Pamiętam, jak jeden z rodziców z mojej szkoły powiedział przed laty, że jedynym uzdrowienie edukacji jest jej prywatyzacja twierdząc, że wówczas byłaby szansa, aby do szkół zawitała prawdziwa konkurencyjność, troska o jakość kształcenia i różnorodna oferta edukacyjna. Rodzic otrzymywałby bon, którym mógłby płacić w wybranej przez siebie szkole. (Dziś istnieje substytut tego rozwiązania w postaci przekazywanej na każdego ucznia szkoły niepublicznej przez samorządy subwencji oświatowej.) Czy jednak jesteśmy gotowi na takie zmiany? Wielu się oburza, bo mechanizm jest prosty. Jeżeli nas coś porusza, to znaczy, że jest nietypowe, wymyka się z dotychczasowych modeli myślowych. W tym też tkwi istota kreatywnych pomysłów i innowacji. Wszystko, co typowe i oczywiste nie wywołuje w nas reakcji oporu. Natomiast, gdy jest to coś zupełnie innego, to najpierw pojawia się zdziwienie, często irytacja powodując jednocześnie brak zgody i agresję. Później powstaje„ultrastyk” i zaczynamy powoli oswajać się z nowym pomysłem. Niedawno czytałem w tygodniu Wprost (Nr 1-2/2009) reportaż o szkołach niepublicznych i wartości, jakie mają ich odpowiedniki w „starych” demokracjach. Autorka przypomina, że w prywatnych uczelniach uczyli się czterej ostatni prezydenci Stanów Zjednoczonych, a w Wielkiej Brytanii jedna trzecia parlamentarzystów skończyła prywatne szkoły. Nie wiem, czy słusznie konstatuje, twierdząc, że tylko szkoły dla elit potrafią te elity kształtować. Jednak w Polsce nadal brak jest prawdziwych warunków i tradycji dla rozwoju szkolnictwa niepublicznego. Szkoła, która jest dla mnie idealnym wzorem i inspiracją, to przedwojenne gimnazjum w Rydzynie. Pisałem już o nim wcześniej. W Polsce dopiero 20 lat temu powstawały masowo pierwsze szkoły niepubliczne. Kiedy wówczas powiedziałem w mojej 10 tysięcznej miejscowości, że otwieram niepubliczne liceum, zawrzało. To utopia, fanaberia, szkoła dla bananowej młodzieży, a płatne szkoły, to wymysł zachodniego świata. Wystarczy sięgnąć do lokalnej prasy z tamtych lat, aby przekonać się, jak różne były reakcje wśród mieszkańców. (Podobnie było, gdy w roku 2002 uruchomiłem na warszawskim Ursynowie pierwsze liceum on-line.) To był początek prawdziwej zmiany świadomości. Dziś absolwenci z pierwszych roczników tych szkół są ich wizytówką i prawdziwą dumą. Kiedy w 1989 roku zaczęły powstawać szkoły niepubliczne, na jedno miejsce starało się po kilkunastu kandydatów. To one stały się inspiracją dla założeń reformy w roku 1997. Intensywna nauka języków, nauczanie zintegrowane, integracja międzyprzedmiotowa, nauczanie blokowe, stosowanie metody projektów, współudział rodziców w życiu szkoły itd., to była wówczas prawdziwa rewolucja w edukacji. Dwadzieścia lat temu rozpoczęła się faktyczna reforma. Jednak kilka lat później, w połowie lat dziewięćdziesiątych, przestrzegałem już, że sytuacja się zmienia. Dotyczyło to głównie liceów. Dziś do liceów niepublicznych prowadzonych przez STO uczęszcza mniej uczniów niż na początku lat 90 tych. Rodzice przestali wówczas widzieć sens kształcenia dzieci w płatnych szkołach, kiedy podobną ofertę mogli mieć w szkole publicznej. To znak, że wyczerpał się model tamtej edukacji i nastał czas, aby zaproponować rodzicom i uczniom zupełnie nowe podejście do kształcenia w dobie postindustrialnej. Dziś warto o tym przypominać i na nowo szukać takiej wartości w edukacji, za którą podążać będą rodzice, uczniowie i nauczyciele. Edukacji, która rzeczywiście przygotuje do życia w świecie postindustrialnym. Dziś na nowo obserwuję renesans szkolnictwa niepublicznego, głównie dotyczy to szkół podstawowych. Rodzice odkryli, że to one są bardziej elastyczne, innowacyjne, potrafią szybko reagować na potrzeby i wyzwania dzisiejszych czasów. Czy jednak dziś szkoły te są w stanie kształcić elity, otwartych na wyzwania obywateli, liderów modernizacji kraju, czy rzeczywiście przygotowują do życia w przyszłości? Dziś ogromna liczba chętnych do szkół niepublicznych w Polsce jest dowodem, że jest potrzeba i rynek dla tego typu szkolnictwa jako bardziej elastycznego i otwartego na potrzeby i wyzwania. Z drugiej strony zwiększa się zainteresowanie edukacją domową, co może świadczyć o zanikaniu autorytetu szkoły w ogóle. To może być też powód, dlaczego tak duża liczba rodziców sprzeciwiała się rozpoczynaniu edukacji szkolnej od 6 roku życia. Rodzice nie mają zaufania w zasadność wcześniejszego rozpoczynania szkoły. Nie dostrzegają sensu w proponowanym modelu edukacji.