Potrzebujemy społeczeństwa otwartego, współzależnego i odpowiedzialnego. Dzisiejsza edukacja obiecała ludziom zbyt wiele. Potwierdzają to wyniki opublikowanych badań dotyczących sytuacji młodzieży na rynku pracy. Wiemy już od dawna, że nie jest dobrze. Młodzi absolwenci uwierzyli, że będzie im się żyło lepiej. Wystarczy, że ukończą studia. Wykreowano ogromne oczekiwania. A państwo nie jest w stanie ich zaspokoić. Problem dotyka nie tylko młodych Polaków. Młodzi europejczycy czują się oszukani i niepotrzebni.
A o jakie kompetencje młodych upomina się współczesny rynek pracy? Czy na te oczekiwania odpowiada dzisiejsza szkoła? Ona sama przecież niewiele się zmieniła. Nadal kształci ludzi biernych, nastawionych na instrukcje, rozwiązywanie testów i zdawanie kolejnych egzaminów. Nie przygotowuje do najważniejszego - do egzaminu z życia w globalnym świecie, w wielokulturowej rzeczywistości i współczesnych organizacjach. Kto odpowiada za zaistniałą sytuację? Do tej pory za głównego hamulcowego zmian w edukcji uważano MEN. Profesor Wojciech Cellary twierdzi, że „to nauczyciele i rodzice są winni niezaradności nastolatków”? (Gazeta Wyborcza 5.04.2014). Z kolei Marzena Żylińska mówi wprost: „wbrew pozorom zapotrzebowanie wielu rodziców na złą szkołę jest ogromne. I to rodzice wymuszają na szkole najgorsze metody...” (Gazeta Wyborcza 5.06.2014). Czy rzeczywiście klucz do zmian w edukacji jest w rękach rodziców i trudno będzie zmienić szkołę bez ich zaangażowania? Czy akcja „Ratuj Maluchy” jest utrwalaniem starego porządku w szkole i szukania takiej, która przypomina tę z czasów ich edukacji? A może to początki budowy nowoczesnej szkoły, która rozwija charakter i proaktywne postawy? Czy możliwe jest wspólne działania rodziców i nauczycieli? Winą za brak zmian obarczają jedni drugich. Powód jest prosty, każdy ma swoją wizję edukacji, swoje oczekiwania i swoje potrzeby. Jak wygląda szkoła marzeń widziana oczami rodziców. O jakiej szkole myślą nauczyciele? Jak brzmi oficjalna wizja sformułowana przez MEN? O co tak naprawdę chodzi dziś w narodowej edukacji? Czy możliwa jest wspólna wizja? Czy jest szansa na „edukacyjny okrągły stół”, o który upomina się była minister edukacji Krystyna Łybacka, dziś eurodeputowana? Wokół jakich wartości powinna toczyć się dyskusja, które z nich powinny być urzeczywistniane?
Coraz bardziej widoczny jest trend postrzegania edukacji w kategoriach rynkowych, rywalizacji i współzawodnictwa. Za bardzo koncentrujemy się na świecie pełnym e-gadżetów, a zapominamy o najważniejszym - o człowieku, jego potrzebach nie tylko intelektualnych i fizycznych, ale też emocjonalnych i duchowych. Tylko wtedy, gdy w sposób harmonijny będą rozwijane wszystkie obszary funkcjonowania człowieka, możemy mówić o dobrej edukacji. Edukacji wokół ważnych dla społeczeństwa wartości, oczekiwanych postaw i nawyków skutecznego działania. Kto powinien je sformułować? Kto powinien stworzyć silny i spójny system edukacji, gdy próby kolejnych ministrów są mało skuteczne. I na pewno nie mogą to być politycy. Kto zatem weźmie odpowiedzialność za jego tworzenie? Moją wyobraźnię poruszyła metafora szkoły jako Doliny Śmierci przywołana w najnowszym filmie Erwina Wagenhofera „Alfabet”.
A o jakie kompetencje młodych upomina się współczesny rynek pracy? Czy na te oczekiwania odpowiada dzisiejsza szkoła? Ona sama przecież niewiele się zmieniła. Nadal kształci ludzi biernych, nastawionych na instrukcje, rozwiązywanie testów i zdawanie kolejnych egzaminów. Nie przygotowuje do najważniejszego - do egzaminu z życia w globalnym świecie, w wielokulturowej rzeczywistości i współczesnych organizacjach. Kto odpowiada za zaistniałą sytuację? Do tej pory za głównego hamulcowego zmian w edukcji uważano MEN. Profesor Wojciech Cellary twierdzi, że „to nauczyciele i rodzice są winni niezaradności nastolatków”? (Gazeta Wyborcza 5.04.2014). Z kolei Marzena Żylińska mówi wprost: „wbrew pozorom zapotrzebowanie wielu rodziców na złą szkołę jest ogromne. I to rodzice wymuszają na szkole najgorsze metody...” (Gazeta Wyborcza 5.06.2014). Czy rzeczywiście klucz do zmian w edukacji jest w rękach rodziców i trudno będzie zmienić szkołę bez ich zaangażowania? Czy akcja „Ratuj Maluchy” jest utrwalaniem starego porządku w szkole i szukania takiej, która przypomina tę z czasów ich edukacji? A może to początki budowy nowoczesnej szkoły, która rozwija charakter i proaktywne postawy? Czy możliwe jest wspólne działania rodziców i nauczycieli? Winą za brak zmian obarczają jedni drugich. Powód jest prosty, każdy ma swoją wizję edukacji, swoje oczekiwania i swoje potrzeby. Jak wygląda szkoła marzeń widziana oczami rodziców. O jakiej szkole myślą nauczyciele? Jak brzmi oficjalna wizja sformułowana przez MEN? O co tak naprawdę chodzi dziś w narodowej edukacji? Czy możliwa jest wspólna wizja? Czy jest szansa na „edukacyjny okrągły stół”, o który upomina się była minister edukacji Krystyna Łybacka, dziś eurodeputowana? Wokół jakich wartości powinna toczyć się dyskusja, które z nich powinny być urzeczywistniane?
Coraz bardziej widoczny jest trend postrzegania edukacji w kategoriach rynkowych, rywalizacji i współzawodnictwa. Za bardzo koncentrujemy się na świecie pełnym e-gadżetów, a zapominamy o najważniejszym - o człowieku, jego potrzebach nie tylko intelektualnych i fizycznych, ale też emocjonalnych i duchowych. Tylko wtedy, gdy w sposób harmonijny będą rozwijane wszystkie obszary funkcjonowania człowieka, możemy mówić o dobrej edukacji. Edukacji wokół ważnych dla społeczeństwa wartości, oczekiwanych postaw i nawyków skutecznego działania. Kto powinien je sformułować? Kto powinien stworzyć silny i spójny system edukacji, gdy próby kolejnych ministrów są mało skuteczne. I na pewno nie mogą to być politycy. Kto zatem weźmie odpowiedzialność za jego tworzenie? Moją wyobraźnię poruszyła metafora szkoły jako Doliny Śmierci przywołana w najnowszym filmie Erwina Wagenhofera „Alfabet”.
"W tym najbardziej gorącym miejscu na świecie nie rośnie nic, bo deszcz praktycznie tu nie pada. Gdy jednak w 2005 roku spadło go kilka centymetrów, w Dolinie pojawiły się kwiaty. Podobnie jest z ludzkim umysłem, który w sprzyjających warunkach również może rozkwitnąć."Czy właśnie w ten sposób należy traktować coraz szerzej rozwijany ruch na rzecz edukcji domowej, czy ideę szkół demokratycznych? A może to jedynie przejaw braku zaufania do publicznej edukacji i porażka obecnego systemu przejawiany w nowej formie? Mimo wszystko wolę widzieć w tych działaniach szansę i nadzieję na zmiany w szkole.