Odwiedziłem w Toronto szkołę, w której jest zakaz korzystania na zajęciach z telefonów komórkowych, tabletów i laptopów. W klasach lekcyjnych nie ma Wi Fi! Nikogo to nie dziwi i nie irytuje. Sieć dostępna jest w wyznaczonych miejscach, tak jak i komputery w dużych pracowniach.
To nie brak środków, ani wiedzy o stylu życia dzisiejszych uczniów sprawił, że szkoła robi wrażenie archaicznej. To świadomy wybór i konsekwencja w myśleniu o znaczeniu autorytetu nauczyciela w szkole. Długo nie mogłem wyjść z podziwu dla tych, którzy mając w klasie do dyspozycji jedynie kredę i czarną tablicę potrafią być dla uczniów prawdziwym mistrzem. W Bishop Allen Academy w Toronto nauczyciel wyjaśniał uczniom podczas lekcji, jak powstają fronty atmosferyczne, skąd bierze się w Toronto arktyczna zima, a latem czujemy się w nim jak w tropikach. Opowiadał, jak tworzą się w Kanadzie wielkie huragany, a w Kalifornii pojawiają nagłe przymrozki. Wyjaśnił, dlaczego podróż z Kanady do Europy trwa krócej niż w przeciwnym kierunku i jak przemieszczają się w oceanie ogromne ławice ryb. Potrzebował tylko kredy i zwykłej tablicy. Miał wiedzę, umiejętności, pasję i szacunek dla uczniów. Słuchaliśmy go z ogromnym zainteresowaniem, bez jakiegokolwiek znużenia, obserwując jego wyjatkową zdolność publicznej prezentacji. Nauczyciel miał COŚ do powiedzienia i wiedział JAK to zrobić. Miał osobowość. Nie korzystał z iPada, komputera, multimedialnego projektora. W tej szkole nikomu to nie przeszkadzało, bo nie ma powodu, dla którego uczeń musiałby się zajmować przeglądaniem stron w internecie, czy wysyłaniem smsów, bo się nie nudzi. W szkole ma okazję być z przyjaciółmi, których lubi. Może rozmawiać z nauczycielami, którzy go szanują i potrafią zainteresować.
Takich nauczycieli spotkałem z moimi uczniami w Toronto wielu. W szkole językowej, do której uczęszczaliśmy przez miesiąc, w ogóle nie korzysta się z komputerów podczas zajęć. Uczniowie nie mogą korzystać z telefonów, ani elektronicznych słowników. Są za to duże sale komputerowe oblegane przez uczniów w czasie przerw. Poprosiłem moich uczniów, aby wskazali trzy pomysły, które warto przenieść do Polski. Wszycy jednym głosem krzyknęli: NAUCZYCIELI. Dlaczego? Bo są otwarci, przyjaźni, mają wiele różnorodnych zainteresowań, podróżują, uprawiają sporty, piszą wiersze, pasjonują się życiem i fantastycznie uczą. Pokazują świat z perspektywy własnej pasji i doświadczenia. Potrafią zainteresować i zarazić do poszukiwani nowej wiedzy. Nauczyciele wiedzą, że nie każdy musi zostać geografem, matematykiem, czy znawcą literatury, ale każdego z nich można zarazić pasją badawczą, poszukiwaniem odpowiedzi, stawianiem pytań i uczynić wrażliwymi na wiedzę. Nauczyciel nie konkuruje z nową technologią, jest KIMŚ, bo ma COŚ, czego jej brakuje. Dlatego pozwala uczniom wybierać. szukać, popełniać błędy i na nich się uczyć. Jest cierpliwy i przyjazny. Lekcje z takimi nauczycielami są prawidzwą przygodą. Taka szkoła na pewno nie jest archaiczną, nienowoczesną i nieprzyjazną uczniom. To szkoła przyszłości, która przywraca nadzieję, że przebywanie z drugim człowiekiem rozwija i pozwala stać się lepszym. W niej uczy się współpracy, komunikacji, rozwiązywania konifliktów. To jest prawdziwa szkoła XXI wieku.
Podzieliłem się tą obserwacją z Aleksandrą Pezdą, dziennikarką specjalizującą się tematyką edukacyjną. Skwitowała krótko: Przecież o tym wiemy. Wiemy, ale dlaczego tak mało podobnych nauczycieli mamy w Polsce? Stephen Covey powiada: aby działania stały się nawykiem muszą wystąpić trzy elementy: wiedza, umiejętność i wola działania. Jeżeli któregokolwiek elementu zabraknie nie możemy liczyć, że coś zmieni. Wiele chciałoby innej szkoły. Czego w niej brakuje? Woli i chęci zmiany, a może wiedzy o tym, co zmienić, czy raczej umiejętności funkcjonowania w rzeczywistości odmiennych stylów życia dzisiejszego pokolenia?