Ogłoszono wyniki egzaminów po gimnazjum. Są złe i w dodatku gorsze niż rok temu. Od razu odezwali się eksperci winiąc za to szkołę, nauczycieli, którzy źle uczą. Posypały się na nich gromy. Sama pani minister stwierdziła, że szkoły powinny zabrać się do pracy. Nikt nie potrafi, a może po prostu nie chce zrozumieć, że system jest niewydolny. Pojawiły się głosy, że metody nie są odpowiednie, że system klasowo-lekcyjny i jego hierarchiczność już się nie sprawdzają. Szkoła oddaliła się od życia. Nie pozwala jej się być miejscem podobnym do tego, w którym pracują rodzice uczniów. System stworzony dla ery przemysłowej już się wyczerpał. Do szkoły chodzi zupełnie inne pokolenie. Mówimy o pokoleniu Y, ostatnio Z. Nieważne, jak je nazwiemy, istotne jest, aby stworzyć model szkoły, która przygotowuje uczniów do życia w erze gospodarki informacyjnej. Funkcjonujemy w świecie dynamicznie rozwijanej technologii informacyjnej. Od dawna piszę, namawiam na swoich szkoleniach, aby czerpać wzory z życia nowoczesnych organizacji biznesowych ery informacyjnej, o wielopoziomowych strukturach funkcjonowania. Marek Hyla ostatnio na swoim blogu stwierdza: „Moje biuro mieści się na moich kolanach. Komputer, telefon, dostęp do Internetu i mini drukarka. To wszystko niemal w jednym urządzeniu.” A jak jest w szkole? Ani przestrzeń, ani klasy z ustawionymi rzędami ławek, ani pracownie komputerowe nie pomagają przygotować uczniów do życia. Jeżeli nie możemy wykorzystywać na lekcji tego wszystkiego, z czego na co dzień korzysta się w miejscu pracy, to trudno mówić, że szkoła przybliża się do świata zewnętrznego.
Co zrobić, aby wychowywać szczęśliwe społeczeństwo już w szkole? Pozwólmy, aby szczęśliwym był zarówno prawnik, nauczyciel, lekarz, jak i sprzedawca, kasjer w hipermarkecie czy ślusarz. Niech każdy odnajdzie w sobie powołanie i je pielęgnuje. Niech podąża za swoich wewnętrznym głosem. System edukacji robi wszystko, aby wmówić nam, że każdy musi posiadać wyższe wykształcenie. Należy zmienić ten paradygmat. Ken Richardson w swoim wystąpieniu na ekskluzywnej konferencji TED (pisałem o tym na swoim blogu) powiada, że szkoła kształci od pasa w górę. Zapomina się bowiem o tancerzach z „You Can Dance” czy o wybitnych śpiewakach i innych pasjonatach z programu „Mam talent”. W styczniu tego roku ogłosiłem na swoim blogu śmierć szkoły ery industrialnej. Agresja, coraz gorsze wyniki egzaminów, utrata autorytetu szkoły, protest rodziców wobec wysyłania do szkoły już sześciolatków, dynamicznie rozwijany ruch na rzecz edukacji domowej – to sygnały, których nie wolno ignorować. Co jeszcze musi się wydarzyć, aby decydenci zrozumieli, że szkoła – fabryka, przestała być miejscem uczenia się uczniów? Przygotowujemy do egzaminów, tworzymy rankingi, każemy ścigać się uczniom nawzajem.
Krzywa Gaussa rozkładu inteligencji wskazuje, że tylko kilkanaście procent uczniów znajduje się w przedziale tych o najwyższym ilorazie. System oświaty z akademickim podejściem stworzony jest dla tych właśnie uczniów skazując pozostałych na klęskę już na starcie ich formalnej edukacji. Stąd korepetycje, wysyłanie uczniów do szkół językowych, dodatkowe zajęcia. Szkoła ma być miejscem uczenia się ucznia, rozwiązywania problemów, zbliżania do życia w przyszłości. Wraz ze zmianą modelu edukacji, dydaktyki, metod uczenia potrzeba zmiany roli nauczyciela. Niech on już nie rywalizuje z interesującymi treściami w sieci, telewizji. Niech zajmie się stwarzaniem w szkole okazji do uczenia się, tworzenia doświadczeń do rozwoju własnych talentów. Niech uczniowie poczują się w szkole, że są podmiotem edukacji. Niech ich naturalna umiejętność stosowania nowoczesnej technologii i mobilnych urządzeń zostanie wreszcie dostrzeżona, doceniona i wykorzystana w codziennej pracy na lekcjach. W szkole powinno być jak w życiu. A tak nie jest.
Zgłosiła się kilka dni temu do mnie dziennikarka TVN z prośbą o wskazanie szkół, dyrektorów, nauczycieli, którzy rzeczywiście doceniają potencjał nowoczesnej technologii i włączyli ją do codzienne praktyki i warsztatu pracy. Szukała nowego podejścia do edukacji, nowych metod, programów, koncepcji. Otrzymałem od niej maila, który potwierdza również moją diagnozę polskiej szkoły. Pisze do mnie: „Szukam czegoś, o czym naprawdę warto mówić i warto pokazać. (…) Póki co obraz nowoczesnej edukacji w polskiej szkole wygląda nędznie. Dużo mówienia, które nie przekłada się na działania. Naprawdę nie ma ludzi, którzy robią coś wyjątkowego? (…)Tablice interaktywne, wywiadówki on-line i dzienniczki internetowe i to wszystko, co udało mi się do tej pory wyśledzić. Wciąż nie mam ludzi – Zapaleńców, Fascynatów, Pedagogów z prawdziwego zdarzenia, którym się zwyczajnie chce ROBIĆ nowoczesną edukację. To smutne, ale nie tracę nadziei i liczę na pomoc.”
Mam wrażenie, że jedyną umiejętność, na której kształceniu koncentruje się polska szkoła, to umiejętność zdawania egzaminów i rozwiązywania testów. Uczniowie na pytanie, po co muszą się tego wszystkiego uczyć, słyszą odpowiedź, przyda się na egzaminie. Ja zapytałbym raczej, czy będzie przydatne w życiu, w przyszłości? Jak znaleźć przy takiej argumentacji motywację od uczenia się? Nie winię tutaj nauczycieli, ale system, którego nikt nie próbuje zmienić. Nie kwestionuję też treści programowych, ani celów zwartych w najnowszej podstawie programowej, ale model, w jakim uczniowie dziś funkcjonują w szkole. Mamy już wiele propozycji i scenariuszy dla nowej edukacji, brak jest jednak odważnych, którzy chcieliby podjąć się tego wyzwania. Dyskusja o to, czy wprowadzić do kanonu lektur Gombrowicza, czy z Sienkiewicza uczeń powinien znać tylko fragmenty, jest dla mnie wtórna wobec dyskusji o nowym modelu szkoły ery postindustrialnej.