przypadkowych gitarzystów, pseudoartystów zbierających na piwo, pojawiają się profesjonalni artyści. Są to prawdziwi muzycy, którzy zachwycają grą na skrzypcach, akordeonie, flecie, gitarze czy nawet fortepianie. To także tancerze i twórcy performance. A wszystko na najwyższym poziomie i wykonywane przez naprawdę utalentowanych artystów.
Przestrzeń publiczna staje się miejscem realizacji marzeń wielu młodych ludzi. Malcolm Gladwell w jednej ze swoich prac zauważył, że jakość spędzonego czasu decyduje o wybitnych osiągnięciach, a w szkole wyraża się to zwiększonym wskaźnikiem edukacyjnej wartości dodanej. Wakacje to również czas przyrostu kompetencji w różnych dziedzinach nie tylko artystycznych, między innymi przedsiębiorczość i inicjatywność. Dla młodych ludzi to często okazja do zademonstrowania publicznie swoich osobistych talentów. Są naprawdę zmotywowani i zaangażowani. Ważnym dla nich jest przede wszystkim akceptacja, podziw i oczywiście obecność widzów. Czują satysfakcję, gdy są oklaskiwani i nagradzani. To moment, w którym dowiadują się, że ich pasja może być w przyszłości źródłem prawdziwych zarobków. Na ich występach gromadzą się coraz liczniejsze grupy turystów. To prawdziwa sztuka umieć nie tylko zainteresować, ale też zatrzymać na dłużej znudzonego kuracjusza. Miałem okazję uczestniczyć w tym roku w wyjątkowym ulicznym koncercie fortepianowym włoskiego pianisty. Umieścił fortepian na platformie zaprzęgniętej w dwa konie. W ten sposób przemieszczał się koncertując wieczorami na ulicach wielu miast. Dzięki profilowi na Facebooku można śledzić jego „koncertową trasę”. Podziwiałem też znakomitych muzyków operowych, a także przysłuchiwałem się recitalowi młodej skrzypaczki. Jedno było pewne, że prezentowany przez nich talent to wynik codziennej, wielogodzinnej pracy. A konsekwencja i prawdziwa pasja zamieniają ją dodatkowo w niezwykłą technikę i sprawność. Takich umiejętności nie zdobywa się w jedno popołudnie.
Odwiedzając tego roku wiele miejscowości dostrzegłem ciekawe zjawisko. Przed występami młodych tancerzy na promenadzie w Mielnie dużo wcześniej gromadziła się publiczność, która oczekiwała na występy młodych ludzi. Obserwowała ich przygotowania, rozgrzewkę i ustalanie ostatecznego programu. Sam krążyłem po Rynku w Dreźnie w oczekiwaniu na powtórny koncert artystów, których widziałem w tym miejscu dzień wcześniej. Podobnie było we Wrocławiu, gdzie na występ duetu gitarowego oczekiwała publiczność jak na biletowany koncert. To samo działo się w Gdańsku, Krakowie i w Warszawie.
I jeszcze jedno spostrzeżenie. Coraz częściej występy tych młodych ludzi są obudowane działaniami marketingowymi. Artyści podają adresy do profili na portalach społecznościowych, czy stron internetowych. W ten sposób informują, gdzie będą, co robią. Tam też dyskutują, odpowiadają na pytania i komentarze. Oczywiście dziękują swoim wiernym fanom za obecność podczas ich występów. Znak czasu, bo bez tego nie uda się zaistnieć w szerszej przestrzeni publicznej.
Wakacje to także szansa na obcowanie publiczności z wysoką sztuką. Nie jesteśmy już skazani na przypadkowych artystów. Forma otwartych koncertów, występów ulicznych realizowana jest przez wielu wybitnych i utalentowanych ludzi. Na Placu Konstytucji Krystyna Janda realizuje cykliczne spektakle z repertuaru swojego teatru. Duże koncerty odbywają się na Rynku Starego Miasta. Występują najlepsi muzycy jazzowi, a turyści mają kontakt z prawdziwą sztuką. Festiwale, uliczne teatry, otwarte koncerty to zjawisko coraz bardziej popularne i obecne w przestrzeni publicznej wielu miast. Do tego wystawy znanych artystów, fotografików prezentowanych na ogrodzeniach Parku Łazienkowskiego, w metrze i na warszawskich ulicach. Takich inicjatyw jest wiele w całej Polsce. Breakdance, żywe rzeźby, taniec z ogniem, gitarzyści - to wszystko może być sztuką i wyrazem prawdziwego talentu, ale wprowadzanie do przestrzeni publicznej tzw. wysokiej sztuki jest nadal czymś rzadkim, choć bardzo pożądanym. Ta ważna misja popularyzowania kultury nie jest już udziałem tylko zawodowych instytucji. Zaciera się w zakresie jakości granica pomiędzy zinstytucjonalizowanymi koncertami, a amatorskimi występami. Mimo że jedni mają swoich sponsorów, a drudzy muszą o nich zadbać sami.
To właśnie przestrzeń publiczna staje się coraz częściej miejscem, gdzie utalentowani, często wybitni w swoich dziedzinach młodzi ludzie mogę prezentować wyjątkowe umiejętności i niezwykły talent. Umiejętności, których często nie docenia szkoła. Wakacje to czas, kiedy chętni prezentują swoje talenty na szlakach turystycznych miejscowości, promenadach, czy placach znanych kurortów i uzdrowisk. Pokazują, jak łączyć pasję z techniką, którą osiągnęli podczas długich treningów i ćwiczeń. A także, jak działa coś, co kochają nie nazywając tego pracą, ale realizacją własnych marzeń. Obserwuję tego lata wiele takich artystycznych występów i sportowych popisów. To zamknięte w całości małe formy spektakli, mini recitale, popisy taneczne, krótkie solowe koncerty instrumentalne. Towarzyszą temu znane od lat żywe rzeźby, tańce z ogniem, breakdance. Liczy się pomysł, oryginalność i coraz częściej wysoka jakość. Publiczność wychowana na programach You Can Dance, X-Faktor, Mam talent jest coraz bardziej wymagająca. Obojętnie przechodzi obok przypadkowych pokazów. Zatrzymać w tej chwili turystę jest w stanie coś naprawdę wyjątkowego, albo o wyjątkowej wartości artystycznej. Obok przypadkowych gitarzystów, pseudoartystów zbierających na piwo, pojawiają się profesjonalni artyści. Są to prawdziwi muzycy, którzy zachwycają grą na skrzypcach, akordeonie, flecie, gitarze czy nawet fortepianie. To także tancerze i twórcy performance. A wszystko na najwyższym poziomie i wykonywane przez naprawdę utalentowanych artystów.
Przestrzeń publiczna staje się miejscem realizacji marzeń wielu młodych ludzi. Malcolm Gladwell w jednej ze swoich prac zauważył, że jakość spędzonego czasu decyduje o wybitnych osiągnięciach, a w szkole wyraża się to zwiększonym wskaźnikiem edukacyjnej wartości dodanej. Wakacje to również czas przyrostu kompetencji w różnych dziedzinach nie tylko artystycznych, między innymi przedsiębiorczość i inicjatywność. Dla młodych ludzi to często okazja do zademonstrowania publicznie swoich osobistych talentów. Są naprawdę zmotywowani i zaangażowani. Ważnym dla nich jest przede wszystkim akceptacja, podziw i oczywiście obecność widzów. Czują satysfakcję, gdy są oklaskiwani i nagradzani. To moment, w którym dowiadują się, że ich pasja może być w przyszłości źródłem prawdziwych zarobków. Na ich występach gromadzą się coraz liczniejsze grupy turystów. To prawdziwa sztuka umieć nie tylko zainteresować, ale też zatrzymać na dłużej znudzonego kuracjusza. Miałem okazję uczestniczyć w tym roku w wyjątkowym ulicznym koncercie fortepianowym włoskiego pianisty. Umieścił fortepian na platformie zaprzęgniętej w dwa konie. W ten sposób przemieszczał się koncertując wieczorami na ulicach wielu miast. Dzięki profilowi na Facebooku można śledzić jego „koncertową trasę”. Podziwiałem też znakomitych muzyków operowych, a także przysłuchiwałem się recitalowi młodej skrzypaczki. Jedno było pewne, że prezentowany przez nich talent to wynik codziennej, wielogodzinnej pracy. A konsekwencja i prawdziwa pasja zamieniają ją dodatkowo w niezwykłą technikę i sprawność. Takich umiejętności nie zdobywa się w jedno popołudnie.
Odwiedzając tego roku wiele miejscowości dostrzegłem ciekawe zjawisko. Przed występami młodych tancerzy na promenadzie w Mielnie dużo wcześniej gromadziła się publiczność, która oczekiwała na występy młodych ludzi. Obserwowała ich przygotowania, rozgrzewkę i ustalanie ostatecznego programu. Sam krążyłem po Rynku w Dreźnie w oczekiwaniu na powtórny koncert artystów, których widziałem w tym miejscu dzień wcześniej. Podobnie było we Wrocławiu, gdzie na występ duetu gitarowego oczekiwała publiczność jak na biletowany koncert. To samo działo się w Gdańsku, Krakowie i w Warszawie.
I jeszcze jedno spostrzeżenie. Coraz częściej występy tych młodych ludzi są obudowane działaniami marketingowymi. Artyści podają adresy do profili na portalach społecznościowych, czy stron internetowych. W ten sposób informują, gdzie będą, co robią. Tam też dyskutują, odpowiadają na pytania i komentarze. Oczywiście dziękują swoim wiernym fanom za obecność podczas ich występów. Znak czasu, bo bez tego nie uda się zaistnieć w szerszej przestrzeni publicznej.
sobota, 30 czerwca 2012
Szkoła nie jest najlepszym miejscem rozwoju talentu
Słyszę głosy zdziwienia i konsternacji. Jak to? Od lat przekonuje się polskich nauczycieli, że to jedno z najważniejszych zadań. Twierdzi się, że to klucz do sukcesów szkoły. Problem polega na tym, że nie uwzględniamy w naszym myśleniu dwóch faktów:
1. dziś szkoła nie jest jedynym miejscem uczenia się i rozwijania kompetencji,
2. inteligencja wieloraka to jeszcze nie talent.
Talent to wyjątkowość i prawdziwa rzadkość. Często w klasie nie mamy żadnego ucznia o takich predyspozycjach. Sama szkoła może, choć wcale nie musi posiadać kilku utalentowanych uczniów. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie, ilu z nich osiąga ponadprzeciętne i wyjątkowe sukcesy w dziedzinie intelektualnej, ruchowej, czy artystycznej? Jaki to procent uczniów. Błędem jest też oczekiwać, że te prawdziwe talenty rozwiną się w momencie zdiagnozowania jednej z wielorakich inteligencji. Nawet, jeżeli szkoła będzie pracowała nad ich wykorzystaniem, to na pewno nie przybędzie jej talentów. To, co możemy zrobić, to zarządzać takim potencjałem uczniów, jaki mamy i nie zmarnować go. Odkryć w każdym to, co jest siłą i mocną stroną. Pracowitość, punktualność, odpowiedzialność, konsekwencja, ciekawość, systematyczność i wiele, wiele innych, to cechy charakteru, które trzeba formować, ale i pielęgnować. To jest siła, która pozwala budować osobistą ścieżkę kariery. Mitem jest więc przekonanie, że wszyscy nasi uczniowie mogą stać się współczesnymi Mozartami, Małyszami, czy Oprami Winfrey.
1. dziś szkoła nie jest jedynym miejscem uczenia się i rozwijania kompetencji,
2. inteligencja wieloraka to jeszcze nie talent.
Talent to wyjątkowość i prawdziwa rzadkość. Często w klasie nie mamy żadnego ucznia o takich predyspozycjach. Sama szkoła może, choć wcale nie musi posiadać kilku utalentowanych uczniów. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie, ilu z nich osiąga ponadprzeciętne i wyjątkowe sukcesy w dziedzinie intelektualnej, ruchowej, czy artystycznej? Jaki to procent uczniów. Błędem jest też oczekiwać, że te prawdziwe talenty rozwiną się w momencie zdiagnozowania jednej z wielorakich inteligencji. Nawet, jeżeli szkoła będzie pracowała nad ich wykorzystaniem, to na pewno nie przybędzie jej talentów. To, co możemy zrobić, to zarządzać takim potencjałem uczniów, jaki mamy i nie zmarnować go. Odkryć w każdym to, co jest siłą i mocną stroną. Pracowitość, punktualność, odpowiedzialność, konsekwencja, ciekawość, systematyczność i wiele, wiele innych, to cechy charakteru, które trzeba formować, ale i pielęgnować. To jest siła, która pozwala budować osobistą ścieżkę kariery. Mitem jest więc przekonanie, że wszyscy nasi uczniowie mogą stać się współczesnymi Mozartami, Małyszami, czy Oprami Winfrey.
Zadanie szkoły to nie rozwijanie autentycznych talentów, ale zarządzanie potencjałem uczniów. W szkole polega to na umiejętności rozpoznania silnych stron każdego z nich oraz umiejętności dobrego dopasowywania obszarów odpowiedzialności oraz zlecanych im zadań. Rolą nauczyciela jest rozpoznawanie, rozwijanie i właściwie wykorzystywanie w codziennej pracy siły jego uczniów. We współczesnej szkole coraz większego znaczenia nabierają działania mające na celu przyciągnięcie do szkół osób z odpowiednimi cechami charakteru i zatrzymanie ich w nich. Nie jest to łatwe, ale możliwe wówczas, gdy uczeń będzie odczuwał satysfakcję z tego, że się rozwija. Coraz częściej to właśnie rodzice obserwując działania szkoły sami stwierdzają, kiedy ich dzieci nie wykorzystują tego potencjału. Wówczas szukają szkoły, który potrafi robić to dobrze.
Dziś nauczyciele wiedzą, że umożliwianie uczniom wykonywania tego, co naprawdę lubią i chcą robić, w czym czują się dobrzy i niemalże niezastąpieni - zwiększa motywację, zaangażowanie i odpowiedzialność za własny proces uczenia się. Właśnie to sprawia, że szkoły osiągają dziś sukcesy, a ich uczniowie najwyższe wyniki w zewnętrznych egzaminach.
Zarządzanie potencjałem uczniów to ciągła dbałość o realizację celów rozwojowych uczniów nie tylko z ich osobistej perspektywy, ale też perspektywy z całego narodu. Odpowiedzialność za proces zarządzania potencjałem leży w rękach nauczycieli. Dziś nauczyciel potrafi rozpoznać, co jest ważne dla każdego z jego uczniów. Potrafi wskazać, co lubi i potrafi robić najlepiej, czego może uczyć innych, w czym i kiedy potrzebuje pomocy. W ten sposób budują w uczniach entuzjazm, i zaangażowanie oraz szacunek dla szkoły, która dba o indywidualny rozwój.
Dobrze jest, kiedy w szkole dostrzeże się, doceni i uwzględni ponadprzeciętne zdolności - ten prawdziwy talent. Szkoła może go odkryć, ale nie musi stać się odpowiedzialna za jego rozwój. Dziś rzadko której udaje się to dobrze. Być może najłatwiej szkołom artystycznym, czy sportowym. Ale i w takich szkołach tych ponadprzeciętnych znajdziemy niewielki odsetek. Prawdziwy talent będzie rozwijany wbrew wszystkiemu. Obserwuję takie ponadprzeciętne jednostki w szkole i wiem, że nie jest im łatwo. Nie jest łatwo też ich nauczycielom. Wakacje dla każdego talentu są okazją, aby skupić się na jego rozwoju. Ćwiczą więc, trenują, czytają, podróżują i zajmują się tym, co naprawdę lubią. Fakt, że skończyła się szkoła nie ma dla nich żadnego znaczenia. Poświęcają się w całości swoim pasjom, zainteresowaniom i zdolnościom. Prawdziwy talent naprawdę nie potrzebuje szkoły.
czwartek, 28 czerwca 2012
Tęsknota za mistrzem
Jest z rodzaju nauczycieli, których spotyka się coraz rzadziej. Nie, takich nauczycieli już nie ma. Praktycznie nie istnieją. Ale ona jest świadoma tego, co robi. Profesjonalna w każdym calu, solidna, pracowita, odpowiedzialna. To wielka osobowość. Wyrazista, rozpoznawalna i wywołująca respekt. Wybiera trudne sytuacje. Nie idzie na kompromisy. Dla niej nie ma skrótów. Nie chce przypodobać się za wszelką cenę. Ma godność, poczucie własnej wartości i nie pozawala sobie wmówić, że jest niesprawiedliwa, nieczuła i brakuje jej empatii. Fakt, nie lubią jej, boją się, narzekają, przeklinają, ale na koniec płaczą. Płaczą, kiedy się z nią rozstają. Dziękują, są wdzięczni, wreszcie przyznają, że nie mieli lepszego nauczyciela. Ale do tego trzeba dojrzeć. Najpierw zauważają to rodzice, a długo, długo potem uczniowie. Po latach to do niej wracają z wyrazami wdzięczności i uwielbienia. Wówczas stają się prawdziwymi partnerami. Im również jest trudno przekonać młodszych kolegów, że warto znosić trudy, wyrzeczenia, nie przesypiać nocy i rano budzić się wcześnie, aby jeszcze raz powtórzyć materiał. Dziś wszyscy jej uczniowie są wdzięczni za to, co dla nich zrobiła. Jej fanklub to setki uczniów, których przybywa zaraz po zakończeniu kolejnego roku szkolnego. I jest to na pewno szczere, autentyczne i zupełnie naturalne. Im więcej czasu mija, tym więcej wielkich słów można o niej usłyszeć od jej byłych uczniów.
Nie daje za wygraną, nie pozwala pracować na pół gwizdka. Jej uczniowie mają angażować się na 100% swoich możliwości. Bo wie, na co każdego z nich stać, ile może z każdego wycisnąć. Wierzy w ich możliwości i wymaga! Wypuszcza w świat uformowane dojrzałe i świadome swoich mocnych stron osoby. Jej uczniowie śmiało konkurują z rówieśnikami na zagranicznych uniwersytetach, osiągają sukcesy w konkursach, olimpiadach i mają z tego satysfakcję. Chwalą się tym. Są dumni i mówią o tym z uznaniem. Przyznają się, że były momenty, kiedy nie wytrzymywali presji i nie starczało sił. Wówczas buntowali się i manifestowali swoją niechęć. Protestowali głośno. Ale to mijało, z czasem zaczynali rozumieć, że innej drogi nie ma, że w życiu, aby cokolwiek osiągnąć, należy włożyć maksymalny wysiłek. Tylko to się liczy. Ona zmusza swoich wychowanków do zadawania ciągłych pytań i szuka odpowiedzi, czy zrobili wszystko, co było możliwe. Czy zaangażowali się, czy to wszystko, na co ich stać? Czy można zrobić to jeszcze lepiej?
Na czym polega sekret wielkiego nauczyciela, którego można spotkać coraz częściej już tylko na kartach powieści z minionych wieków, czy w filmach przywołując w ten sposób mit nauczyciela, który nie tylko uczy, ale kształtuje charakter, formatuje osobowość i tworzy prawdziwego, w pełni wartościowego człowieka. Recepta jest prosta. Być sobą, nie rezygnować z zasad, być konsekwentnym i nie dbać o chwilową akceptację, poklask i próżne uznanie. To prawdziwe przyjdzie z czasem. Dziś, kiedy pedagogika bezstresowego wychowania skompromitowała się, należy wrócić do wzoru mistrzów wymagających, ale jednocześnie rozumiejących prawo młodości. Odnaleźć nauczyciela nie tolerującego żadnych przejawów ignorancji, niesolidności, fałszu. lenistwa i bylejakości. Nauczyciela, który domaga się dotrzymywania słowa, podjętych zobowiązań, dopracowywania w szczegółach każdego zadania i wywiązywania się ze swoich obowiązków. To nauczyciel, który nie toleruje półśrodków, który wymaga najpierw od siebie, potem od innych. Na nim można polegać. To taki buduje prawdziwy etos zawodu nauczyciela. Taki nauczyciel nie jest niewolnikiem mód pedagogicznych, czy udziwnionych metod pracy. Ma charyzmę, wypracowany warsztat pracy i cały czas sprawdzone metody. I to one okazują się skuteczne i również dzięki nim uczniowie wspominają szkołą, jako miejsce, w którym ukształtował się ich charakter i stał się podstawą do budowania wartościowego życia. Przed takim nauczycielem chylę dziś czoła i takich nauczycieli chciałbym mieć wokół siebie. Na szczęście spotkałem kilku w swoim życiu. Niestety, dziś szkoła łatwo folguje uczniowskim kaprysom, żądaniom ulegając ich stylowi życia. Toleruje bylejakość i nieustannie zabiega o sympatię i uznanie, które okazują się w konsekwencji pozorne i ulotne.
czwartek, 31 maja 2012
Talent w szkole
„Po co szkoła? Czyja szkoła? Jaka szkoła?” Tak brzmiał tytuł konferencji zorganizowanej przez Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej i Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego we Wrocławiu. Wzięło w niej udział niemal 300 dyrektorów szkół i placówek oświatowych. Prezentacja spójnej strategii edukacyjnej Wrocławia oraz program sesji plenarnych połączony z warsztatami - to wszystko było wartością samą w sobie. Akademicy, praktycy i eksperci skupili się na wyzwaniach dla polskiej edukacji. Mnie jednak zaniepokoiły ogromne oczekiwania wobec szkoły. Z jednej strony ma ona rozwijać kluczowe kompetencje zalecane przez Parlament Europejski, z drugiej promować nowoczesne technologie w nauczaniu i przygotować szkołę do cyfryzacji. Ale też wdrożyć system tutoringu, przygotować do rynku pracy i zapobiegać patologiom. Zadań, jakie stawia się przed szkołą, jest coraz więcej. Oczekuje się, że będzie przygotowywała do egzaminów zewnętrznych, przy jednoczesnej ich krytycznej ocenie. A także systemowo realizować pomoc psychologiczno-pedagogiczną. Powinna zapobiegać wykluczeniu społecznemu i wyrównywać szanse edukacyjne. Ma też diagnozować i rozwijać inteligencje wielorakie i wyposażyć ucznia w kompetencje społeczne. Oczekuje się, że także rozwijać talenty. Ten chaos i różnorodność oczekiwań wobec szkoły sprawiają, że coraz trudniej jest poradzić sobie z tymi wyzwaniami. Uczniowie przyjmują strategie przetrwania, a nauczyciele bezskutecznie próbują zaangażować i motywować ich do pracy. Z jednej strony mamy motywację uczniów do realizowania własnych celów, nierzadko pasji i zainteresowań niekoniecznie zbieżnych z celami szkoły, z drugiej brak zainteresowania i zaangażowania uczniów w realizację zadań szkoły. Czy jest szansa, aby wyjść z tego zaklętego kręgu? Może wystarczy przypomnieć sobie, po co chodzą do szkoły uczniowie i nauczyciele. Wówczas sprawa stanie się dużo prostsza. Będziemy znali cel, rozumieli sens i zrezygnujemy z nieskutecznych działań i stawiania przed szkołą nierealnych zadań. Wystarczy przypomnieć, że klientem szkoły jest naród. A ten oczekuje odpowiedzialnych, samodzielnych, odważnych, przedsiębiorczych oraz skutecznych w działaniu i z charakterem obywateli. To jest najważniejszy powód uczęszczania do szkoły. Przy tak sformułowanym celu trudno jest zgodzić się z długą listą oczekiwań i życzeń. Nieuprawnionym jest więc oczekiwanie, że szkoła skupi się na rozpoznawaniu i rozwijaniu uczniowskich talentów. Co prawda dysponuje ona ogromnym potencjałem uczniów i ma obowiązek właściwie nim zarządzać. Szkoła ma o wiele ważniejsze zadanie niż rozwijanie pojedynczych talentów. Chyba, że są to specjalnie w tym celu powoływane placówki. To, co może zrobić powszechna szkoła, to jedynie diagnozować talenty, aby wspólnie z rodzicami pomóc w ich rozwoju. Oczekiwanie odpowiedzialności za rozwój uczniowskich talentów wynika z błędnego utożsamienia ich z inteligencjami zdefiniowanymi przez Howarda Gardnera. Inteligencja przestrzenna, kinestetyczna, matematyczna, czy językowa nie oznaczają, że uczeń ma talent. To może być wskazówką i informacją o potencjalnym talencie. Ale z samego faktu posiadania określonego typu inteligencji uczeń nie stanie się ani wybitnym pisarzem, ani wielkim architektem, czy głośnym naukowcem, tancerzem lub sportowcem. Inteligencja oznacza pewne predyspozycje, sposób wyrażania świata, język, którym komunikuje się najlepiej i dzięki niemu może łatwiej się uczyć. Oczywiście, że należy tę wiedzę wykorzystać w szkolnej dydaktyce, przy wyborze strategii uczenia się i nauczania. Nieuzasadnionym jest jednak oczekiwanie, że szkoła będzie miejscem rozwoju talentów na miarę Mikołaja Góreckiego, Maurica Bejarta, Umberto Eco, Marii Callas, czy Agnieszki Radwańskiej. Prawdziwy talent nie potrzebuje szkoły. Nie jest też prawdą, że dzisiejsza szkoła zabija talenty. Ona może ich nie rozpoznać i nie rozwijać, ale prawdziwego talentu na pewno nie zniszczy. Jeżeli talent zdefiniujemy jako wyjątkowe wrodzone predyspozycje w dziedzinie intelektualnej, ruchowej lub artystycznej przejawiające się ponadprzeciętnym stopniem sprawności w danej dziedzinie lub zdolnością do szybkiego uczenia się jej, to zrozumiemy, że szkoła nie może przyjąć na siebie zadania rozwijania uczniowskich talentów . Talent oparty jest na indywidualnym potencjale człowieka wyróżniającym się na tle innych osób w tej samej dziedzinie. Łatwo więc dostrzec, że talent nie jest tożsamy z wieloraką inteligencją. Wybitnie utalentowanych jest naprawdę niewielu. Inaczej wszyscy, u których zdiagnozowano by którąś z inteligencji zostaliby mistrzami sportowymi, tancerzami wygrywającymi międzynarodowe konkursy, czy światowej sławy artystami. I nie dlatego, że szkoła tych inteligencji nie wykorzystuje, ale dlatego, że prawdziwy talent to coś wyjątkowego i niezwykle rzadkiego. Nieuzasadnionym jest więc oczekiwanie, że szkoła będzie skupiała się na kilku wybitnych jednostkach. Warto przypomnieć, szkoła nie może realizować wszystkich wobec niej oczekiwań. Często są one sprzeczne. Ona ma przede wszystkim wyposażyć ucznia w umiejętności, wiedzę i postawy do funkcjonowania w społeczeństwie. Ma być miejscem kształtowania charakterów i postaw etycznych. Talenty jak Soichiro Honda (Honda), Bill Gates (Microsoft), czy Steve Jobs (Apple) i wielu innych nie rozwinęły się w szkole, ale dzięki istocie talentu, którą jest siła. I to za jej sprawą codzienna, wielogodzinna praca, ćwiczenia, czy treningi są czymś naturalnym. Bo to jest prawdziwa pasja. Ważna jest samorealizacja i odpowiedzialność za własny rozwój. Prawdziwy talent się obroni i szkoła mu w tym na pewno nie zaszkodzi, mimo że nad jego rozwojem nie będzie się w jakiś wyjątkowy sposób koncentrowała. Szkoła na pewno szuka talentów, nierzadko odkrywa je, wykorzystuje i jest z tego powodu bardzo dumna. Często w ten sposób buduje swoją przewagę konkurencyjną.
niedziela, 27 maja 2012
Po co jeszcze szkoła?
Zdaniem profesora Aleksandra Nalaskowskiego szkoła powinna pełnić trzy funkcje: adaptacyjną, rekonstrukcyjną i funkcję emancypacyjną. W jednym z ostatnich wywiadów dokładnie wyjaśnia i przekonuje, że pierwsza służy przygotowaniu dziecka zarówno pod względem wiedzy, jak i wychowania do rozumienia oraz funkcjonowania w świecie, który zastaje. Przypomina, że szkoła nie jest kursem przygotowawczym na studia. Wspólnie z rodzicami musi pomóc dziecku zbudować i przyjąć pierwszy depozyt wartości. Dom uczy szacunku dla ludzi, obyczajów i miejsc. Szkoła ten depozyt umieszcza w kontekście wiedzy i świata. Funkcja druga, czyli rekonstrukcyjna, polega na odtwarzaniu, rozumieniu oraz akceptacji wartości ważnych dla świata rodziców. Ona pomaga dziecku poznać jego współrzędne i daje umiejętność zakotwiczenia się w tradycji. Natomiast funkcja emancypacyjna oznacza umiejętność twórczego przekształcania otoczenia w taki sposób, aby forma nie przerastała treści, nie pozbawiała jej myśli, nie była działaniem dla działania, z nudów, dla łatwych efektów. Profesor jest przekonany, że po sposobie realizacji tych trzech funkcji poznajemy jakość szkoły i jej absolwenta.
Zbyt rzadko zadajemy sobie pytanie o powód uczęszczania uczniów do szkoły. Wielu pytanych o to nauczycieli jest zdziwionych, a jeszcze więcej oburzonych takim postawieniem sprawy. Kiedy pytam o to swoich studentów, pojawia się konsternacja. Twierdzą, że wiadomo, bo wszystko zapisane jest w podstawie programowej. Konkretnej odpowiedzi jednak nie słyszę. A przecież coraz częściej pytania o sens zadają rodzice. Nie wystarczy im deklaracja, że szkoła dobrze przygotowuje do zewnętrznych egzaminów. Szukają szkoły, która potrafi zarządzać kapitałem uczniowskich talentów. Pytanie o sens uczęszczania do szkoły i powód wykonywania konkretnych poleceń zadają też uczniowie. I to coraz częściej. Co im odpowiadamy? Z rzeszy 600 tysięcy nauczycieli każdy próbuje przekonać do swojego przedmiotu, podaje powody, dla których warto się uczyć. Tłumaczy sens uczęszczania codziennie do szkoły. Jak brzmi ten cel, co słyszą uczniowie?
600 tysięcy nauczycieli to ogromna siła, która jest w stanie zmienić obraz polskiej szkoły i narodowej edukacji. Warto zdać sobie sprawę z tego potencjału. Wielu twierdzi, że cały czas jest niewykorzystany i marnowany. A sami nauczyciele - zdaniem wielu - okazują bierność w tworzeniu szkoły nowej generacji. Być może są bezsilni wobec systemu, który doprowadził już do wielu absurdów. Nauczyciele formatują uczniów wg wystandaryzowanych programów, wystandaryzowanych egzaminów i wystandaryzowanych metod pracy. Brakuje miejsca na rozwój indywidualnego potencjału ucznia, bo skupiamy się na jego brakach i deficytach oraz strategii rozwiązywaniu testów. Dziś nauczyciele kształtują według formatów znanych im z ich własnej edukacji. Jak więc realizowane przez nauczycieli cele wpisują się w funkcje i zadania szkoły wymienione przez prof. Nalaskowskiego? Wszystko to ważne w kontekście zadawanych pytań o sens uczęszczania do szkoły, o wartość egzaminów, szczegółowych programów i archaicznego modelu dydaktycznego.
Do funkcji określonych przez prof. Nalaskowskiego dołączam kolejne. Wokół nich powinny zostać budowane programy i to one powinny przekonać rodziców do wartości szkoły. Na pewno tak sformułowane cele służą budowaniu szkoły w erze społeczeństwa informacyjnego. Po pierwsze, to miejsce zaspakajania potrzeb psychicznych ucznia. Bez akceptacji, zbudowania warunków do okazywania sobie szacunku, do przyjaźni, nie uda się zbudować w niej środowiska do uczenia się. Jeżeli nie poczujemy się w szkole bezpiecznie, nie uda się zaspakajać wyższych naszych potrzeb, w tym najważniejszej - potrzeby samorealizacji. Druga funkcja odwołuje się do stworzenia w szkole autentycznego miejsca uczenia się, poznania siebie, swoich silnych stron, rozwoju talentu i koncentracji na charakterze. Obecnie szkoła traci swoją dotychczasową funkcję przekazywania tylko wiedzy na rzecz samodzielnego pozyskiwania informacji, przetwarzania i tworzenia. Dziś szkoła to miejsce odkrywania strategii uczenia się, swoich preferencji i rozwijania osobistego kapitału. Dopiero po rozwinięciu tych warunków do uczenia się można mówić o trzeciej funkcji - o szkole jako miejscu rozwijania i kształtowania kluczowych kompetencji. Same kompetencje zostały szczegółowo zdefiniowane i opisane. Wokół nich budowanych jest wiele programów i projektów edukacyjnych. Do nich zalicza się nie tylko te przedmiotowe, ale takie jak umiejętność uczenie się, innowacyjność i przedsiębiorczość, a także kompetencje społeczne. Jeżeli więc jasno sformułujemy cele, a nie będziemy uparcie sprowadzać funkcji szkoły do przygotowania uczniów do egzaminów, tym szybciej stanie się ona rzeczywistym miejscem przygotowania odpowiedzialnych, samodzielnych, kreatywnych i skutecznych w działaniu obywateli.
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Absolwenci rocznik 2012
Kameralnie, ale uroczyście pożegnaliśmy trzecią klasę liceum. Kameralnie było z dwóch powodów. W tym roku szkołę opuszczała najmniejsza w jej historii liczba uczniów. No i rodzice zrezygnowali z uroczystości, która tradycyjnie odbywała się w Sali Rycerskiej Zamku Książąt Pomorskich. Ale mimo kameralnej atmosfery udało się stworzyć podniosły nastrój, zachować cały dotychczasowy rytuał i kontynuować tradycję naszych szkolnych uroczystości. Zastanawiałem się, co mogę powiedzieć uczniom, którzy kończą jeden z ważnych etapów swojego życia? Dla nich w tym momencie najważniejszy. Próbowałem wyobrazić ich sobie za 20 - 30 lat. Będą wówczas u szczytu swoich zawodowych karier, aktywni i ciągle jeszcze pełni marzeń, przedsiębiorczy i gotowi na kolejne wyzwania. Ważniejsze dla mnie było jednak nie to, kim zostaną, jaki będą wykonywać zawód, ale jakimi ludźmi będą. Jakie wartości będą dla nich cenne, czym będą kierować się w codziennych wyborach. Najczęściej proponuję, aby w tym celu wykonać ćwiczenie i wyobrazić sobie uroczystość, której będziemy za kilkadziesiąt lat głównym bohaterem, która zgromadzi z naszego powodu setki ludzi. Przemówienia, które zostaną wygłoszone będą podziękowaniem za nasze cechy charakteru, za wkład w życie naszych najbliższych, przyjaciół i współpracowników. Uczestnicy będą mówić o naszych osiągnięciach, które podziwiają. Ta uroczystość i jej wyobrażenie to moment, w którym każdy może stworzyć sobie wizję swojego życia.
Poprosiłem o taki myślowy eksperyment tegorocznych absolwentów. Chciałem, aby przez chwilę wyobrazili sobie taki moment i posłuchali wewnętrznego głosu. To specjalny czas, aby po raz kolejny przypomnieć o wartościach, które są dla nas ważne. Co każdy z nich chciałby o sobie usłyszeć w takim momencie? Nie tylko na twarzach absolwentów pojawiły się prawdziwe emocje. To moment, w którym odkrywamy najpiękniejsze cechy naszego charakteru i możemy poruszyć najgłębsze pokłady naszej duszy. To moment, w którym każdy może podjąć decyzję, aby takim się stać.
Nasi tegoroczni maturzyści mają niezwykłą siłę. Może nie do końca ją sobie uświadamiają. Ale z punktu widzenia współczesnego pracodawcy są to niezwykle ważne kompetencje. Specjaliści nazywają je kompetencjami społecznymi, które budują kapitał społeczny. Jego deficyt odczuwamy boleśnie, a to przecież pozaekonomiczny czynnik rozwoju i modernizacji każdej gospodarki. Często o tym przypominam, bo w Polsce jest on niezwykle niski. Z tego też powodu mówię o sile, jaką posiadają nasi uczniowie. Potrafią ze sobą doskonale współpracować. Chcą rozmawiać, dyskutować i uczyć się od siebie. Toczą poważne spory i dochodzą do konsensusu. Jasno wyrażają swoje potrzeby, dotrzymują obietnic, przyznają się do błędów i starają się je natychmiast naprawić. Są otwarci na potrzeby innych, wrażliwi na krzywdę. Swoim zachowaniem wzbudzają zaufanie. Lubią ludzi, szanują ich i w niewymuszony sposób okazują to na każdym kroku. Każdy z nich ma swoje marzenia. Wie, czego chce i z pokorą pokonuje trudności i własne samoograniczenia. Wiem, że z takim podejściem do życia, optymizmem i wiarą we własne siły osiągną swoje cele. Będą szczęśliwi. Jest jednak jeden warunek. Muszą chcieć zrobić to, o czym marzą. Nie wystarczy wiedza o tym, co chcemy, ani umiejętność, jak to zrobić. Ważna jest decyzja, aby tak postąpić. Muszą mieć odwagę zrealizować to, co chcieliby usłyszeć o sobie za te 20 - 30 lat. Są to piękne, szczere i autentyczne pragnienia. Warto! Tym bardziej, że mają narzędzia, które im w tym pomogą i charakter, bez którego zrealizowanie marzeń byłoby niemożliwe.
wtorek, 10 kwietnia 2012
Szkoła się cofa?
„Polska szkoła się cofa. Aby temu zapobiec należy zmienić system kształcenia i doskonalenia nauczycieli. Licea tkwią nie w XX, ale XIX wieku. Większość nauczycieli cały czas ogranicza się do suchej wiedzy. 19-letni uczniowie siedzą w ławkach jak siedmiolatki, słuchają nauczyciela, który stoi przed tablicą, a ich rodzice piszą im usprawiedliwienia. Tymczasem w dzisiejszych liceach powinny być wykłady, seminaria, warsztaty. Młodzi powinni nauczyć się samodzielnego zdobywania wiedzy."(Irena Dzierzgowska, fragm. wywiadu z 2006)
W jednym z wywiadów nieżyjąca już wiceminister dokonała diagnozy szkoły i jednocześnie wskazała sposób wyjścia z tego „zapętlenia”. Od tamtej rozmowy minęło już ponad 6 lat (to więcej niż trwała II wojna światowa). W tym czasie przeszkolono dziesiątki tysięcy nauczycieli, zorganizowano tysiące kursów, wprowadzono nową podstawę programową, wdrożono program pomocy psychologiczno - pedagogicznej, który miał zająć się nie tylko wyrównywaniem szans, ale umożliwić pracę z uzdolnioną młodzieżą. Przeprowadzono wiele konkursów na innowacyjne programy, powołano instytucję ds. rozwoju edukacji, zrealizowano wiele systemowych projektów finansowanych z funduszy europejskich. Niepokoi, że w tym kontekście wypowiedź pozostaje nadal aktualna. Jak na skalę zainwestowanych środków efekty są słabe. Do szkoły uczęszcza coraz liczniejsze pokolenie, dla którego nauka jest nieprzyjemnym obowiązkiem. Pracodawcy alarmują, że wyrasta generacja ludzi nieodpowiedzialnych i niesamodzielnych. Szkoła nie tylko się cofa, ale przede wszystkim oducza myślenia, refleksji i kreatywności. Jak to jest dziś? Zatrzymaliśmy się, czy ruszyliśmy do przodu, jak przekonują na swoich blogach kolejni ministrowie? A może nadal się cofamy? W Polsce cała energia urzędników koncentruje się przede wszystkim na treściach programowych, doskonaleniu egzaminów i systemu nadzoru. Lekarstwem ma być zmiana w szkolnictwie ponadgimnazjalnym. Czy będzie tak, jak z awansem zawodowym? Intencje słuszne, ale realizacja już nie. Na jego temat pojawiło się wiele krytycznych opinii. Wydawane na ten cel co roku publiczne pieniądze są zdaniem NIK zmarnowane. Jako dobrą analogię kontrolerzy wskazują państwowy egzamin lekarskich specjalizacji. Na przeciwległym biegunie znajduje się nieefektywny system awansu nauczycieli. Pozytywna ich weryfikacja dotyczy niemal 100%. Czy to znaczy, że jest tak dobrze? Może więc zrezygnujmy z farsy i automatycznie nadawajmy po wymaganym czasie kolejne stopnie awansu. Efekt będzie ten sam, ale za to wiele zaoszczędzimy. Czy lekarstwem na chorobę polskiej szkoły może być inwestowanie w doskonalenie warsztatu nauczycieli? Nie zmieni i nie poprawi tej zapaści nowa podstawa programowa w szkołach ponadgimnazjalnych. Nie przypuszczam, aby pomógł w tym również program Cyfrowa Szkoła. Odbijamy się z tymi pomysłami od ściany do ściany. Będzie tak dalej, aż nie uświadomimy sobie źródła kryzysu polskiej szkoły. Jego powodem jest brak znajomości celu edukacji. Czy nauczyciele go znają? Czy ktokolwiek w MEN potrafi określić misję polskiej szkoły? Jak brzmi powód, dla którego w tysiącach szkół zasiada codziennie w ławkach tysiące uczniów przygotowywanych przez tysiące nauczycieli nadzorowanych przez tysiące urzędników?
Chcemy mieć wykształcone elity intelektualne, które w przyszłości będą odpowiedzialnie, rozważnie i mądrze zarządzać krajem. Chcemy mieć szczęśliwe społeczeństwo, ale jednocześnie wszystkich kształcimy według jednego schematu. Masowa edukacja pod testowy klucz, tak jak masowa produkcja nie jest już sposobem na modernizację kraju. Dlaczego wystarczają nam oczekiwania rodziców, aby dobrze przygotować dzieci do egzaminów? Czy mamy satysfakcję, gdy uczniowie powtarzają za nimi, że szukają szkoły, która zrobi to najlepiej. Czy to wszystko, czego oczekuje się od szkoły? Nauczycielom nie pozostaje więc już nic innego, jak tylko uczyć pod testy, bo ocenę ich pracy wyznaczają bardziej listy rankingowe niż współczynnik edukacyjnej wartości dodanej.
Bez zmiany systemu trudno będzie oczekiwać zmian w efektywnym funkcjonowaniu szkoły, a w konsekwencji sprawnie funkcjonującego państwa. W tak zorganizowanej dzisiaj szkolnej przestrzeni nie widzę szansy na zmianę postaw uczniów, ani znaczącej poprawy poziomu edukacji. Nie są do tego bowiem przygotowani ani nauczyciele, ani uczniowie. Nie są do tego przygotowane również nasze szkoły. Chcemy, aby zarządzali nami ludzie o wysokim poziomie etycznym, ludzie skuteczni kierujący się powszechnie akceptowanymi zasadami i wartościami. Chcemy elit z postawami opartymi na charakterze. Czy to możliwe, aby udało się to z dotychczas funkcjonującym systemem? Sformułowane wobec uczniów i nauczycieli oczekiwania bez określenia wizji edukacji i jej misji będą trudne do osiągnięcia.
poniedziałek, 26 marca 2012
Szkole brakuje zaangażowania
Narzekamy, że uczniowie nie mają motywacji. Ale czy na pewno tylko o to nam chodzi? Kiedy widzę sukcesy młodych ludzi nie tylko w telewizyjnych programach typu Mam talent, to trudno jest mi się zgodzić, że mamy jej deficyt. Przecież poziom, który prezentują wystawiając się na ocenę jurorów wymagało ogromnej dyscypliny, wysiłku, a przede wszystkich konsekwentnej pracy i bardzo często też odwagi. Mają bardzo wyraźnie sprecyzowane cele, które nie zawsze są tożsame z tym, czego oczekuje się od nich w szkole. Tylko ludzie o wyraźnie określonych priorytetach i charakterze są niezwykle zmotywowani. Nie zawsze jednak szkoła to zauważa i docenia. Problem tkwi nie w braku motywacji, ale zupełnie w czym innym. To brak zaangażowania. I nie dotyczy to tylko uczniów. Elementem odróżniającym zaangażowanie uczniów od wewnętrznej motywacji jest to, że starania tych zaangażowanych zmierzają w pożądanym przez szkołę kierunku, a praca wewnętrznie zmotywowanych - już nie zawsze. Mamy ambitnych uczniów zmotywowanych w realizację swoich osobistych celów, ale bardzo często niezaangażowanych na zajęciach. Skarżą się na to nauczyciele, rodzice. Przyznają się do tego sami uczniowie. A przecież szkoła powinna być naturalnym miejscem, gdzie motywacja i zaangażowanie powinny iść w parze. To w szkole uczniowie powinni rozwijać talenty i otrzymać wsparcie w dążeniu do osiągnięcia mistrzowstwa w tym, co jest ich siłą. Prowadzone przez Instytut Gallupa od 25 lat badania wyraźnie wskazują, że talenty są trwałe, ale dla każego różne. Najlepiej rozwijamy się koncentrując na naszych silnych stronach. W ten sposób wykorzystujemy swój osobisty potencjał. To decyduje o prawdziwym sukcesie. Polska szkoła przyjęła jednak błędne założenie twierdząc, że możemy stać się kompetentni w każdej dziedzinie. Trudno jej zaakceptować, że uczenie się wszystkiego i przez wszystkich, a w dodatku w tym samym tempie nie jest możliwe. Dużym błędem jest też koncentracja i ciągłe przypominanie uczniom o ich deficytach wskazując najczęściej ich słabe strony. Zapominamy, że szkoła nie przygotowuje jedynie przyszłych profesorów. Do niej chodzą też przyszli artyści, sportowcy i rzemieślnicy. Świat potrzebuje mechniaków samochodowych, hydraulików, elektryków, ogrodników, kucharzy, czy sprzedawców. Sytuacja w dzisiejszej szkole przypomina mi bajkę, w której zwierzęta zmuszone były do uczenia się wszystkiego wbrew swojej naturze i predyspozycjom. Skończyło się totalną klęską. Wiewórka nie umiała pływać tak jak kaczka. Kaczka nie była tak szybka jak zając. Ten z kolei nie potrafił skakać po drzewach. Zwierzęta zbuntowały się przeciwko takim metodom pracy. W tym tkwi przyczyna frustracji, stresu i braku prawdziwego zaangażowania uczniów.
Polska szkoła z jednej strony koncentruje się na brakach i sposobach ich niwelowania. Z drugiej skupia się na przekonaniu, że miernikiem sukcesu uczniów i skuteczności nauczycieli mają być znakomicie zdane testy. Najważniejszy cel - dobrze wypaść na egzaminie i zająć wysoką pozycję w rankingach. A wszystko to kosztem czasu i energii, które mógłby uczeń wraz z nauczycielem zainwestować w rozwój swoich talentów i mocnych stron. Nasz system edukacji - jak twierdzi dr Marzena Żylińska - zapętlił się i powoduje, że nauczyciele znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony wiedzą, że powinni rozwijać u uczniów autonomię, kreatywność i innowacyjne podejście do problemów, a z drugiej muszą ich przygotować do zdawania testów opartych na zero-jedynkowym kluczu.
W szkole tak długo będziemy mówili o braku zaangażowania, dopóki nie zmieni się jej podstawowych założeń i filozofii funkcjonowania. Dopóki nie zrozumiemy i nie zaczniemy koncentrować czasu i energi na rozwoju indywidualnego potencjału, będziemy mieli konflikt między zmotywowanymi do osiągania osobistych celów uczniów, a ich zaangażowaniem w codzienne lekcje. Nie pomagają w tym ani kolejne reformy, ani zmiany podstawy programowej, a już na pewno likwidowanie szkół. Zacząć należy od poznania i zrozumienia celów i misji edukacji. Testomania zabija w szkole kreatywność, samodzielność i przede wszystkim zwalnia z odpowiedzialności. Chcemy, aby nasi uczniowie byli nie tylko zmotywowani, ale przede wszystkim zaangażowani. I zrozumieli, o co chodzi w ich edukacji, uczeniu się i w codziennym przychodzeniu do szkoły. Zaangażowanie jest odpowiedzią na pytanie: o co chodzi w szkole, a motywacja związana jest raczej z tym: o co chodzi mnie. Czy w szkole motywacja i zanngażowanie mogą mieć wspólny cel? Najważniejsze, to zrozumieć, że uczniowie mają motywację, ale nie zawsze są zaangażowani, bo często nie rozumieją archaicznego już modelu edukacji. Trudno zaangażować się w coś, czego się nie rozumie. Brakuje wyraźnie określonej misji polskiej szkoły i sensownej odpowiedzi na pytanie, po co przychodzimy codziennie do szkoły? Czy ruszenie skostniałego modelu pracy, zmiana sposobu myślenia i przekonań ministerialnych urzędników są możliwe z obecnie funkcjonującym prawem oświatowym?
Polska szkoła z jednej strony koncentruje się na brakach i sposobach ich niwelowania. Z drugiej skupia się na przekonaniu, że miernikiem sukcesu uczniów i skuteczności nauczycieli mają być znakomicie zdane testy. Najważniejszy cel - dobrze wypaść na egzaminie i zająć wysoką pozycję w rankingach. A wszystko to kosztem czasu i energii, które mógłby uczeń wraz z nauczycielem zainwestować w rozwój swoich talentów i mocnych stron. Nasz system edukacji - jak twierdzi dr Marzena Żylińska - zapętlił się i powoduje, że nauczyciele znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony wiedzą, że powinni rozwijać u uczniów autonomię, kreatywność i innowacyjne podejście do problemów, a z drugiej muszą ich przygotować do zdawania testów opartych na zero-jedynkowym kluczu.
W szkole tak długo będziemy mówili o braku zaangażowania, dopóki nie zmieni się jej podstawowych założeń i filozofii funkcjonowania. Dopóki nie zrozumiemy i nie zaczniemy koncentrować czasu i energi na rozwoju indywidualnego potencjału, będziemy mieli konflikt między zmotywowanymi do osiągania osobistych celów uczniów, a ich zaangażowaniem w codzienne lekcje. Nie pomagają w tym ani kolejne reformy, ani zmiany podstawy programowej, a już na pewno likwidowanie szkół. Zacząć należy od poznania i zrozumienia celów i misji edukacji. Testomania zabija w szkole kreatywność, samodzielność i przede wszystkim zwalnia z odpowiedzialności. Chcemy, aby nasi uczniowie byli nie tylko zmotywowani, ale przede wszystkim zaangażowani. I zrozumieli, o co chodzi w ich edukacji, uczeniu się i w codziennym przychodzeniu do szkoły. Zaangażowanie jest odpowiedzią na pytanie: o co chodzi w szkole, a motywacja związana jest raczej z tym: o co chodzi mnie. Czy w szkole motywacja i zanngażowanie mogą mieć wspólny cel? Najważniejsze, to zrozumieć, że uczniowie mają motywację, ale nie zawsze są zaangażowani, bo często nie rozumieją archaicznego już modelu edukacji. Trudno zaangażować się w coś, czego się nie rozumie. Brakuje wyraźnie określonej misji polskiej szkoły i sensownej odpowiedzi na pytanie, po co przychodzimy codziennie do szkoły? Czy ruszenie skostniałego modelu pracy, zmiana sposobu myślenia i przekonań ministerialnych urzędników są możliwe z obecnie funkcjonującym prawem oświatowym?