Koniec roku jest dla mnie okazją do konfrontacji moich planów z faktyczną ich realizacją. W roku 2010 udało się prawie wszystko z zaplanowanych przeze mnie priorytetów. Mam nadzieję, że reszta to tylko małe przesunięcie w czasie, bo cykle takie jak: Brunch edukacyjny i Biznes dla edukacji zamierzam rozpocząć w pierwszym kwartale roku 2011. Do tej pory z planów najważniejszy to start i uruchomienie Collegium Futurum oraz konsekwentna realizacja nowego modelu dydaktyki. Często jestem proszony o wykłady na temat koncepcji funkcjonowania szkoły. Byłem gościem kliku audycji radiowych i telewizyjnych. Uczestniczyłem w konferencji organizowanej przez Instytut Obywatelski, którą prowadził redaktor Edwin Bendyk, prezentowałem koncepcję szkoły na konferencji Człowiek - Media - Edukacja organizowanej przez prof. Janusza Morbitzera z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Prowadziłem w Kwidzynie zajęcia dla nauczycieli organizowane przez Wydawnictwo Szkolne PWN, miałem wykład w Płocku dla Stowarzyszenia „Czas Kobiety”, a także wykłady na konferencji organizowanej przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli w Słupsku, Gdańsku i Toruniu. Byłem z wykładami w Katowicach, Lublinie, Poznaniu, Warszawie. Piszę regularnie o nowych rozwiązaniach metodycznych w dwumiesięczniku wydawanym przez Wydawnictwo Dr Josef Raabe. Ważnym dla mnie jest również praca nad kolejnymi wydaniami Edukacji i Dialogu. Od tego roku to dwumiesięcznik, w którym udało opublikować się znakomite teksty autorytetów w dziedzinie edukacji. Autorami m.in. byli prof. Janusza Morbitzer, prof. Maciej Sysło, prof. Tomasz Goban - Klas, prof. Stanisław Juszczyk, a także prof. Tomasz Szkudlarek. Ukazały się znakomite wywiady z prof. Lechem Witkowskim, prof. Aleksandrem Nalaskowskim, prezydentem Słupska - Maciejem Kobylińskim. Rozpocząłem współpracę z prof. Mariuszem Zawodniakiem z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. W Edukacji i Dialogu odbyły się ważne debaty edukacyjne o roli ośrodków akademickich poza centrami wielkich miast. Rozmawialiśmy o znaczeniu edukacji w społecznej, kulturowej i gospodarczej modernizacji kraju, a także jak uczyć uczyć się w szkole XXI wieku. Udało mi się zrealizować plany dotyczące podróży muzycznych do Berlina, Wiednia, Warszawy i Gdańska. Uczestniczę jako ekspert w dwóch dużych projektach finansowanych z funduszy unijnych. A sama szkoła Collegium Futurum realizuje trzyletni program Kształtowania Kompetencji Kluczowych. Zostałem słuchaczem Akademii Skutecznego Działania, w której doskonalę swój warsztat trenerski. Kupiłem mieszkanie i zacząłem tworzyć w Słupsku środowisko liderów nowoczesnej edukacji. Współpracuję na stałe z Wydawnictwem Szkolnym PWN, portalem Edunews.pl. WSiP-em i dwumiesięcznikiem Cyfrowa Polska oraz jedną ze szkół w Gdańsku, która wdraża elementy dydaktyki Collegium Futurum. To duże cele, których realizacja pozwala czuć nie tylko spokój sumienia, satysfakcję, ale przede wszystkim daje spełnienie.
Dziś wyobraziłem sobie idealny rok 2011. Z perspektywy stycznia 2012 napisałem o tym, co dla mnie było ważne w całym roku 2011. Na tej podstawie stworzyłem sobie plan i cele, które zamierzam zrealizować w nadchodzącym roku. Zapowiada się ambitny rok.
piątek, 31 grudnia 2010
czwartek, 30 grudnia 2010
Słodki smak wolności
Pokolenie wyżu demograficznego jest zupełnie inne niż pokolenie sieci. To fakt. Wiemy to na podstawie badań przeprowadzonych m.in. przez Dona Tapscotta z Uniwersytetu w Toronto. Zostały zweryfikowane i potwierdzone przez firmę nGenera na grupie 6000 młodych ludzi. No cóż, nie potrafimy wykorzystać tej wiedzy. Dystynktywne cechy, które odróżniają od siebie te dwa pokolenia nazwano normami. Jedną z nich jest wolność.
Moje pokolenie pragnęło wolności rozumianej jako możliwości swobodnego podróżowania, poznawania egzotycznego świata, kupowania i oficjalnego czytania książek wydawanych na emigracji, legalnego słuchania radia „Wolnej Europy”, nieskrępowanego wyrażania swoich sądów i kontaktowania się z rówieśnikami z Zachodu bez sankcji. Dziś „słodki smak wolności” posiada internet. Młode pokolenie może komunikować się z kim chce, kiedy chce, odkrywać to, co chce, czytać, co chce, kwestionować oficjalne wersje wydarzeń prezentowanych przez rząd i wielkie firmy. Wielu w sieci staje się tym, kim pragnie tworząc swój wizerunek na portalach społecznościowych. Jakie to ma konsekwencje dla organizacji pracy? Jak wykorzystać to w edukacji, bo przecież młodzi ludzie wolą elastyczne godziny pracy i domagają się możliwości korzystania z technologii mobilnej.
Pokolenie ukształtowane przez nowe technologie chce pracować zupełnie inaczej. Obserwuję to w Collegium Futurum. Każdy uczeń posiada indywidualny komputer. Od kilku miesięcy na lekcjach korzysta z bezprzewodowego dostępu do sieci. Nauczyciele organizują tak proces uczenia się i nauczania, aby pozwolić uczniom korzystać nie tylko z zasobów sieci, ale też komunikować się z innymi w celu otrzymania potrzebnych na zajęciach informacji. W czasie lekcji są w stanie zdobyć informacje od blogerów, uzyskać od ekspertów odpowiedzi na najróżniejsze pytania i wykorzystać je w swoich pracach. Prowadzą rozmowy on-line i uczą się w ten sposób docierać do informacji, których nie zdobędą z tradycyjnych podręczników.
Zauważyłem, że bardzo często przebywają na portalach społecznościowych. Często irytowało mnie, gdy przyłapywałem ich jak na Facebooku komunikują się ze swoimi rówieśnikami. Jednak teraz wiem, że często w ten sposób poszukiwali potrzebnych informacji. To łączenie prywatnych kontaktów z oficjalnymi źródłami wiedzy jest dla nich czymś naturalnym. Nie widzą powodu dzielenia świata szkolnego od wirtualnego. Uczniowie domagają się wolności wyboru. To cecha, która jest funkcją ich nawyków medialnych. Nie chcą słuchać listy 10 największych przebojów, ale tworzą własne playlisty. Podobnie jest z zakupami. Niezależnie od tego, czy kupują książki, czy elektronikę znajdują w internecie nieograniczone niemal możliwości. Rekomendują sobie nie tylko produkty, ale firmy, które są przyjazne klientom. Potrafią jednocześnie zorganizować akcje, które wskażą nierzetelnych sprzedawców. Podobnie w szkole - mają dostęp do wiedzy na całym świecie. Mogą uczyć się od najlepszych - zamiast słuchać nudnego nauczyciela. Śmierć odległości - tak prof. Płoszajski określił sytuację stworzoną przez dostęp do sieci. Uczniowie Collegium Futurum nie są skazani na nauczycieli obecnych jedynie w miejscu ich nauki, ale najlepszych, do których mają dostęp poprzez sieć. Wolność sprawiła, że pokolenie sieci uczy się kiedy chcą i gdzie chcą. Konieczność uczęszczania na wykłady w określonym czasie i miejscu wydaje się anachronizmem. Niektórzy twierdzą nawet, że zupełnie nieuzasadnionym.
Moje pokolenie pragnęło wolności rozumianej jako możliwości swobodnego podróżowania, poznawania egzotycznego świata, kupowania i oficjalnego czytania książek wydawanych na emigracji, legalnego słuchania radia „Wolnej Europy”, nieskrępowanego wyrażania swoich sądów i kontaktowania się z rówieśnikami z Zachodu bez sankcji. Dziś „słodki smak wolności” posiada internet. Młode pokolenie może komunikować się z kim chce, kiedy chce, odkrywać to, co chce, czytać, co chce, kwestionować oficjalne wersje wydarzeń prezentowanych przez rząd i wielkie firmy. Wielu w sieci staje się tym, kim pragnie tworząc swój wizerunek na portalach społecznościowych. Jakie to ma konsekwencje dla organizacji pracy? Jak wykorzystać to w edukacji, bo przecież młodzi ludzie wolą elastyczne godziny pracy i domagają się możliwości korzystania z technologii mobilnej.
Pokolenie ukształtowane przez nowe technologie chce pracować zupełnie inaczej. Obserwuję to w Collegium Futurum. Każdy uczeń posiada indywidualny komputer. Od kilku miesięcy na lekcjach korzysta z bezprzewodowego dostępu do sieci. Nauczyciele organizują tak proces uczenia się i nauczania, aby pozwolić uczniom korzystać nie tylko z zasobów sieci, ale też komunikować się z innymi w celu otrzymania potrzebnych na zajęciach informacji. W czasie lekcji są w stanie zdobyć informacje od blogerów, uzyskać od ekspertów odpowiedzi na najróżniejsze pytania i wykorzystać je w swoich pracach. Prowadzą rozmowy on-line i uczą się w ten sposób docierać do informacji, których nie zdobędą z tradycyjnych podręczników.
„Jak wynika z naszych badań - twierdzi Tapscott - młode pokolenie spodziewa się możliwości wyboru, gdzie i kiedy będzie pracować; wykorzystuje nowe rozwiązania techniczne, aby uwolnić się od ograniczeń tradycyjnej przestrzeni biurowej i narzuconych godzin pracy; łączy swoje prywatne i towarzyskie życie z życiem zawodowym.”
Zauważyłem, że bardzo często przebywają na portalach społecznościowych. Często irytowało mnie, gdy przyłapywałem ich jak na Facebooku komunikują się ze swoimi rówieśnikami. Jednak teraz wiem, że często w ten sposób poszukiwali potrzebnych informacji. To łączenie prywatnych kontaktów z oficjalnymi źródłami wiedzy jest dla nich czymś naturalnym. Nie widzą powodu dzielenia świata szkolnego od wirtualnego. Uczniowie domagają się wolności wyboru. To cecha, która jest funkcją ich nawyków medialnych. Nie chcą słuchać listy 10 największych przebojów, ale tworzą własne playlisty. Podobnie jest z zakupami. Niezależnie od tego, czy kupują książki, czy elektronikę znajdują w internecie nieograniczone niemal możliwości. Rekomendują sobie nie tylko produkty, ale firmy, które są przyjazne klientom. Potrafią jednocześnie zorganizować akcje, które wskażą nierzetelnych sprzedawców. Podobnie w szkole - mają dostęp do wiedzy na całym świecie. Mogą uczyć się od najlepszych - zamiast słuchać nudnego nauczyciela. Śmierć odległości - tak prof. Płoszajski określił sytuację stworzoną przez dostęp do sieci. Uczniowie Collegium Futurum nie są skazani na nauczycieli obecnych jedynie w miejscu ich nauki, ale najlepszych, do których mają dostęp poprzez sieć. Wolność sprawiła, że pokolenie sieci uczy się kiedy chcą i gdzie chcą. Konieczność uczęszczania na wykłady w określonym czasie i miejscu wydaje się anachronizmem. Niektórzy twierdzą nawet, że zupełnie nieuzasadnionym.
środa, 29 grudnia 2010
Osiem cech pokolenia sieci
Dziś systemem edukacji zarządza pokolenie wyżu demograficznego. Wykształcone i wychowane w zupełnie innej rzeczywistości niż ta, która otacza generację „cyfrowych tubylców”. Pokolenie wyżu próbuje modyfikować system edukacji ery industrialnej, który dziś nie ma już uzasadnienia. Czasami jest to lifting, który nie zawsze przynosi oczekiwane efekty, rzadko daje satysfakcję, częściej sprawia dyskomfort z powodu braku widocznych rezultatów. Innym razem próbuje przeprowadzić się chirurgiczną operację, która przynosi pacjentowi ból, rozczarowanie i cieszy jedynie samego lekarza.
Jak wiele mógłbym zmienić w Collegium Futurum, gdy nie kuriozalne pomysły ministerialnych urzędników. Ostatnio było ich kilka: egzaminy zewnętrzne po nauczaniu zintegrowanym, sposób wprowadzenia obowiązkowych projektów w gimnazjum i ich oceny, zewnętrzny system weryfikacji szkół, archaiczny model a raczej brak funkcjonowania narodowego portalu Scholaris. Na horyzoncie pojawiają się nowe projekty, które nie przybliżają do żadnego celu, bo tego brak, tak jak brak jasnej wizji i prostej odpowiedzi na pytanie: po co codziennie miliony uczniów zasiada w ławkach, a armia nauczycieli głowi się, jak najskuteczniej przygotować uczniów do zewnętrznych egzaminów, które staną się przepustką do kolejnych szkół najlepiej przygotowujących do kolejnych egzaminów. Szkoda, bo proces zmiany polskiej szkoły mógłby przyspieszyć, blokowany jest jednak przez archaiczne przepisy zrozumiałe dla pokolenia urzędników, biurokratów i cyfrowych imigrantów. Póki co działając w kręgu własnego wpływu wykorzystuję cechy pokolenia sieci tworząc dydaktykę odpowiadającą jego umiejętnościom.
Oto osiem, które przytacza w swojej pracy Don Tapscott. Powinno je się uwzględnić przy tworzeniu nowej edukacji.
wolność
dopasowanie do swoich potrzeb (kastomizacja)
baczna obserwacja
wiarygodność
współpraca
rozrywka
szybkie tempo
innowacyjność
Każda z tych cech implikuje konkretne zachowania u uczniów. Każdą z nich obserwuję w Collegium Futurum. Wiele z tych zachowań jest dla nauczycieli niezrozumiałych powodując konflikty i niepotrzebne napięcia, które nie wynikają ani z arogancji, ani z lenistwa.
„Dano nam rozwiązania techniczne, dzięki którym możemy być mobilni, więc nie rozumiem, dlaczego mamy być przywiązania do biurka.” - to nie jest odosobniony głos. Coraz częściej słyszę to z ust młodych ludzi.
Pokolenie sieci zostało ukształtowane przez nieograniczony dostęp do nowoczesnej technologii i wykorzystuje ją w sposób niezwykle skuteczny otwierając się tym samym na nowe formy komunikacji i pracy.
Każdą z nich opiszę w kolejnych postach i przedstawię możliwości stworzenia nowego środowiska uczenia się i nauczania.
Jak wiele mógłbym zmienić w Collegium Futurum, gdy nie kuriozalne pomysły ministerialnych urzędników. Ostatnio było ich kilka: egzaminy zewnętrzne po nauczaniu zintegrowanym, sposób wprowadzenia obowiązkowych projektów w gimnazjum i ich oceny, zewnętrzny system weryfikacji szkół, archaiczny model a raczej brak funkcjonowania narodowego portalu Scholaris. Na horyzoncie pojawiają się nowe projekty, które nie przybliżają do żadnego celu, bo tego brak, tak jak brak jasnej wizji i prostej odpowiedzi na pytanie: po co codziennie miliony uczniów zasiada w ławkach, a armia nauczycieli głowi się, jak najskuteczniej przygotować uczniów do zewnętrznych egzaminów, które staną się przepustką do kolejnych szkół najlepiej przygotowujących do kolejnych egzaminów. Szkoda, bo proces zmiany polskiej szkoły mógłby przyspieszyć, blokowany jest jednak przez archaiczne przepisy zrozumiałe dla pokolenia urzędników, biurokratów i cyfrowych imigrantów. Póki co działając w kręgu własnego wpływu wykorzystuję cechy pokolenia sieci tworząc dydaktykę odpowiadającą jego umiejętnościom.
Oto osiem, które przytacza w swojej pracy Don Tapscott. Powinno je się uwzględnić przy tworzeniu nowej edukacji.
wolność
dopasowanie do swoich potrzeb (kastomizacja)
baczna obserwacja
wiarygodność
współpraca
rozrywka
szybkie tempo
innowacyjność
Każda z tych cech implikuje konkretne zachowania u uczniów. Każdą z nich obserwuję w Collegium Futurum. Wiele z tych zachowań jest dla nauczycieli niezrozumiałych powodując konflikty i niepotrzebne napięcia, które nie wynikają ani z arogancji, ani z lenistwa.
„Dano nam rozwiązania techniczne, dzięki którym możemy być mobilni, więc nie rozumiem, dlaczego mamy być przywiązania do biurka.” - to nie jest odosobniony głos. Coraz częściej słyszę to z ust młodych ludzi.
Pokolenie sieci zostało ukształtowane przez nieograniczony dostęp do nowoczesnej technologii i wykorzystuje ją w sposób niezwykle skuteczny otwierając się tym samym na nowe formy komunikacji i pracy.
Każdą z nich opiszę w kolejnych postach i przedstawię możliwości stworzenia nowego środowiska uczenia się i nauczania.
środa, 22 grudnia 2010
Wyścig szczurów i selekcja
Z zainteresowaniem przeczytałem w lokalnej gazecie, że jedna z tutejszych szkół ponadgimnazjalnych tworzy klasę dla uzdolnionych uczniów. Nazwała to klasą olimpijską. Idea odpowiada na potrzeby rodziców, którzy poszukują dla swoich dzieci najlepszej szkoły, która przygotuje do egzaminów zewnętrznych. Nie byłoby więc nic dziwnego i złego w tworzeniu klasy olimpijczyków, gdyby nie to, że autorzy pomysłu całą odpowiedzialność zrzucają na uczniów. Co semestr poddawani będą egzaminowi. Ci, którzy nie sprostają wymaganiom, zostaną usunięci. Pomysłodawcy klasy olimpijskiej nie wspominają nic o odpowiedzialności nauczyciela za wyniki uczniów. Nie dziwi mnie więc sceptyczny stosunek do pomysłu przedstawicieli kuratorium. Nie jest sztuką przyjąć najlepszych i postawić im wysokie wymagania, a potem oczekiwać wyników. To nic innego, jak zorganizowanie legalnego wyścigu szczurów, w których odpada najsłabszy. Nauka w takiej klasie oparta jest na ściganiu się z innymi. Taka szkoła na pewno nie przygotowuje do zespołowej pracy, nie uczy współzależności, nie kształci kompetencji społecznych. Trudno je bowiem doskonalić w sytuacji, gdy cała kultura pracy oparta jest na rywalizacji. To czego brakuje polskiemu społeczeństwu to właśnie kapitału społecznego rozumianego jako współpracy, zaufania i działania na zasadzie wygrana - wygrana. Oczywistym jest, że szkoła ma być miejscem kształcenia elit. Tych bowiem w Polsce rzeczywiście brakuje, ale ma też przygotować społeczeństwo, które potrafi realizować własne cele i działać na rzecz dobra wspólnego. System edukacji jednak z założenia jest zaprzeczeniem budowania kapitału społecznego. Oceny, testy, zewnętrzne egzaminy zabijają w szkole istotę edukacji. Nie jest ważne dochodzenie do prawdy, kontemplacja pięknem i tworzenie dobra, ale znakomite przygotowanie do egzaminu po to, aby dostać się do szkoły, która najlepiej przygotowuje do kolejnego egzaminu. I tak dalej. W ten sposób system staje się atrakcyjny jedynie sam dla siebie i jest zaprzeczeniem przygotowania społeczeństwa, które wykorzystuje swoje silne strony, rozwija talenty i z tego czerpie sposób na życie dając tym samym radość innym i nie będąc obciążeniem dla pozostałych. Pomysłodawcy klasy olimpijskiej skoncentrowali się - jak powiada Ken Robinson - na kształceniu profesorów. Zależy im jedynie na akademickich karierach uczniów. Nie byłoby w tym nic złego, kraj potrzebuje bowiem intelektualistów, profesorów - lekarzy, ekonomistów, prawników, którzy przejmą w przyszłości odpowiedzialność za rozwój kraju. Jednak świat chce nie tylko profesorów, ale samodzielnych, kreatywnych, przedsiębiorczych i szczęśliwych obywateli, a wśród nich ślusarzy, malarzy, sprzedawców, hotelarzy, tancerzy, śpiewaków, nauczycieli, sportowców. Obywateli, którzy nie będą czekali aż państwo weźmie za nich odpowiedzialność, ale będą w pełni niezależnymi obywatelami, którzy sami troszczą się o siebie i swoje rodziny. Z pomocą powinno się przyjść tym, którzy nie potrafią poradzić sobie w sytuacjach kryzysów, katastrof i nieprzewidzianych tragedii. Tworzenie klas olimpijskich i finansowanie ich z publicznych pieniędzy, to efekt chorego systemu, który wymaga zmiany. Bez narodowej wizji edukacji będzie powstawało jeszcze wiele takich kuriozalnych pomysłów.
poniedziałek, 20 grudnia 2010
Diagnoza szkoły w polskiej prasie
Minęły już prawie dwa lata od momentu, kiedy 1 stycznia 2009 roku ogłosiłem na tym blogu koniec szkoły, koniec starej edukacji i koniec starej kultury uczenia się i nauczania. Dziś coraz częściej pojawiają się podobne głosy i poważne argumenty za zmianą dotychczasowego modelu edukacji. Rok temu na okładce Fokusa zamieszczono apel, aby nie dać zapuszkować naszych dzieci, bo szkoła to konserwa. Świetnym komentarzem była akcja Gazety Wyborczej Szkoła z klasą 2.0 i jej hasło Koniec szkoły ery kredy. Jej wynikiem były artykuły dotyczące nowych modeli organizacji pracy szkoły. Kilka miesięcy później - we wrześniowym numerze Polityki na pierwszej stronie duży napis informował, że szkoła szkodzi mózgowi. Niedawno Przekrój oskarżał na okładce, że to, co dzieje się w polskiej edukacji to zbrodnia przeciw dzieciom. Czy rzeczywiście to już KONIEC SZKOŁY. Oczywiście szkoła przetrwa, ale NIE w takiej formie jak dziś. Szkoła doszła już do absurdu - skoncentrowała się na mierzeniu, testowaniu i przygotowaniu do egzaminów zewnętrznych. Przeraża mnie sytuacja, w której nauczyciele i uczniowie koncentrują się na treściach i umiejętnościach mogących potencjalnie wystąpić na egzaminie. Dziś zastanawiają się już nawet nauczyciele nauczania zintegrowanego, czy warto uczyć tego, co nie będzie treścią testu po tym etapie kształcenia. Od samego mierzenie nikt jeszcze nie urósł - twierdzą eksperci i zachęcają do zrobienia pierwszego kroku. Na początek naprawdę nie potrzeba wiele. Wystarczy połączyć siłę, doświadczenie i ekspercką wiedzę przedmiotową nauczycieli z potencjałem uczniów w korzystaniu cyfrowej technologii i do tego włączyć zasoby sieci.
wtorek, 30 listopada 2010
„Rodacy, przed historią uciec się nie da.”
Młodzi ludzie w wieku 16-24 lata to jedna z najbardziej licznych grup demograficznych w Polsce. To prawie 6 milinów ludzi, którzy wkraczają na rynek pracy lub wkrótce będą szukali na nim swojego miejsca. Niekorzystne trendy demograficzne i społeczno-ekonomiczne zdefiniowane w raporcie Polska 2030 nakładają na tę grupę ogromną odpowiedzialność za kontynuację rozwoju gospodarczego i społecznego kraju - tyle z ostatniego numeru Harvard Business Review. Październikowy poświęcony jest pokoleniu Y. Właśnie w kontekście odpowiedzialności za przyszły rozwój i modernizację naszego kraju przypomniał mi się ostatni koncert w wykonaniu Warszawskich Filharmoników - był dla mnie dużym przeżyciem. Powodów było kilka. Jednym z nich wykonanie „Lincoln Portrait” Aarona Coplanda - utworu na narratora i orkiestrę. Ciekawa jest historia powstania tego muzycznego dzieła. Niejednokrotnie - czytam w programie koncertu - wykonywany był w okazji ważnych uroczystości. W roli narratorów występowali między innymi Gregory Peck, Henry Fonda, Margaret Thatcher, czy Barack Obama. W Warszawie narratorem był Krzysztof Zanussi. I był w tej nowej dla siebie roli znakomity. Silny, donośny i pełen patosu głos zrobił na mnie wrażenie nie mniejsze niż treść. Tekst utworu kompozytor zestawił z fragmentów listów i przemówień prezydenta kierując się polityczną aktualnością.
Cały czas zastanawiałem się, czy dziś mamy prawdziwych przywódców, liderów, którzy spoglądając za siebie widzą tłum, który im ufa i chce za nimi podążać. Przywódców tej rangi co Lincoln. Wygłoszone fragmenty zmusiły mnie do refleksji o naszej odpowiedzialności za pokolenie, które obecnie uczęszcza do szkoły. Kto inspiruje współczesne pokolenie uczniów do pracy, własnego rozwoju, wyznaczania celów? Parafrazując słowa Lincolna pamiętać powinniśmy, że przed historią nie uciekniemy i będziemy odpowiadać za to, co dziś robimy. Pamięć o nas zostanie bez naszej zgody. Jaka to będzie pamięć?
Codziennie przechodzimy taką próbę ogniową, każdy z nas osobiście musi zmierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Jak z niej wyjdziemy? Jak wyjdą z niej nasi politycy, ministrowie, decydenci odpowiedzialni za edukację pokolenia uczęszczającego do naszych szkół. Podążanie wyłącznie za potrzebami i zachowaniami pokolenie sieci nie wystarczy. Na ich temat funkcjonuje wiele błędnych stereotypów. Potrzebujemy impulsu i energii, która wyzwoli entuzjazm i najlepsze cechy charakteru młodego pokolenia. Historia będzie o nas pamiętać i będzie rozliczać za nasz wkład.
Polska szkoła potrzebuje przywództwa, liderów, a co za tym idzie śmiałej i jasnej wizji oraz misji, aby trud pracy 600 tyś armii nauczycieli nie poszedł na marne. Wczoraj otrzymałem publikację Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Każdy tekst tam zamieszczony wyraża troskę o polską szkołę. Każdy jest ważny i niemal każdy jest krytyką współczesnego modelu edukacji. Wiele z nich wskazuje na kierunek zmian, jakie powinny nastąpić w polskiej szkole. Na pewno będę o publikacji IBnGR jeszcze pisał. Warto być promotorem tej mądrej wizji polskiej szkoły.
Cały czas zastanawiałem się, czy dziś mamy prawdziwych przywódców, liderów, którzy spoglądając za siebie widzą tłum, który im ufa i chce za nimi podążać. Przywódców tej rangi co Lincoln. Wygłoszone fragmenty zmusiły mnie do refleksji o naszej odpowiedzialności za pokolenie, które obecnie uczęszcza do szkoły. Kto inspiruje współczesne pokolenie uczniów do pracy, własnego rozwoju, wyznaczania celów? Parafrazując słowa Lincolna pamiętać powinniśmy, że przed historią nie uciekniemy i będziemy odpowiadać za to, co dziś robimy. Pamięć o nas zostanie bez naszej zgody. Jaka to będzie pamięć?
„Próba ogniowa, którą przechodzimy, ukaże nas w świetle honoru, albo hańby, wszystkim przyszłym pokoleniom. My - właśnie my tutaj - sprawujemy władzę i ponosimy ostateczną odpowiedzialność.” (fragment narracji Portretu Lincolna)
Codziennie przechodzimy taką próbę ogniową, każdy z nas osobiście musi zmierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Jak z niej wyjdziemy? Jak wyjdą z niej nasi politycy, ministrowie, decydenci odpowiedzialni za edukację pokolenia uczęszczającego do naszych szkół. Podążanie wyłącznie za potrzebami i zachowaniami pokolenie sieci nie wystarczy. Na ich temat funkcjonuje wiele błędnych stereotypów. Potrzebujemy impulsu i energii, która wyzwoli entuzjazm i najlepsze cechy charakteru młodego pokolenia. Historia będzie o nas pamiętać i będzie rozliczać za nasz wkład.
"Dogmaty spokojnej przeszłości nie pasują do dzisiejszej zawieruchy. Teraźniejszość jest pełna wyzwań, i my musimy im sprostać. A że nasza sprawa jest nowa, musimy myśleć po nowemu i działać po nowemu. Musimy zerwać okowy z nas samych, a wtedy uratujemy nasz kraj.” (fragment narracji Portretu Lincolna)
Polska szkoła potrzebuje przywództwa, liderów, a co za tym idzie śmiałej i jasnej wizji oraz misji, aby trud pracy 600 tyś armii nauczycieli nie poszedł na marne. Wczoraj otrzymałem publikację Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Każdy tekst tam zamieszczony wyraża troskę o polską szkołę. Każdy jest ważny i niemal każdy jest krytyką współczesnego modelu edukacji. Wiele z nich wskazuje na kierunek zmian, jakie powinny nastąpić w polskiej szkole. Na pewno będę o publikacji IBnGR jeszcze pisał. Warto być promotorem tej mądrej wizji polskiej szkoły.
poniedziałek, 29 listopada 2010
Wielość pojęcia „pokolenie”
Don Tapscott w swojej książce Cyfrowa dorosłość prezentuje wyniki badań, które kosztowały 4 miliony dolarów i objęły niemal 10 tysięcy osób. Efektem było ok. 40 raportów. Badania przeprowadzone zostały na próbie 1750 młodych ludzi w wieku 13-20 lat z USA i Kanady. Przeprowadzono 9442 wywiady online. Znakomity wstęp do książki Tapscotta prof. Fatygi sprawił, że stałem się bardziej uważny i ostrożny w definiowaniu i prezentowaniu podczas różnych wykładów i warsztatów zachowań pokolenia sieci i ich definicji(Net Generation).
Tapscott wyróżnia w swojej książce cztery kategorie w ujęciu demograficznym:
- pokolenie wyżu demograficznego (1946 a 1964 rokiem)
- pokolenie X (między 1965 a 1976)
- pokolenie sieci (1977 - 1997)
- nowe pokolenie, zwane pokoleniem Z (urodzeni po 1998 roku)
Prof. Fatyga twierdzi, że w lekturze książki Tapscotta przeszkadzały jej nieprecyzyjne użycia terminu zawartego w podtytule książki (Jak pokolenie sieci zmienia nasz świat). Raz rozumiane jako populacja (czyli zbiór ludzi w określonym wieku). Innym razem jako kohorta (młodzież zaczynająca studia lub szkołę średnią w określonych latach). Choć często pokolenie sieci rozumiane jest we właściwym sensie, ale raz w szerokim, a raz w wąskim znaczeniu i dla precyzji przedstawia swoje rozróżnienie:
- pokolenie właściwe jako konkretną grupę ludzi o podobnym statusie i sytuacji życiowej, pozostających w bliskości fizycznej, związanych wspólnotą doświadczeń, których wizję potrafią oni narzucić, wykorzystując przemoc symboliczną i dostępne im media, rówieśnikom oraz ogółowi społeczeństwa;
- szeroką wspólnotę pokoleniową, która identyfikuje się z niektórymi elementami przeżycia i doświadczenia pokoleniowego tej pierwszej grupy (np.: z językiem, wybranymi zachowaniami, modą, muzyką czy też elementami światopoglądu).
Dziś można spotkać się też z określeniami pokolenia sieci w rozumieniu kulturowym:
- Millenarsi
- pokolenie Y
- Tępe pokolenie
- pokolenie Ja (Me)
- e-generacja
Prof. Fatyga zarzuca Tapscottowi, że generalizuje przypisując przemianę pokoleniową jednemu rewolucyjnemu medium, jakim jest internet. Często definiuje się pokolenie Y jako pokolenie, które nie zna świata bez internetu, to pokolenie ukształtowane przez technologię cyfrową. Czy rzeczywiście to niebezpieczne uproszczenie?
Warto za prof. Fatygą przytoczyć jeszcze inne określenia:
W okresie powojennym w Polsce pojawiły się wyrazista pokolenia właściwe, mające własny typ doświadczeń i legend pokoleniowych:
- pokolenie młodszych braci (zwanym również "pokoleniem ZMP")
- pokolenie `56
- pokolenie marca `68
- pokolenie stanu wojennego
- pokolenie dzieci Solidarności, a ostatnio pokolenie JP II
Inna typologia (wykreowana przez ekspertów, marketingowców i dziennikarzy):
- pokolenie pełzającej rewolucji (prof. Fatyga)
- dzieci transformacji
- konsumenci odzyskanej wolności
- pokolenie Frugo
Mamy tych pokoleń i kategorii sporo. Te ostatnie wyznaczają zakresy znaczeniowe. Kim jest więc pokolenie sieci? Jak o nim mówić, jak je definiować?
I na koniec jeszcze ważny cytat ze wstępu do Cyfrowej dorosłości:
Tapscott wyróżnia w swojej książce cztery kategorie w ujęciu demograficznym:
- pokolenie wyżu demograficznego (1946 a 1964 rokiem)
- pokolenie X (między 1965 a 1976)
- pokolenie sieci (1977 - 1997)
- nowe pokolenie, zwane pokoleniem Z (urodzeni po 1998 roku)
Prof. Fatyga twierdzi, że w lekturze książki Tapscotta przeszkadzały jej nieprecyzyjne użycia terminu zawartego w podtytule książki (Jak pokolenie sieci zmienia nasz świat). Raz rozumiane jako populacja (czyli zbiór ludzi w określonym wieku). Innym razem jako kohorta (młodzież zaczynająca studia lub szkołę średnią w określonych latach). Choć często pokolenie sieci rozumiane jest we właściwym sensie, ale raz w szerokim, a raz w wąskim znaczeniu i dla precyzji przedstawia swoje rozróżnienie:
- pokolenie właściwe jako konkretną grupę ludzi o podobnym statusie i sytuacji życiowej, pozostających w bliskości fizycznej, związanych wspólnotą doświadczeń, których wizję potrafią oni narzucić, wykorzystując przemoc symboliczną i dostępne im media, rówieśnikom oraz ogółowi społeczeństwa;
- szeroką wspólnotę pokoleniową, która identyfikuje się z niektórymi elementami przeżycia i doświadczenia pokoleniowego tej pierwszej grupy (np.: z językiem, wybranymi zachowaniami, modą, muzyką czy też elementami światopoglądu).
Dziś można spotkać się też z określeniami pokolenia sieci w rozumieniu kulturowym:
- Millenarsi
- pokolenie Y
- Tępe pokolenie
- pokolenie Ja (Me)
- e-generacja
Prof. Fatyga zarzuca Tapscottowi, że generalizuje przypisując przemianę pokoleniową jednemu rewolucyjnemu medium, jakim jest internet. Często definiuje się pokolenie Y jako pokolenie, które nie zna świata bez internetu, to pokolenie ukształtowane przez technologię cyfrową. Czy rzeczywiście to niebezpieczne uproszczenie?
Warto za prof. Fatygą przytoczyć jeszcze inne określenia:
W okresie powojennym w Polsce pojawiły się wyrazista pokolenia właściwe, mające własny typ doświadczeń i legend pokoleniowych:
- pokolenie młodszych braci (zwanym również "pokoleniem ZMP")
- pokolenie `56
- pokolenie marca `68
- pokolenie stanu wojennego
- pokolenie dzieci Solidarności, a ostatnio pokolenie JP II
Inna typologia (wykreowana przez ekspertów, marketingowców i dziennikarzy):
- pokolenie pełzającej rewolucji (prof. Fatyga)
- dzieci transformacji
- konsumenci odzyskanej wolności
- pokolenie Frugo
Mamy tych pokoleń i kategorii sporo. Te ostatnie wyznaczają zakresy znaczeniowe. Kim jest więc pokolenie sieci? Jak o nim mówić, jak je definiować?
I na koniec jeszcze ważny cytat ze wstępu do Cyfrowej dorosłości:
Cały proces pokoleniotwórczy, podobnie jak cała kultura, ulega współcześnie upłynnieniu. Dzieje się to zarówno na poziomie społecznej organizacji, jak i na poziomie działań i wytworów pokoleniowych. Ten drugi można za Feliksem Znanieckim opisać następująco: jest to "płynność dokonującej się w samym przebiegu rozwojowym syntezy wysiłków twórczych, kierującej nimi nie według gotowego z góry planu, lecz w miarę, jak urzeczywistnione już w dążeniu do ideału możliwości otwierają nowe, nie dostrzeżone przedtem możliwości i przez to wzbogacają sam ideał". Tapscott na wielu stronach opisuje, jak się tworzy i jak działa ów "kreatywny potencjał" pokolenia sieci. (Barbara Fatyga)
niedziela, 28 listopada 2010
O roli samodyscypliny
1. Angela Duckworth i Martin Seligman z Uniwersytetu of Pensylwania w Filadelfii wykazali, że poziom samodyscypliny stanowi wśród uczniów lepszy wskaźnik ich sukcesów na uniwersytecie niż wyniki testów na inteligencję (charakter). Więcej osiągali ci studenci Harvardu, którzy uparcie trwali przy obranym celu, mimo niepowodzeń i trudności. Aby to osiągnąć potrzeba do tego samokontroli i umiejętności rezygnacji z natychmiastowej nagrody na rzecz późniejszego sukcesu.
2. Walter Mischel ze Stanford Uniwersity potwierdził w badaniach po koniec lat 60. XX wieku, że w realizowaniu życiowych ambicji jest samokontrola. Obserwował czterolatków zamkniętych w pokoju pełnym cukierków obiecując, że jeśli nie tkną słodyczy, to po jego powrocie dostaną ich więcej. Po dziesięciu latach skontaktował się z ich rodzicami i stwierdził, że dzieci, które nie zjadły cukierków przed jego powrotem wyrosły na zorganizowane osoby o silnej wewnętrznej motywacji, dzielnie stawiając czoło codziennym trudnościom. Te które nie wykazały się opanowaniem w przedszkolu, w późniejszym wieku miały kłopoty z koncentracją i były słabiej zorganizowane i zmotywowane.
3. Malcolm Gladwell w swoich pracach dowodzi, że do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu w dowolnej dziedzinie od hokeja przez muzykę rockową po programowanie komputerowe - potrzeba aż 10 tys. godzin ćwiczeń. Ci, którzy potrafią oddać się pasji, konsekwentnie pracują nad sobą, regularnie rozwijają swój talent są w stanie w przyszłości odnieść sukces. To co o nim decyduje to siła, która pozwala nam codziennie realizować określone cele.
Wniosek: Aby odnieść sukces, potrzeba pracowitości - rozumianej jako chęć podejmowania wysiłku, a także wytrwałości w dążeniu do oddalonego celu i cierpliwości. A tego pokoleniu Y bardzo brakuje. Dobra szkoła pracuje więc nad rozwijaniem tych cech i określa granice, które pozwalają uczniom czuć się bezpiecznie. Dobra szkoła jest miejscem kształcenia i rozwijania tych skutecznych nawyków.
2. Walter Mischel ze Stanford Uniwersity potwierdził w badaniach po koniec lat 60. XX wieku, że w realizowaniu życiowych ambicji jest samokontrola. Obserwował czterolatków zamkniętych w pokoju pełnym cukierków obiecując, że jeśli nie tkną słodyczy, to po jego powrocie dostaną ich więcej. Po dziesięciu latach skontaktował się z ich rodzicami i stwierdził, że dzieci, które nie zjadły cukierków przed jego powrotem wyrosły na zorganizowane osoby o silnej wewnętrznej motywacji, dzielnie stawiając czoło codziennym trudnościom. Te które nie wykazały się opanowaniem w przedszkolu, w późniejszym wieku miały kłopoty z koncentracją i były słabiej zorganizowane i zmotywowane.
3. Malcolm Gladwell w swoich pracach dowodzi, że do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu w dowolnej dziedzinie od hokeja przez muzykę rockową po programowanie komputerowe - potrzeba aż 10 tys. godzin ćwiczeń. Ci, którzy potrafią oddać się pasji, konsekwentnie pracują nad sobą, regularnie rozwijają swój talent są w stanie w przyszłości odnieść sukces. To co o nim decyduje to siła, która pozwala nam codziennie realizować określone cele.
Wniosek: Aby odnieść sukces, potrzeba pracowitości - rozumianej jako chęć podejmowania wysiłku, a także wytrwałości w dążeniu do oddalonego celu i cierpliwości. A tego pokoleniu Y bardzo brakuje. Dobra szkoła pracuje więc nad rozwijaniem tych cech i określa granice, które pozwalają uczniom czuć się bezpiecznie. Dobra szkoła jest miejscem kształcenia i rozwijania tych skutecznych nawyków.
wtorek, 23 listopada 2010
Autorytet czy celebryta
Rację ma Jan Wróbel*, kiedy pisze, że szkoła przyszłości to nauczyciel, tablica i kreda. Czyli tak jak dziś. W szkołach mamy nauczycieli, mamy tablicę i kredę. Nierzadko są to już tablice interaktywne, a kredy zastępują elektroniczne pisaki.
Racja, ciekawy jest tylko nauczyciel. A ciekawy to taki, który potrafi porwać swoich uczniów, zarazić entuzjazmem, pasją. To mistrz. Tylko, jak wskazują badania, mamy ich niewielu. Zastępowani są coraz częściej przez celebrytów. Podobno nie powinniśmy ich ignorować, a raczej uważnie obserwować. Na pytanie psychologa, czego możemy się od nich nauczyć, pada odpowiedź socjologa, że są przykładem niezgody na kłamstwo, walczą o prawa zwierząt, uczestniczą w społecznych kampaniach... Z uwagą przysłuchiwałem się ważnej i potrzebnej debacie organizowanej tydzień temu w ramach Gdańskiego Areopagu. Tym razem dotyczyła autorytetu. Rozmawiali ze sobą psycholog, socjolog, duchowny i lekarz. Padły ważne pytania i ważne wnioski, a apel był wspólny: potrzebujemy kompasu na całe życie, potrzebujemy zasad i jasnych systemów wartości. Brakuje w szkołach nauczycieli - mistrzów, którzy mają świadomość, że do szkoły chodzi przyszły lekarz, prawnik, minister, nauczyciel. To oni przejmą po nas władzę i rolę, które pełnimy dziś my. Nie chciałbym zastępować autorytetów celebrytami. To meteory, które są i zaraz znikają. Nauczyciel - autorytet ma świadomość, że przygotowuje przyszłe pokolenie, które będzie kierować naszym światem. To jak go nam urządzą dzisiejsi uczniowie w dużej mierze (a może przede wszystkim) będzie zależało od nauczycieli, jacy są w naszych szkołach. Mądry mistrz przewiduje skutki swojego działania i wyzwala w swoich uczniach najlepsze cechy charakteru.
Z nauczycielami jest podobnie jak z uczniami, którym planuje się wszystko i jednocześnie oczekuje od nich kreatywności, samodzielności i odpowiedzialności. Z jednej strony poszukuje się twórczych nauczycieli, z drugiej ustala reguły ile, jak i kiedy. Zastanawiam się często, czy dobre szkoły są dobrymi, bo mamy świetnych ministrów, kuratorów i wizytatorów? Czy o tym, że szkoła odnosi sukcesy decydują kolejne ustawy i rozporządzenia i pomysły Władz? Kto sprawia, że szkoły są dobre, kto decyduje, że edukacyjna wartość dodana kwalifikuje szkołę wśród takich, które nie marnują potencjału swoich uczniów i nauczycieli, że rozwijają talenty i budują w uczniach siłę? No kto?
* Jan Wróbel, Nauczyciele, supermani i poczciwe niezguły [w:] Szacunek, Gdański Aeropag 2010
„Szkoła nie musi mieć supersprzętu, a nauczycielki nie muszą mieć iPodów. Gadżety są fajne i sam ich używam, ale to są tylko gadżety w pełnym znaczeniu tego słowa, to są takie zabawki, które mają wywołać przelotne zainteresowanie lekcją. Ciekawy jest tylko nauczyciel.”
Racja, ciekawy jest tylko nauczyciel. A ciekawy to taki, który potrafi porwać swoich uczniów, zarazić entuzjazmem, pasją. To mistrz. Tylko, jak wskazują badania, mamy ich niewielu. Zastępowani są coraz częściej przez celebrytów. Podobno nie powinniśmy ich ignorować, a raczej uważnie obserwować. Na pytanie psychologa, czego możemy się od nich nauczyć, pada odpowiedź socjologa, że są przykładem niezgody na kłamstwo, walczą o prawa zwierząt, uczestniczą w społecznych kampaniach... Z uwagą przysłuchiwałem się ważnej i potrzebnej debacie organizowanej tydzień temu w ramach Gdańskiego Areopagu. Tym razem dotyczyła autorytetu. Rozmawiali ze sobą psycholog, socjolog, duchowny i lekarz. Padły ważne pytania i ważne wnioski, a apel był wspólny: potrzebujemy kompasu na całe życie, potrzebujemy zasad i jasnych systemów wartości. Brakuje w szkołach nauczycieli - mistrzów, którzy mają świadomość, że do szkoły chodzi przyszły lekarz, prawnik, minister, nauczyciel. To oni przejmą po nas władzę i rolę, które pełnimy dziś my. Nie chciałbym zastępować autorytetów celebrytami. To meteory, które są i zaraz znikają. Nauczyciel - autorytet ma świadomość, że przygotowuje przyszłe pokolenie, które będzie kierować naszym światem. To jak go nam urządzą dzisiejsi uczniowie w dużej mierze (a może przede wszystkim) będzie zależało od nauczycieli, jacy są w naszych szkołach. Mądry mistrz przewiduje skutki swojego działania i wyzwala w swoich uczniach najlepsze cechy charakteru.
„Nie idealizuję – pisze Jan Wróbel - współczesnego polskiego środowiska nauczycielskiego. Mamy wśród nas różne typy. Jednak największym sojusznikiem polskiej szkoły jest całkiem liczna grupa dobrych samodzielnych nauczycieli. Jednym z ich zmartwień jest zapewnienie na swoich lekcjach ładu w taki sposób, aby Władze nie miały do nich pretensji o nadmiar autorytaryzmu. Innym ich zmartwieniem jest zaciekawienie uczniów swoim przedmiotem – ale tak, aby Władze nie zgłosiły zastrzeżeń, ze nie jest realizowany program nauczania.”
Z nauczycielami jest podobnie jak z uczniami, którym planuje się wszystko i jednocześnie oczekuje od nich kreatywności, samodzielności i odpowiedzialności. Z jednej strony poszukuje się twórczych nauczycieli, z drugiej ustala reguły ile, jak i kiedy. Zastanawiam się często, czy dobre szkoły są dobrymi, bo mamy świetnych ministrów, kuratorów i wizytatorów? Czy o tym, że szkoła odnosi sukcesy decydują kolejne ustawy i rozporządzenia i pomysły Władz? Kto sprawia, że szkoły są dobre, kto decyduje, że edukacyjna wartość dodana kwalifikuje szkołę wśród takich, które nie marnują potencjału swoich uczniów i nauczycieli, że rozwijają talenty i budują w uczniach siłę? No kto?
* Jan Wróbel, Nauczyciele, supermani i poczciwe niezguły [w:] Szacunek, Gdański Aeropag 2010
niedziela, 7 listopada 2010
Collegium Futurum ciąg dalszy
Po kilkunastoletniej przerwie wróciłem do szkoły Zaczął się kolejny etap w jej rozwoju. Początek to lata 90-te ubiegłego wieku. Mija więc dwadzieścia lat. Bogata historia ludzkich pasji i marzeń o lepszej edukacji. Szkołę opuściło setki uczniów, którzy dziś odnoszą sukcesy, z których wielu jest chlubą szkoły i nauczycieli. Od tamtego czasu kierowało nią czterech dyrektorów. Jestem piątym. Każdy z nas miał swoją wizję nowoczesnej edukacji. Każdy odnosił sukcesy. Szkoła przeżywała swoje wielkie chwile, była przedmiotem pragnień uczniów i ich rodziców. O jedno miejsce ubiegało się kilka osób. Był czas, że po korytarzach trudno było się poruszać, był tłok. Zaczęło brakować sal, trzeba było adaptować kolejne pomieszczenia... To czas, do którego tęsknią nauczyciele, władze szkoły i ja... Dziś tworzę taką, która stanie się prawdziwą odpowiedzią na wyzwania dzisiejszego świata i przyszłości.
Sukces szkoły zależy od zdolności tworzenia wartości, za która będą chcieli podążać rodzice. To jedno z praw funkcjonowania nowoczesnej organizacji. Tej zdolności w ostatnim czasie zabrakło i brakuje polskiej edukacji. A o niej decydują nauczyciele, dyrektorzy i atmosfera sprzyjająca kreatywności i innowacyjności. To potencjał, talent i ich siła tworzą warunki dla rozwoju nowoczesnego szkolnictwa. Na pewno nie tworzy ich MEN i kolejne przepisy oraz incydentalne pomysły. Dziś są to raz dodatkowe godziny, zwane potocznie karcianymi, innym razem to obowiązek zrealizowania przez uczniów projektu. Te pomysły mogą jedynie wspierać działania innowatorów. To nie wystarcza, to nie zmienia szkoły, a jedynie powoduje frustrację i prowokuje pytania o cel i zasadność tych decyzji. Polskiej edukacji na pewno brakuje wizji, strategii i konsekwencji w jej wdrażaniu.
Kiedy powstawały pierwsze szkoły niepubliczne wartością, za którą rodzice gotowi byli płacić była intensywna nauka języków obcych, małe klasy, brak indoktrynacji, integracja międzyprzedmiotowa, atmosfera sprzyjająca nauce. Dziś przestało to wystarczać. Szkoły samorządowe w tym czasie też się zmieniły. Niepubliczne przestały być konkurencyjne. Szczególnie ponadgimnazjalne nie stworzyły atrakcyjnej przewagi. Szkoła straciła zdolność do tworzenia nowej wartości. To, co nazywa się nową propozycją jest tylko kosmetyczną zmianą. Bardzo często ma o tym świadczyć inna nazwa, dodatkowy przedmiot, zwiększona liczba zajęć. To jedynie uatrakcyjnienie procesu edukacyjnego, a nie jego jakościowa zmiana. To tylko utrwalanie modelu szkoły – fabryki. A ten już się wyczerpał. To nie zmienia szkoły, tak jak nie zmieniły jej kolejne pracownie komputerowe, tablice interaktywne i dostęp do internetu.. Prawdziwa wartość, za którą chcą podążać rodzice to edukacja, która ma przygotować do odpowiedzialnego, świadomego życia w świecie, w którym nic nie jest pewne, w którym nastąpiło niezwykłe przyspieszenie, gdzie czas na podjęcie decyzji zaczął się kurczyć, gdzie każdego dnia pojawiają się nowe rozwiązania i nowe technologie. Dostęp do informacji jest w zasięgu jednego kliknięcia, a wiedza stała się dostępna nie tylko w szkole. Przestrzeń nowoczesnych muzeów, centrów nauki i zasoby sieci stały się prawdziwą konkurencją dla nauczyciela. Nie potrafimy przewidzieć przyszłości – nawet tej najbliższej, a co dopiero mówić o roku 2030, czy 2040. Wówczas nasi uczniowie będę mieli po trzydzieści parę lat. Będą w samym środku swoich karier zawodowych. Jakich umiejętności będą wówczas potrzebować? Jaka wiedza będzie niezbędna? Jaka postawa poprowadzi ich do szczęśliwego życia i sukcesów?
Wielu rodziców zaczęło szukać tej nowej wartości, nowej szkoły, jej nowego modelu i nowej organizacji pracy ucznia. Collegium Futurum to propozycja edukacji przyszłości, odważna, tak jak odważni są rodzice, którzy zdecydowali się zainwestować w edukację swoich dzieci w jej nowym modelu. Dziś po pierwszych miesiącach widzę, jak bardzo to zmieniło nie tylko samych uczniów, ale przede wszystkim nauczycieli. Na rzetelną ocenę efektywności trzeba poczekać. Za nami pierwsze diagnozy wstępne, przygotowana jest ewaluacja. Na bieżąco prowadzony jest monitoring. Czekamy na pierwsze współczynniki edukacyjnej wartości dodanej. To będzie już na wiosnę. Przygotowane zostały przez profesjonalną firmę zajmującą się diagnostyką edukacyjną. Wierzę, że badania dadzą rzetelne świadectwo zasadności koncepcji pracy Collegium Futurum. Dziś w szkole zupełnie inaczej wygląda nauka, istnieje zupełnie nowe podejście do uczenia się, zupełnie inną rolę przyjmuje nauczyciel i zupełnie inaczej odbywa się sam proces zarządzania przez uczniów własnym procesem uczenia się w szkole. Warto o to ich zapytać ich samych.
Sukces szkoły zależy od zdolności tworzenia wartości, za która będą chcieli podążać rodzice. To jedno z praw funkcjonowania nowoczesnej organizacji. Tej zdolności w ostatnim czasie zabrakło i brakuje polskiej edukacji. A o niej decydują nauczyciele, dyrektorzy i atmosfera sprzyjająca kreatywności i innowacyjności. To potencjał, talent i ich siła tworzą warunki dla rozwoju nowoczesnego szkolnictwa. Na pewno nie tworzy ich MEN i kolejne przepisy oraz incydentalne pomysły. Dziś są to raz dodatkowe godziny, zwane potocznie karcianymi, innym razem to obowiązek zrealizowania przez uczniów projektu. Te pomysły mogą jedynie wspierać działania innowatorów. To nie wystarcza, to nie zmienia szkoły, a jedynie powoduje frustrację i prowokuje pytania o cel i zasadność tych decyzji. Polskiej edukacji na pewno brakuje wizji, strategii i konsekwencji w jej wdrażaniu.
Kiedy powstawały pierwsze szkoły niepubliczne wartością, za którą rodzice gotowi byli płacić była intensywna nauka języków obcych, małe klasy, brak indoktrynacji, integracja międzyprzedmiotowa, atmosfera sprzyjająca nauce. Dziś przestało to wystarczać. Szkoły samorządowe w tym czasie też się zmieniły. Niepubliczne przestały być konkurencyjne. Szczególnie ponadgimnazjalne nie stworzyły atrakcyjnej przewagi. Szkoła straciła zdolność do tworzenia nowej wartości. To, co nazywa się nową propozycją jest tylko kosmetyczną zmianą. Bardzo często ma o tym świadczyć inna nazwa, dodatkowy przedmiot, zwiększona liczba zajęć. To jedynie uatrakcyjnienie procesu edukacyjnego, a nie jego jakościowa zmiana. To tylko utrwalanie modelu szkoły – fabryki. A ten już się wyczerpał. To nie zmienia szkoły, tak jak nie zmieniły jej kolejne pracownie komputerowe, tablice interaktywne i dostęp do internetu.. Prawdziwa wartość, za którą chcą podążać rodzice to edukacja, która ma przygotować do odpowiedzialnego, świadomego życia w świecie, w którym nic nie jest pewne, w którym nastąpiło niezwykłe przyspieszenie, gdzie czas na podjęcie decyzji zaczął się kurczyć, gdzie każdego dnia pojawiają się nowe rozwiązania i nowe technologie. Dostęp do informacji jest w zasięgu jednego kliknięcia, a wiedza stała się dostępna nie tylko w szkole. Przestrzeń nowoczesnych muzeów, centrów nauki i zasoby sieci stały się prawdziwą konkurencją dla nauczyciela. Nie potrafimy przewidzieć przyszłości – nawet tej najbliższej, a co dopiero mówić o roku 2030, czy 2040. Wówczas nasi uczniowie będę mieli po trzydzieści parę lat. Będą w samym środku swoich karier zawodowych. Jakich umiejętności będą wówczas potrzebować? Jaka wiedza będzie niezbędna? Jaka postawa poprowadzi ich do szczęśliwego życia i sukcesów?
Wielu rodziców zaczęło szukać tej nowej wartości, nowej szkoły, jej nowego modelu i nowej organizacji pracy ucznia. Collegium Futurum to propozycja edukacji przyszłości, odważna, tak jak odważni są rodzice, którzy zdecydowali się zainwestować w edukację swoich dzieci w jej nowym modelu. Dziś po pierwszych miesiącach widzę, jak bardzo to zmieniło nie tylko samych uczniów, ale przede wszystkim nauczycieli. Na rzetelną ocenę efektywności trzeba poczekać. Za nami pierwsze diagnozy wstępne, przygotowana jest ewaluacja. Na bieżąco prowadzony jest monitoring. Czekamy na pierwsze współczynniki edukacyjnej wartości dodanej. To będzie już na wiosnę. Przygotowane zostały przez profesjonalną firmę zajmującą się diagnostyką edukacyjną. Wierzę, że badania dadzą rzetelne świadectwo zasadności koncepcji pracy Collegium Futurum. Dziś w szkole zupełnie inaczej wygląda nauka, istnieje zupełnie nowe podejście do uczenia się, zupełnie inną rolę przyjmuje nauczyciel i zupełnie inaczej odbywa się sam proces zarządzania przez uczniów własnym procesem uczenia się w szkole. Warto o to ich zapytać ich samych.
niedziela, 31 października 2010
Do czego potrzebujemy rywali?
W teorii zarządzania pojawia się wiele odwołań do gier i różnych dyscyplin sportowych. Dla mnie niezwykle trafną do opisu strategicznych działań menadżerów jest wykorzystanie metafory szachów. Czy jednak strategia wielkich szachistów może zostać wykorzystywana przez biznesowych graczy? Często słyszy się, że jesteśmy pionkami w tej grze, czy też przeciwnie - to będzie szach mat dla naszych rywali, a już na pewno powinniśmy przewidywać trzy ruchu do przodu. To przecież język używany przez liderów zaczerpnięty z terminologii szachistów. Potwierdzenie znalazłem w wywiadzie z Garrim Kasparowem. Czego uczą nas porażki, jaką rolę w naszym rozwoju pełnią przeciwnicy, a także o znaczeniu psychologii i intuicji w strategii sukcesu. O tym mogłem dowiedzieć się z rozmowy z mistrzem szachowym, która zamieszczona została w specjalnym, podwójnym numerze Harvard Business Review.
Na pytanie czy prezesi byliby lepszymi przywódcami, gdyby grali w szachy, Kasparow nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Jedni bowiem koncentrują się na szczegółach, inni przyjmują szerszą perspektywą. Jedni i drudzy są potrzebni. Każda z tych strategii przydaje się w różnych sytuacjach. Kiedy pytany o to, który z wielkich szefów korporacji jest mu najbliższy odpowiada: „Steve Jobs – wizjoner wyłamujący się ustalonym konwencjom, który nie lubi pogrążać się w codziennych trudach zarządzania. On też miał szczęście do wymagających rywali. Gdyby nie Bill Gates, Steve Jobs z pewnością nie byłby dzisiaj tym, kim jest.” Istnienie przeciwników – rywali w grze, to szansa wzbudzenia na nowo pasji i woli pozostania na szczycie. Choć ważniejszym dla mnie jest codzienne stawanie się lepszym od samego siebie. Taka rywalizacja ma w sobie coś prawdziwie szlachetnego i stanowi ogromne wyzwanie.
"Gdy szachista wykona zaledwie trzy otwierające ruchy, pojawia się dziewięć milionów możliwych posunięć. Firmy też mają do czynienia z całym szeregiem konkurentów i potencjalnych reakcji na swoje strategie, politykę cenową i produkty."Niewątpliwie takie działania budują charakter, zmuszają do przejmowania perspektywy rywala, rozwijają logiczne myślenie, ułatwiają podejmowanie ryzyka, kształcą umiejętność rozwiązywania problemów. Przysłuchiwałem się niedawno w radiu dyskusji dotyczącej włączenia gry w szachy do programu nauczania. Inicjatywa ta spotkała się jednak ze sceptyczną reakcją MEN. Nie przyjmowano argumentów i nie udało się przekonać o ogromnej wartości, jaką daje umiejętność gry w szachy. Znam kilka szkół, które włączyły ją do oferty programowej. Nie było trudno przekonać rodziców, aby uczniowie mieli dodatkowe zajęcia. Wiedzieli, że to może pomóc w rozwoju ich dzieci i kształceniu właściwych postaw. Najciekawszym jednak fragmentem rozmowy jest ta, która dotyczy gry Kasparowa z superkomputerem IBM Deep Blue, którą w roku 1997 przegrał. Tamten mecz stał się przyczynkiem do refleksji na temat roli intuicji, przyszłości superkomputerów i relacji z Lou Gerstnerem.
(...)
"Cecha, która wyróżnia wielkiego szachistę, jest intuicja. Najlepsze i najbardziej nowatorskie posunięcia wielkich szachistów często pojawiały się w najtrudniejszych chwilach ich pojedynków, kiedy mogli polegać tylko na intuicji."
(...)
"Jestem bezwzględny w wyłamywaniu się ze schematów, nawet tych stworzonych przez mnie."
"Jesteśmy bardzo powolni w porównaniu z komputerami, jak mrówki w porównaniu z odrzutowcem. Ta lekcja nie napawa nas optymizmem. Po prostu nie jesteśmy w stanie stale utrzymywać takiej samej spójności w sposobie gry, jak robi to komputer. Więc tym bardziej powinniśmy cieszyć się z intuicji, która pomaga na lepiej grać."
(...)
"Myślę,że IBM popełnił zbrodnię wobec nauki. Tak szybko ogłaszając swoje zwycięstwo w rywalizacji człowieka z komputerem, firma ta odwiodła inne organizacje od inwestowania w tego typu złożone i wartościowe projekty, i to jest prawdziwa tragedia."
Na pytanie czy prezesi byliby lepszymi przywódcami, gdyby grali w szachy, Kasparow nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Jedni bowiem koncentrują się na szczegółach, inni przyjmują szerszą perspektywą. Jedni i drudzy są potrzebni. Każda z tych strategii przydaje się w różnych sytuacjach. Kiedy pytany o to, który z wielkich szefów korporacji jest mu najbliższy odpowiada: „Steve Jobs – wizjoner wyłamujący się ustalonym konwencjom, który nie lubi pogrążać się w codziennych trudach zarządzania. On też miał szczęście do wymagających rywali. Gdyby nie Bill Gates, Steve Jobs z pewnością nie byłby dzisiaj tym, kim jest.” Istnienie przeciwników – rywali w grze, to szansa wzbudzenia na nowo pasji i woli pozostania na szczycie. Choć ważniejszym dla mnie jest codzienne stawanie się lepszym od samego siebie. Taka rywalizacja ma w sobie coś prawdziwie szlachetnego i stanowi ogromne wyzwanie.
Dlaczego dobrzy przywódcy podejmują niewłaściwe decyzje?
Odpowiedź na to pytanie znalazłem w specjalnym wydaniu Harvard Business Review (lipiec - sierpień 2010). Autorzy artykułu - Andrew Campbell, Jo Whitehead, Sydney Finkelstein - odwołując się do badań z zakresu neuronauki przedstawiają przykłady szefów wielkich i znanych korporacji oraz ich wielkie błędy. Jak to się dzieje, że osoby inteligentne, posiadające ogromne doświadczenie i jednocześnie odpowiedzialne popełniają nietrafione decyzje? Decydują to tym dwa procesy towarzyszące podejmowaniu decyzji:
Autorzy artykułu odkryli, że w każdym z badanych przez nich przypadków błędnych decyzji przywódcy byli poddani działaniu trzech czynników, które wypaczały ich skojarzenia emocjonalne bądź sprawiały, że dostrzegali fałszywe wzorce: kierowanie się własnym interesem, występowaniem sentymentów zniekształcających ocenę sytuacji i mylące wspomnienia. Każdy z tych elementów został opisany i szczegółowo omówiony ich wpływu na błędne decyzje. Nasze wcześniejsze trafne decyzje i doświadczenia mogą sprawić, że przeoczymy istotne różnice w naszych wzorcach i emocjach. Dodatkowym problemem jest fakt specyfiki działania mózgu. Nie jest możliwe, aby przywódcy byli w stanie wykrywać własne błędy w ocenie sytuacji i zabezpieczać się przed nimi. Autorzy twierdzą, że nasze mózgi szybko formułują konkluzje i niełatwo zmusić je do rozważenia rozwiązań alternatywnych. Co więcej, bardzo słabo wychodzi nam weryfikacja pierwotnych oceń i założeń.
Jak więc się chronić przed błędami? Autorzy prezentują siedem sygnałów ostrzegawczych formułując w ten sposób proces podejmowania decyzji. Mogą one okazać się przydatne tylko wówczas, gdy zostaną zauważone przed zapadnięciem decyzji. Ponadto przedstawiają trzy mechanizmy obronne mogące wzmocnić proces podejmowania decyzji. Warto je poznać i zacząć wykorzystywać nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym. Autorzy artykułu nawiązują w nim do zapisanej w konstytucji Stanów Zjednoczonych zasady, która sytuuje wobec siebie poszczególne organy władzy, by się wzajemnie kontrolowały i równoważyły, a tym samym zapobiega dominacji jednego z nich. Warto, aby odpowiedzialni za podejmowanie decyzji dotyczących również edukacji uruchomili system sygnałów ostrzegawczych, które sprawią, że procent błędnych decyzji w sprawach strategicznych dla oświaty będzie zminimalizowany.
„Mózg ocenia daną sytuację, rozpoznając wzorce, zaś nasza reakcja na te informacje – lub jej brak – wynika ze skojarzeń emocjonalnych. „zarchiwizowanych” w naszych wspomnieniach. Zwykle oba te procesy działają prawidłowo i stanowią część przewagi ewolucyjnej. Jednak w pewnych okolicznościach mogą nas zawieść”Pierwszy proces odbywający się na poziomie rozpoznawania wzorców może zostać zakłócony i już na tym etapie popełnimy błąd. Tym bardziej, że to złożona operacja, która polega na zintegrowaniu informacji pochodzących aż z 30 różnych części mózgu. Drugi proces to tworzenie skojarzeń emocjonalnych, gdzie informacje łączą się z myślami i doświadczeniami „zmagazynowanymi” w naszych wspomnieniach. Tak więc każdy z tych procesów może sprawić, że zostanie on zakłócony, co doprowadza w konsekwencji do podjęcia błędnej decyzji. Ponieważ te procesy podejmowane są głównie w podświadomości mamy słaby wpływ na zweryfikowanie danych. Brakuje też mechanizmu kontrolnego w naszym procesie podejmowania decyzji.
„Ludzki mózg nie działa wg klasycznego podręcznikowego modelu: przedstaw wszystkie możliwe rozwiązania, określ cele, a następnie oceń każde rozwiązanie w zestawieniu z każdym celem. Zamiast tego analizujemy sytuacje, rozpoznając wzorce, a potem na podstawie skojarzeń emocjonalnym podejmujemy decyzję – dział czy nie. Te dwa procesy zachodzą niemal jednocześnie. Jak pokazuje badanie przeprowadzone przez psychologa Gary”ego Kleina, nasze mózgi szybko formułują konkluzje i nie łatwo zmusić je do rozwiązań alternatywnych. Co więcej , bardzo słabo wychodzi nam wersyfikacja pierwotnych ocen i założeń.”
Autorzy artykułu odkryli, że w każdym z badanych przez nich przypadków błędnych decyzji przywódcy byli poddani działaniu trzech czynników, które wypaczały ich skojarzenia emocjonalne bądź sprawiały, że dostrzegali fałszywe wzorce: kierowanie się własnym interesem, występowaniem sentymentów zniekształcających ocenę sytuacji i mylące wspomnienia. Każdy z tych elementów został opisany i szczegółowo omówiony ich wpływu na błędne decyzje. Nasze wcześniejsze trafne decyzje i doświadczenia mogą sprawić, że przeoczymy istotne różnice w naszych wzorcach i emocjach. Dodatkowym problemem jest fakt specyfiki działania mózgu. Nie jest możliwe, aby przywódcy byli w stanie wykrywać własne błędy w ocenie sytuacji i zabezpieczać się przed nimi. Autorzy twierdzą, że nasze mózgi szybko formułują konkluzje i niełatwo zmusić je do rozważenia rozwiązań alternatywnych. Co więcej, bardzo słabo wychodzi nam weryfikacja pierwotnych oceń i założeń.
Jak więc się chronić przed błędami? Autorzy prezentują siedem sygnałów ostrzegawczych formułując w ten sposób proces podejmowania decyzji. Mogą one okazać się przydatne tylko wówczas, gdy zostaną zauważone przed zapadnięciem decyzji. Ponadto przedstawiają trzy mechanizmy obronne mogące wzmocnić proces podejmowania decyzji. Warto je poznać i zacząć wykorzystywać nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym. Autorzy artykułu nawiązują w nim do zapisanej w konstytucji Stanów Zjednoczonych zasady, która sytuuje wobec siebie poszczególne organy władzy, by się wzajemnie kontrolowały i równoważyły, a tym samym zapobiega dominacji jednego z nich. Warto, aby odpowiedzialni za podejmowanie decyzji dotyczących również edukacji uruchomili system sygnałów ostrzegawczych, które sprawią, że procent błędnych decyzji w sprawach strategicznych dla oświaty będzie zminimalizowany.
piątek, 29 października 2010
Nostalgia czy złudzenie
Dziś dostałem pięknego maila. Krzysztof Zajdel przesłał w świat piękny tekst. Pamiętam te czasy, aż zła się w oku zakręciła. Cudowne lata. Dziś w dobie sms-ów, iPodów, internetu i telefonów komórkowych powinno się żyć łatwiej, ale czy tak jest? Jak wygląda dziś dzieciństwo i młodość naszych dzieci?
Niech poniższy tekst będzie komentarzem do minionej epoki?
Ach, piękny czas. Ciekawie o tym napisał Robert Mazurek w przedmowie do "Romansu licealnego" Piotra Zaremby. Idealna synteza tamtych czasów. To wspomnienie pełne emocji, które dziś dla wielu jest niezrozumiałe.
Niech poniższy tekst będzie komentarzem do minionej epoki?
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.:Ostatnio znajoma zapytała mnie, jak wspominam szkolny czas? Dla mnie szkoła podstawowa (przełom lat 60-tych i 70-tych) to piękne wspomnienia. Tam nauczyłem się wielu potrzebnych w życiu rzeczy. Samorządności, pracy w zespole, społecznych akcji, oszczędzania w SKO, tańczyć, śpiewać, recytować. Należałem do zespołu muzyczno-tanecznego. Byłem zuchem, a potem harcerzem. Co roku wyjeżdżałem na obozy pod namiot i startowałem w różnych konkursach przedmiotowych. W niedzielę chodziłem o godz. 11-tej na poranki filmowe a popołudnia spędzałem w parku strzelając z własnoręcznie zrobionego łuku...
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).
Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.
Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.
Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.
Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Ach, piękny czas. Ciekawie o tym napisał Robert Mazurek w przedmowie do "Romansu licealnego" Piotra Zaremby. Idealna synteza tamtych czasów. To wspomnienie pełne emocji, które dziś dla wielu jest niezrozumiałe.
poniedziałek, 25 października 2010
Wszyscy byliśmy uczniami...
Pamiętam jedno z wystąpień Toma Petersa – amerykańskiego eksperta w zakresie zarządzania. Przedstawił wówczas listę osób, które odegrały na przestrzeni wieków znaczącą rolę i miały pozytywny wpływ na losy świata. Jednocześnie wymienił ich cechy charakteru. Wśród nich były i takie, które nie są specjalnie cenione w szkole. Uzmysłowił nam, że przyszłe gwiazdy to osoby niepokorne, lekceważące autorytety, często sprawiające kłopoty i wielu doprowadzają do szału. To mistrzowie w ulepszaniu, a ich żywiołem jest chaos i wykorzystują w pełni potencjał, jaki on ze sobą niesie. Oto moja subiektywna i bardzo krótka lista wielkich ludzi. Co łączy te wszystkich osoby poniżej?:
Maria Skłodowska Curie
Albert Einstein
Tomasz Edison
Fryderyk Chopin
Józef Piłsudski
Zbigniew Herbert
Byli młodzi, posiadali wyjątkowe talenty, które rozwijali i których byli w pełni świadomi. To sprawiło, że odnieśli sukces nie tylko w wymiarze osobistym, ale również społecznym. Działali w kręgu wpływu i nie czekali, aż świat wokół nich się zmieni. Byli kiedyś dziećmi, byli uczniami, chodzili do szkoły i mieli swoje młodzieńcze problemy. Mieli też swoje marzenia, które udało im się zrealizować dzięki sile, którą posiadali. Była nią chęć ciągłego działania i oczywiście talent, który odkryli i konsekwentnie rozwijali. Każda z tych osób wniosła ogromny wkład i miała wpływ na rozwój i losy świata. Wszyscy odnieśli sukces i zapisali się na kartach historii w sposób wyjątkowy. Warto pamiętać, że talent, który każda z tych osób niewątpliwie posiadała aby został rozwinięty, potrzebował nie tylko codziennej pracy, ale pasji, zaangażowania i motywacji.
To co możemy zrobić, to wychować swoje dzieci, ale życia za nich nie przeżyjemy – mówi bohaterka kultowego filmu Olbrzym. Ważne, aby realizowały swoje scenariusze na życie zgodnie z marzeniami, w pełni uświadomionymi. Niech nie będą to ani niezrealizowane scenariusze rodziców, ani społeczne oczekiwania, ale ich własne marzenia. Wystarczy dodać do nich datę realizacji i zacząć krok po kroku realizować w ten sposób określony cel. Wspierajmy ich w dążeniu do doskonałości, do stawania się lepszymi i aby nie byli kopiami nas – dorosłych, ale najlepszymi z najlepszych. Wówczas możemy mówić o rozwoju świata.
Rola nauczycieli to rozbudzić potrzebę odkrywania prawdy, zaciekawienia ich nauką, wyzwolenie chęci czytania. Chciałbym, aby uczniowie wiedzieli, że to czego się uczą jest potrzebne i czemuś służy. Jeżeli wyzwolimy w naszych uczniach te kompetencje, to sami zaczną poszukiwać, czytać i uczyć się. Alcybiades – tak nazywają uczniowie swojego nauczyciela z powieści Edmunda Niziurskiego - to ideał nauczyciela, który potrafi przede wszystkim rozbudzić w uczniach ciekawość do przedmiotu i sprawić, że zaczynają myśleć samodzielnie, poszukują wiedzy, poszukują prawdy.
Maria Skłodowska Curie
Albert Einstein
Tomasz Edison
Fryderyk Chopin
Józef Piłsudski
Zbigniew Herbert
Byli młodzi, posiadali wyjątkowe talenty, które rozwijali i których byli w pełni świadomi. To sprawiło, że odnieśli sukces nie tylko w wymiarze osobistym, ale również społecznym. Działali w kręgu wpływu i nie czekali, aż świat wokół nich się zmieni. Byli kiedyś dziećmi, byli uczniami, chodzili do szkoły i mieli swoje młodzieńcze problemy. Mieli też swoje marzenia, które udało im się zrealizować dzięki sile, którą posiadali. Była nią chęć ciągłego działania i oczywiście talent, który odkryli i konsekwentnie rozwijali. Każda z tych osób wniosła ogromny wkład i miała wpływ na rozwój i losy świata. Wszyscy odnieśli sukces i zapisali się na kartach historii w sposób wyjątkowy. Warto pamiętać, że talent, który każda z tych osób niewątpliwie posiadała aby został rozwinięty, potrzebował nie tylko codziennej pracy, ale pasji, zaangażowania i motywacji.
To co możemy zrobić, to wychować swoje dzieci, ale życia za nich nie przeżyjemy – mówi bohaterka kultowego filmu Olbrzym. Ważne, aby realizowały swoje scenariusze na życie zgodnie z marzeniami, w pełni uświadomionymi. Niech nie będą to ani niezrealizowane scenariusze rodziców, ani społeczne oczekiwania, ale ich własne marzenia. Wystarczy dodać do nich datę realizacji i zacząć krok po kroku realizować w ten sposób określony cel. Wspierajmy ich w dążeniu do doskonałości, do stawania się lepszymi i aby nie byli kopiami nas – dorosłych, ale najlepszymi z najlepszych. Wówczas możemy mówić o rozwoju świata.
Rola nauczycieli to rozbudzić potrzebę odkrywania prawdy, zaciekawienia ich nauką, wyzwolenie chęci czytania. Chciałbym, aby uczniowie wiedzieli, że to czego się uczą jest potrzebne i czemuś służy. Jeżeli wyzwolimy w naszych uczniach te kompetencje, to sami zaczną poszukiwać, czytać i uczyć się. Alcybiades – tak nazywają uczniowie swojego nauczyciela z powieści Edmunda Niziurskiego - to ideał nauczyciela, który potrafi przede wszystkim rozbudzić w uczniach ciekawość do przedmiotu i sprawić, że zaczynają myśleć samodzielnie, poszukują wiedzy, poszukują prawdy.
środa, 13 października 2010
To my tworzymy historię – tę wielką i tę małą
W pięknych salach Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku odbyła się tydzień temu uroczysta inauguracja roku szkolnego w Collegium Futurum. Tam też swoją premierę miało pismo redagowane i składane wyłącznie przez uczniów. Tylko drukiem zajęła się profesjonalna drukarnia. Projekt zakłada wydanie ok. 10 numerów pisma, w którym uczniowie prezentują swoją wiedzę w różnych formach. Każdy z nich redaguje dodatkowo własną rubrykę i zamieszcza autorskie felietony.
To początki karier uczniów Collegium Futurum. I tak toczy się historia. Jesteśmy jej częścią. To co w przyszłości zapiszą o nich, o świecie, w którym żyli, zależy również od ich postaw i decyzji podejmowanych właśnie dziś. Czy to o nich będą kręcić w przyszłości filmy, pisać książki i uczyć się w szkołach? Jak zapiszą się uczniowie Collegium na kartach historii? Czy będą jej bohaterami? Czy następne pokolenia w przyszłości będą uczyły się o nich, o ich osiągnięciach i o ważnej roli, jaką odegrali dla rozwoju naszego kraju i świata? Czy to, co robią dziś, może przynieść im wdzięczną pamięć kolejnych pokoleń? Czy odcisną swoje piętno w polityce, w gospodarce, w kulturze, sporcie, nauce?
Stephen Covey – amerykański autorytet w dziedzinie skutecznego działania powiada: Żyj z wizją końca. Co to znaczy? Covey wyjaśnia: codziennie zadawaj sobie pytanie, czy to co robisz, jest tym, za co chciałbyś, aby inni tobie dziękowali. Ja również zadaję sobie to pytanie, kiedy podejmuję decyzje dotyczące życia zawodowego, czy też prywatnego i to nie tylko w wielkich sprawach. Posiadamy coś, co wyróżnia nas jako ludzi – siłę, która pozwala nam wybierać zachowania, emocje, reakcje, a także to, co mówimy, myślimy i czujemy. Austriacki psycholog Viktor Frankl uczy, że między bodźcem a reakcją jest miejsce na wybór i wymienia kategorie, które pozwalają nam świadomie wybierać właściwe reakcje na różnego rodzaju bodźce. Są to samoświadomość, wyobraźnia sumienie i wolę. Te cztery narzędzia dane nam przez naturę, decydują o miejscu, w którym dziś jesteśmy. Nasze wybory podporządkowane są naszym systemom wartości i przekonaniom, a także naszej wyobraźni i woli działania.
Pamiętam jedno z ćwiczeń, które przeprowadzałem na warsztatach z uczniami klas pierwszych. Prosiłem, aby każdy z nich wyobraził sobie zakończenie roku szkolnego i zobaczył oczami wyobraźni siebie na scenie, a na widowni tłum jego przyjaciół, rodziny i kolegów. Wszyscy oni przyszli z jego powodu, chcieliby podziękować. Każda z tych osób miała powód, aby wyrazić podziw i wdzięczność za jego wyjątkowe cechy charakteru, za wkład, jaki wniósł w ich życie, za to, co osiągnął. Zachęcam uczniów, aby pomyśleli, co chcielibyście usłyszeć i wsłuchali się w siebie i odkryli to, za co inni mieliby im dziękować, co takiego zrobili ważnego dla nich, za co ich podziwiają? Zadaję też drugie pytanie: co usłyszeliby, gdyby uroczystość ta odbyła się dziś? Covey twierdzi, że w ten sposób tworzymy swoją osobistą misję, swoje cele i zadania, które różnią się od misji, celów i zadań innych osób. Każdy z nas ma prawo realizować własny scenariusz na życie, a nie spełniać społeczne oczekiwania. Być może dla wielu to trudne, ale to sposób, aby odkryć nasze prawdziwe pragnienia i je zacząć spełniać.
Jak zrealizować to osobiste przesłanie? Jak wdrożyć ten scenariusz naszego życia? Co zrobić, aby czuć satysfakcję, spełnienie i radość z tego, co robimy? Tego uczymy się na zajęciach w Collegium Futurum. Uczniowie przekonują się, że drogi na skróty nie ma. Czy można bowiem nauczyć się grać na pianinie, w tenisa, mówić po angielsku, czytać, liczyć, tańczyć w jeden dzień? W naszym życiu działają takie same naturalne prawa, jakie działają w przyrodzie. Najpierw siejemy, następnie pielęgnujemy, a dopiero potem zbieramy plony. W czasach ogromnego przyspieszenia nie lubimy czekać. Chcielibyśmy od razu widzieć szybkie efekty. Cierpliwość, konsekwencji, staranności, wiary we własne siły uczymy dziś naszych przyszłych polityków, lekarzy, ministrów... Dziś współtworzymy ich historię. Pamiętam cytat, który wisiał nad moim biurkiem, który przypominał mi codziennie, że dziś jest pierwszym dniem z reszty mojego życia...
To początki karier uczniów Collegium Futurum. I tak toczy się historia. Jesteśmy jej częścią. To co w przyszłości zapiszą o nich, o świecie, w którym żyli, zależy również od ich postaw i decyzji podejmowanych właśnie dziś. Czy to o nich będą kręcić w przyszłości filmy, pisać książki i uczyć się w szkołach? Jak zapiszą się uczniowie Collegium na kartach historii? Czy będą jej bohaterami? Czy następne pokolenia w przyszłości będą uczyły się o nich, o ich osiągnięciach i o ważnej roli, jaką odegrali dla rozwoju naszego kraju i świata? Czy to, co robią dziś, może przynieść im wdzięczną pamięć kolejnych pokoleń? Czy odcisną swoje piętno w polityce, w gospodarce, w kulturze, sporcie, nauce?
Stephen Covey – amerykański autorytet w dziedzinie skutecznego działania powiada: Żyj z wizją końca. Co to znaczy? Covey wyjaśnia: codziennie zadawaj sobie pytanie, czy to co robisz, jest tym, za co chciałbyś, aby inni tobie dziękowali. Ja również zadaję sobie to pytanie, kiedy podejmuję decyzje dotyczące życia zawodowego, czy też prywatnego i to nie tylko w wielkich sprawach. Posiadamy coś, co wyróżnia nas jako ludzi – siłę, która pozwala nam wybierać zachowania, emocje, reakcje, a także to, co mówimy, myślimy i czujemy. Austriacki psycholog Viktor Frankl uczy, że między bodźcem a reakcją jest miejsce na wybór i wymienia kategorie, które pozwalają nam świadomie wybierać właściwe reakcje na różnego rodzaju bodźce. Są to samoświadomość, wyobraźnia sumienie i wolę. Te cztery narzędzia dane nam przez naturę, decydują o miejscu, w którym dziś jesteśmy. Nasze wybory podporządkowane są naszym systemom wartości i przekonaniom, a także naszej wyobraźni i woli działania.
Pamiętam jedno z ćwiczeń, które przeprowadzałem na warsztatach z uczniami klas pierwszych. Prosiłem, aby każdy z nich wyobraził sobie zakończenie roku szkolnego i zobaczył oczami wyobraźni siebie na scenie, a na widowni tłum jego przyjaciół, rodziny i kolegów. Wszyscy oni przyszli z jego powodu, chcieliby podziękować. Każda z tych osób miała powód, aby wyrazić podziw i wdzięczność za jego wyjątkowe cechy charakteru, za wkład, jaki wniósł w ich życie, za to, co osiągnął. Zachęcam uczniów, aby pomyśleli, co chcielibyście usłyszeć i wsłuchali się w siebie i odkryli to, za co inni mieliby im dziękować, co takiego zrobili ważnego dla nich, za co ich podziwiają? Zadaję też drugie pytanie: co usłyszeliby, gdyby uroczystość ta odbyła się dziś? Covey twierdzi, że w ten sposób tworzymy swoją osobistą misję, swoje cele i zadania, które różnią się od misji, celów i zadań innych osób. Każdy z nas ma prawo realizować własny scenariusz na życie, a nie spełniać społeczne oczekiwania. Być może dla wielu to trudne, ale to sposób, aby odkryć nasze prawdziwe pragnienia i je zacząć spełniać.
Jak zrealizować to osobiste przesłanie? Jak wdrożyć ten scenariusz naszego życia? Co zrobić, aby czuć satysfakcję, spełnienie i radość z tego, co robimy? Tego uczymy się na zajęciach w Collegium Futurum. Uczniowie przekonują się, że drogi na skróty nie ma. Czy można bowiem nauczyć się grać na pianinie, w tenisa, mówić po angielsku, czytać, liczyć, tańczyć w jeden dzień? W naszym życiu działają takie same naturalne prawa, jakie działają w przyrodzie. Najpierw siejemy, następnie pielęgnujemy, a dopiero potem zbieramy plony. W czasach ogromnego przyspieszenia nie lubimy czekać. Chcielibyśmy od razu widzieć szybkie efekty. Cierpliwość, konsekwencji, staranności, wiary we własne siły uczymy dziś naszych przyszłych polityków, lekarzy, ministrów... Dziś współtworzymy ich historię. Pamiętam cytat, który wisiał nad moim biurkiem, który przypominał mi codziennie, że dziś jest pierwszym dniem z reszty mojego życia...
czwartek, 30 września 2010
Trzy funkcje szkoły
W Dużym Formacie w dodatku do "Gazety Wyborczej" ukazał się tekst dotyczący kształcenia nauczycieli. W rozmowie z dziennikarką przedstawiłem trzy funkcje szkoły. Zastanawiam się, czy istnieje świadomość tych zadań we współczesnej szkole wśród nauczycieli i rodziców?
Niezwykle ważne dla dzisiejszej edukacji jest to, aby szkoły była miejscem:
1. zaspakajania potrzeb psychicznych uczniów,
2. uczenia się uczenia,
3. kształcenia i rozwijania kompetencji społecznych.
Szkoła dziś stała się przede wszystkim miejscem przygotowania uczniów do egzaminów zewnętrznych. Od pierwszej klasy każdego etapu kształcenia – w szkole podstawowej, gimnazjum czy szkole ponadgimnazjalnej straszy się widmem egzaminu zewnętrznego. Szkoły zostały poddane publicznemu osądowi. Walka o wysokie miejsce na listach rankingowych zabija to, co jest podstawową funkcją szkoły. Próba wykorzystania edukacyjnej wartości dodanej, która mówi o rzeczywistej pracy nauczycieli i uczniów nie może przebić się przez listy rankingowe. Do tego kolejne rozporządzenie o nadzorze, w którym w wyniku kontroli szkoły będą otrzymywały kategorie. To generuje kolejny wyścig, który niekoniecznie musi przełożyć się na jakość funkcjonowania szkoły. Rozpoczyna się kolejna fikcja związana tworzeniem dokumentacji dowodzącej działania szkoły zgodnie z oczekiwaniem ministerstwa.
W dzisiejszym świecie liczy się niezwykle kompetencja społeczna, na którą składa się umiejętności komunikacji, współpracy, dyskusji. Szkoła poprzez system oceniania niszczy te umiejętności. Rywalizują ze sobą nauczyciele w szkołach, rywalizują ze sobą szkoły między sobą, rywalizują ze sobą uczniowie, do tego ambicje rodziców. Współczesny nauczyciele nie jest przygotowany do budowania kapitału społecznego, jakim jest współpraca, zaufania, współodpowiedzialność. Od dawna mówi się, że system kształcenia nauczycieli jest zły. Przez pięć lat przygotowuje się filologia języka polskiego, angielskiego, matematyka, biologa itd. po to, aby uczył w szkole tylko tego, czego sam się musiał nauczyć będąc w niej sam. Dlatego zachodni system kształcenia nauczycieli skoncentrowany jest przede wszystkim na metodyce i dydaktyce, na psychologii rozwojowej, na kształceniu umiejętności pracy z dzieckiem i jego specyfiki.
Mniejsze znaczenie powinno mieć kształcenie przedmiotowe, a ważniejszym koncentracja na określonych kompetencjach, które pozwalają funkcjonować zarówno dziś, jak i w przyszłości. Kompetencje matematyczno - naukowe, społeczne, przyrodnicze, językowe, informatyczne, inicjatywność i przedsiębiorczość powinny o zakresie i treściach nauczania. Cały czas liczy się przede wszystkim wiedza typu ile, gdzie i co?. Niestety, przegrywa z kształceniem postawy przedsiębiorczej, kreatywnej i co najważniejsze - opartej na charakterze.
Niezwykle ważne dla dzisiejszej edukacji jest to, aby szkoły była miejscem:
1. zaspakajania potrzeb psychicznych uczniów,
2. uczenia się uczenia,
3. kształcenia i rozwijania kompetencji społecznych.
Szkoła dziś stała się przede wszystkim miejscem przygotowania uczniów do egzaminów zewnętrznych. Od pierwszej klasy każdego etapu kształcenia – w szkole podstawowej, gimnazjum czy szkole ponadgimnazjalnej straszy się widmem egzaminu zewnętrznego. Szkoły zostały poddane publicznemu osądowi. Walka o wysokie miejsce na listach rankingowych zabija to, co jest podstawową funkcją szkoły. Próba wykorzystania edukacyjnej wartości dodanej, która mówi o rzeczywistej pracy nauczycieli i uczniów nie może przebić się przez listy rankingowe. Do tego kolejne rozporządzenie o nadzorze, w którym w wyniku kontroli szkoły będą otrzymywały kategorie. To generuje kolejny wyścig, który niekoniecznie musi przełożyć się na jakość funkcjonowania szkoły. Rozpoczyna się kolejna fikcja związana tworzeniem dokumentacji dowodzącej działania szkoły zgodnie z oczekiwaniem ministerstwa.
W dzisiejszym świecie liczy się niezwykle kompetencja społeczna, na którą składa się umiejętności komunikacji, współpracy, dyskusji. Szkoła poprzez system oceniania niszczy te umiejętności. Rywalizują ze sobą nauczyciele w szkołach, rywalizują ze sobą szkoły między sobą, rywalizują ze sobą uczniowie, do tego ambicje rodziców. Współczesny nauczyciele nie jest przygotowany do budowania kapitału społecznego, jakim jest współpraca, zaufania, współodpowiedzialność. Od dawna mówi się, że system kształcenia nauczycieli jest zły. Przez pięć lat przygotowuje się filologia języka polskiego, angielskiego, matematyka, biologa itd. po to, aby uczył w szkole tylko tego, czego sam się musiał nauczyć będąc w niej sam. Dlatego zachodni system kształcenia nauczycieli skoncentrowany jest przede wszystkim na metodyce i dydaktyce, na psychologii rozwojowej, na kształceniu umiejętności pracy z dzieckiem i jego specyfiki.
Mniejsze znaczenie powinno mieć kształcenie przedmiotowe, a ważniejszym koncentracja na określonych kompetencjach, które pozwalają funkcjonować zarówno dziś, jak i w przyszłości. Kompetencje matematyczno - naukowe, społeczne, przyrodnicze, językowe, informatyczne, inicjatywność i przedsiębiorczość powinny o zakresie i treściach nauczania. Cały czas liczy się przede wszystkim wiedza typu ile, gdzie i co?. Niestety, przegrywa z kształceniem postawy przedsiębiorczej, kreatywnej i co najważniejsze - opartej na charakterze.
Feminizm w oświacie – konieczność, przypadek, czy ewolucja?
- Jeżeli mężczyzna wali ręką w stół to traktowane jest to jako twarde, konsekwentne dążenie do celu. A jeżeli robi to kobieta, to przyjmowane jest to jako histeria, kaprys i słabość – powiedziała na jednej z konferencji Viviane Reding - komisarz UE ds. sprawiedliwości. Była to jej reakcja na krytykę usunięcia Romów z Francji. To wystąpienie przypomniałem sobie w kontekście rozmowy, którą odbyłem niedawno. A dotyczyła ona feminizacji zawodu nauczyciela.
Czy szkoła potrzebuje nauczycieli - mężczyzn? Czy w dzisiejszym świecie, w którym walczy się o równouprawnienie, ma to jakiś sens i znaczenie? Taki był temat wieczornej audycji w Radiu dla Ciebie, do której zostałem zaproszony w minioną środę. Rozmawialiśmy o feminizacji zawodu nauczyciela. Temat trudny i wywołujący wiele emocji. Można bowiem łatwo narazić się na szowinizm i otrzymać etykietę wroga ruchów feministycznych.Wcześniej w studiu dyskutowano o parytetach kobiet w polityce. Paradoks, bo w zawodzie nauczycielskim to mężczyźni powinni domagać się owych parytetów. Jednak z jakiś powodów tego nie robią i na ponad 370 kobiet przypada w polskiej szkole zaledwie 100 mężczyzn. Stąd pytania, które pojawiły się w audycji: dlaczego tak się dzieje, co robić na rzecz zwiększenia liczby mężczyzn w szkole i po co o to zabiegać? Temat ciekawie opisany został przez Małgorzatę Bednarską z Uniwersytetu Wrocławskiego w lutowym numerze Edukacji i Dialogu w 2009 roku.
Tendencję zmniejszania się liczby mężczyzn w szkolę zauważyć można od czasów powojennych. Wszyscy literaccy nauczyciele, których pamiętam ze swoich lektur byli mężczyznami. Każdy z nich cieszył się szacunkiem i autorytetem: Sposób na Alcybiadesa, Szatan z siódmej klasy, Stowarzyszenie umarłych poetów. Dziś szkoła stała się miejscem pracy głównie kobiet. Mężczyznom trudno jest chyba odnaleźć się w specyficznej atmosferze pokoju nauczycielskiego. Tematyka rozmów, problemy są zdecydowanie inne niż w przypadku większości mężczyzn. Stąd mają oni dwa wyjścia: ulec tym zachowaniom, albo stać z boku. Jest też wariant trzeci: zostać dyrektorem i kierować zespołem złożonym w większości z kobiet. Charakter pracy w szkole również nie leży w naturze mężczyzn: opiekowanie się dziećmi, pełnienie dyżurów na przerwach, pilnowanie porządku w klasie, wycieczki i do tego niskie zarobki nie pozwalają poczuć się prawdziwą głową rodziny. Jednocześnie można zauważyć ogromny ruch na rzecz praw ojca - stowarzyszenia ojcowskie i najnowsze zapisy w prawie o urlopach "tacierzyńskich" wskazują na zmianę myślenia o ich roli w rodzinie. Nie zmienia to jednak faktu, że 22-godzinny tydzień pracy, dwa miesiące wakacji, do tego jeszcze przerwy świąteczne, ferie w zimie nie przyciągają mężczyzn do szkoły. Nie chcą w niej pracować. Szukają pracy poza oświatą. Chcą realizować się w inny sposób i w innych zawodach.
Czy to dobrze, że nasze dzieci uczą niemal wyłącznie kobiety, czy to ma wpływ na późniejsze zachowania, postawy i przekonania uczniów? Jakie społeczeństwo modelujemy w ten sposób? Czy rzeczywiście jest to problem? A może szkoła pierwsza zrozumiała, że potrzebujemy świata rządzonego przez kobiety. W sposób ewolucyjny osiągnięto w oświacie to, o co walczą teraz kobiety w życiu publicznym? A może świat tak bardzo poddał się kulturze patriarchalnej, że w odpowiedzi nastał czas kobiet? Kobiety kierują ogromnymi organizacjami, kobiety są prezydentami, pilotami, ministrami, premierami, politykami. Czy rzeczywiście pierwiastek kobiecy sprawia, że świat łagodnieje, że intuicja, prawa półkula, duchowość są bardziej obecne w naszym życiu? Czy to zmienia nas samych? Badania wskazują, że w Polsce maleje przestępczość, paradoksalnie wzrasta wśród nieletnich, a do tego wśród nieletnich dziewcząt. Czy ta próba dorównania męskiemu światu w ten sposób nie jest przypadkiem niebezpiecznym zjawiskiem?
W Człuchowie, w którym spędziłem dzieciństwo i ukończyłem szkołę podstawową powstało stowarzyszenie określane przez wielu mieszkańców „szabatem czarownic”. W jego skład weszły same kobiety, które pełnią w instytucjach miasta kierownicze funkcje. W 14 - tysięcznym mieście trzema bankami kierują kobiety, podobnie jest z ZUS-em i Urzędem Skarbowym, Radą Miasta, przedsiębiorstwem PKS, szkołami i przedszkolami. Kobiety są też prezesami, radnymi, kierownikami licznych przedsiębiorstw. W każdym razie są bardzo liczną grupą. Czy to może moment, w którym feminizacja następuje nie tylko w zawodzie nauczyciela, ale w każdym i za kilka lat będziemy dyskutowali o tym zjawisku w ten sam sposób, jak dziś rozmawiamy o feminizacji zawodu nauczyciela. Czy to prawdziwy znak czasu?
Czy szkoła potrzebuje nauczycieli - mężczyzn? Czy w dzisiejszym świecie, w którym walczy się o równouprawnienie, ma to jakiś sens i znaczenie? Taki był temat wieczornej audycji w Radiu dla Ciebie, do której zostałem zaproszony w minioną środę. Rozmawialiśmy o feminizacji zawodu nauczyciela. Temat trudny i wywołujący wiele emocji. Można bowiem łatwo narazić się na szowinizm i otrzymać etykietę wroga ruchów feministycznych.Wcześniej w studiu dyskutowano o parytetach kobiet w polityce. Paradoks, bo w zawodzie nauczycielskim to mężczyźni powinni domagać się owych parytetów. Jednak z jakiś powodów tego nie robią i na ponad 370 kobiet przypada w polskiej szkole zaledwie 100 mężczyzn. Stąd pytania, które pojawiły się w audycji: dlaczego tak się dzieje, co robić na rzecz zwiększenia liczby mężczyzn w szkole i po co o to zabiegać? Temat ciekawie opisany został przez Małgorzatę Bednarską z Uniwersytetu Wrocławskiego w lutowym numerze Edukacji i Dialogu w 2009 roku.
Tendencję zmniejszania się liczby mężczyzn w szkolę zauważyć można od czasów powojennych. Wszyscy literaccy nauczyciele, których pamiętam ze swoich lektur byli mężczyznami. Każdy z nich cieszył się szacunkiem i autorytetem: Sposób na Alcybiadesa, Szatan z siódmej klasy, Stowarzyszenie umarłych poetów. Dziś szkoła stała się miejscem pracy głównie kobiet. Mężczyznom trudno jest chyba odnaleźć się w specyficznej atmosferze pokoju nauczycielskiego. Tematyka rozmów, problemy są zdecydowanie inne niż w przypadku większości mężczyzn. Stąd mają oni dwa wyjścia: ulec tym zachowaniom, albo stać z boku. Jest też wariant trzeci: zostać dyrektorem i kierować zespołem złożonym w większości z kobiet. Charakter pracy w szkole również nie leży w naturze mężczyzn: opiekowanie się dziećmi, pełnienie dyżurów na przerwach, pilnowanie porządku w klasie, wycieczki i do tego niskie zarobki nie pozwalają poczuć się prawdziwą głową rodziny. Jednocześnie można zauważyć ogromny ruch na rzecz praw ojca - stowarzyszenia ojcowskie i najnowsze zapisy w prawie o urlopach "tacierzyńskich" wskazują na zmianę myślenia o ich roli w rodzinie. Nie zmienia to jednak faktu, że 22-godzinny tydzień pracy, dwa miesiące wakacji, do tego jeszcze przerwy świąteczne, ferie w zimie nie przyciągają mężczyzn do szkoły. Nie chcą w niej pracować. Szukają pracy poza oświatą. Chcą realizować się w inny sposób i w innych zawodach.
Czy to dobrze, że nasze dzieci uczą niemal wyłącznie kobiety, czy to ma wpływ na późniejsze zachowania, postawy i przekonania uczniów? Jakie społeczeństwo modelujemy w ten sposób? Czy rzeczywiście jest to problem? A może szkoła pierwsza zrozumiała, że potrzebujemy świata rządzonego przez kobiety. W sposób ewolucyjny osiągnięto w oświacie to, o co walczą teraz kobiety w życiu publicznym? A może świat tak bardzo poddał się kulturze patriarchalnej, że w odpowiedzi nastał czas kobiet? Kobiety kierują ogromnymi organizacjami, kobiety są prezydentami, pilotami, ministrami, premierami, politykami. Czy rzeczywiście pierwiastek kobiecy sprawia, że świat łagodnieje, że intuicja, prawa półkula, duchowość są bardziej obecne w naszym życiu? Czy to zmienia nas samych? Badania wskazują, że w Polsce maleje przestępczość, paradoksalnie wzrasta wśród nieletnich, a do tego wśród nieletnich dziewcząt. Czy ta próba dorównania męskiemu światu w ten sposób nie jest przypadkiem niebezpiecznym zjawiskiem?
W Człuchowie, w którym spędziłem dzieciństwo i ukończyłem szkołę podstawową powstało stowarzyszenie określane przez wielu mieszkańców „szabatem czarownic”. W jego skład weszły same kobiety, które pełnią w instytucjach miasta kierownicze funkcje. W 14 - tysięcznym mieście trzema bankami kierują kobiety, podobnie jest z ZUS-em i Urzędem Skarbowym, Radą Miasta, przedsiębiorstwem PKS, szkołami i przedszkolami. Kobiety są też prezesami, radnymi, kierownikami licznych przedsiębiorstw. W każdym razie są bardzo liczną grupą. Czy to może moment, w którym feminizacja następuje nie tylko w zawodzie nauczyciela, ale w każdym i za kilka lat będziemy dyskutowali o tym zjawisku w ten sam sposób, jak dziś rozmawiamy o feminizacji zawodu nauczyciela. Czy to prawdziwy znak czasu?
poniedziałek, 27 września 2010
Era mądrości
Człowiek - Media - Edukacja. To temat 20. Jubileuszowego Sympozjum Naukowego na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, którego pomysłodawcą i organizatorem od 20 lat jest prof. Janusz Morbitzer. To było spotkanie polskich autorytetów w dziedzinie pedagogiki i mediów. Miałem zaszczyt uczestniczyć w nim w miniony weekend i zaprezentować miesięcznik "Edukacja i Dialog" oraz koncepcję Collegium Futurum. Gospodarz stworzył wyjątkową atmosferę, która sprawia, że w dwudniowych sympozjach biorą udział wybitni przedstawiciele i znawcy problematyki humanistycznego podejścia do edukacji i wykorzystania technologii informacyjno-komunikacyjnej w pracy dydaktycznej. Prof. Morbitzer cieszy się ogromnym szacunkiem środowiska akademickiego. To przykład człowieka, który z jednej strony dostrzega rolę technologii w edukacji XXI wieku, z drugiej jest strażnikiem jej humanistycznego wymiaru. Z żalem przyjęto informację, że Profesor przekazuje organizację sympozjum młodszemu pokoleniu.
Ogromną wartością sympozjum jest publikacja naukowa, która zawiera kilkadziesiąt znakomitych referatów. Już w pierwszym dniu miałem okazję wspólnie z profesorami: Januszem Morbitzerem i Maciejem Sysło poprowadzić dyskusję zatytułowaną: Internet – globalny nauczyciel? Wcześniej jednak zaprezentowałem koncepcję pracy Collegium Futurum. Jej zakres wykroczył daleko poza ściśle określony temat. W moim wystąpieniu skupiłem się głównie na wychowaniu pokolenia, które uczęszcza dziś do szkoły i roli nowoczesnego modelu kształcenia i formacji pokolenia Y. Poszukiwałem odpowiedzi na pytanie, jaka będzie w tym kontekście nasza przyszłość, jak będzie wyglądała nasza starość, czy będziemy czuli się wówczas bezpiecznie? Jak będzie się traktowało ludzi nieaktywnych już zawodowo? Co jest szansą dla spokojnej przyszłości nas samych i świata? Kto nas zastąpi, jacy to będą ludzie? Od ich wychowania i wykształcenia będzie zależała przyszłość naszego kraju. Będą nim rządzić ludzie, którym dziś my przekazujemy określone systemy wartości, u których kształcimy charakter, postawę i zachowania. Czy przygotowujemy i wychowujemy pokolenie dzisiejszych uczniów w najlepszy możliwy sposób? Jak będą nas traktowali?
Szkoła powinna skoncentrować się na kształceniu takich cech jak odpowiedzialność i solidarność. To właśnie w szkole powinny być kształcone postawy oparte na charakterze. W przeciwieństwie do osobowości rozumianej jako szybkie i łatwe sposoby wywoływania wrażenia i manipulowania innymi, to właśnie charakter daje prawdziwą szansę na zrównoważony rozwój naszej cywilizacji. W szkole skuteczność każdego z uczniów powinna być w pełni uświadomionym działaniem, zarówno nauczycieli jak i uczniów. Wszyscy powinni być świadomi, że poprzez codzienne wybory podejmujemy decyzje o sobie, swoim losie i swojej przyszłości. Dzięki temu będzie się nam żyło bezpieczniej i mądrzej już dziś.
Główna bohaterka filmu „Olbrzym” powiada: dzieci możemy jedynie wychować, ale przeżyć za nich życia nie możemy. Czy szkoła, która koncentruje się wyłącznie na przedmiotach akademickich, która organizację pracy oparła na archaicznym już modelu, jest w stanie skoncentrować się na wychowaniu odpowiedzialnych, samodzielnych, świadomych, odważnych i kreatywnych ludzi? Ponieważ nie ma ani wizji narodowej edukacji, ani celów szczegółowych, boję się, że zatraciliśmy się we wszechobecnych rankingach, testach, egzaminach i kontrolach. Zapominamy, jaka powinna być dziś funkcja szkoły. Ostatnio w liście do dyrektorów minister Hall namawia, aby do egzaminów sprawdzających przystępowali już trzecioklasiści. Nauczyciele już zaczynają koncentrować się na przygotowywaniu uczniów do testów. Zastanawiają się, co będzie na egzaminie, z czego zrezygnować? Czy to powinno być najważniejszą troską każdej szkoły, każdego nauczyciela? Szkoła na miarę wyzwań dzisiejszych czasów to taka, która kształci m.in. kompetencje społeczne, która buduje kapitał społeczny i w nim upatruje szansę na rozwój jednostki i modernizację kraju. Ważna jest więc umiejętność rozmowy, dialogu, prawdziwej dyskusji i pokojowego rozwiązywania problemów. Istotną kompetencją jest więc współpraca i rozwój postaw prospołecznych. To przede wszystkim kształcenie nawyku proaktywności, działania w kręgu własnego wpływu, empatii, działania w myśl zasady wygrana – wygrana i właściwego zarządzania sobą w czasie, jest kluczem do indywidualnego sukcesu. Czy to wystarczy, aby przygotować uczniów do życia w przyszłym, dorosłym już życiu? Nastała era mądrości. A mądrość to wiedza z osądem moralnym. Ten moralny i etyczny osądu powinniśmy wykształcić u uczniów. To wyzwanie dla współczesnej szkoły. Wyzwanie realizowane również w naszym interesie, aby w przyszłości żyło nam się bezpieczniej. Chciałbym kraju dobrze zorganizowanego, zarządzanego i kierowanego przez wybitnych ludzi. Dziś chodzą oni do naszych szkół. Czy pamiętamy o tym, kiedy wchodzimy codziennie do klasy? To pytanie towarzyszyło wszystkim prelegentom i prezentacjom podczas sympozjum.
Wyjechałem z Krakowa z przekonaniem, że dopóki profesor Morbitzer będzie patronował i firmował swoim nazwiskiem kolejne edycje sympozjum, to troska o człowieka i jego harmonijny rozwój będzie priorytetem w rozważaniach o współczesnej edukacji. O technologię nie musimy się troszczyć. Ma bowiem ona swojego bogatego promotora. Jest nim biznes, który zabiega o rozwój i sprzedaż nowoczesnych rozwiązań. Profesor Morbitzer wraz z kilkudziesięcioma profesorami skupionymi wokół sympozjum stał się promotorem rozwoju ucznia i dba nie tylko o jego intelektualną i fizyczną sferę, ale troszczy się również o duchową i emocjonalną. Takie przesłanie towarzyszyło wszystkim wystąpieniom podczas jubileuszowego sympozjum.
Ogromną wartością sympozjum jest publikacja naukowa, która zawiera kilkadziesiąt znakomitych referatów. Już w pierwszym dniu miałem okazję wspólnie z profesorami: Januszem Morbitzerem i Maciejem Sysło poprowadzić dyskusję zatytułowaną: Internet – globalny nauczyciel? Wcześniej jednak zaprezentowałem koncepcję pracy Collegium Futurum. Jej zakres wykroczył daleko poza ściśle określony temat. W moim wystąpieniu skupiłem się głównie na wychowaniu pokolenia, które uczęszcza dziś do szkoły i roli nowoczesnego modelu kształcenia i formacji pokolenia Y. Poszukiwałem odpowiedzi na pytanie, jaka będzie w tym kontekście nasza przyszłość, jak będzie wyglądała nasza starość, czy będziemy czuli się wówczas bezpiecznie? Jak będzie się traktowało ludzi nieaktywnych już zawodowo? Co jest szansą dla spokojnej przyszłości nas samych i świata? Kto nas zastąpi, jacy to będą ludzie? Od ich wychowania i wykształcenia będzie zależała przyszłość naszego kraju. Będą nim rządzić ludzie, którym dziś my przekazujemy określone systemy wartości, u których kształcimy charakter, postawę i zachowania. Czy przygotowujemy i wychowujemy pokolenie dzisiejszych uczniów w najlepszy możliwy sposób? Jak będą nas traktowali?
Szkoła powinna skoncentrować się na kształceniu takich cech jak odpowiedzialność i solidarność. To właśnie w szkole powinny być kształcone postawy oparte na charakterze. W przeciwieństwie do osobowości rozumianej jako szybkie i łatwe sposoby wywoływania wrażenia i manipulowania innymi, to właśnie charakter daje prawdziwą szansę na zrównoważony rozwój naszej cywilizacji. W szkole skuteczność każdego z uczniów powinna być w pełni uświadomionym działaniem, zarówno nauczycieli jak i uczniów. Wszyscy powinni być świadomi, że poprzez codzienne wybory podejmujemy decyzje o sobie, swoim losie i swojej przyszłości. Dzięki temu będzie się nam żyło bezpieczniej i mądrzej już dziś.
Główna bohaterka filmu „Olbrzym” powiada: dzieci możemy jedynie wychować, ale przeżyć za nich życia nie możemy. Czy szkoła, która koncentruje się wyłącznie na przedmiotach akademickich, która organizację pracy oparła na archaicznym już modelu, jest w stanie skoncentrować się na wychowaniu odpowiedzialnych, samodzielnych, świadomych, odważnych i kreatywnych ludzi? Ponieważ nie ma ani wizji narodowej edukacji, ani celów szczegółowych, boję się, że zatraciliśmy się we wszechobecnych rankingach, testach, egzaminach i kontrolach. Zapominamy, jaka powinna być dziś funkcja szkoły. Ostatnio w liście do dyrektorów minister Hall namawia, aby do egzaminów sprawdzających przystępowali już trzecioklasiści. Nauczyciele już zaczynają koncentrować się na przygotowywaniu uczniów do testów. Zastanawiają się, co będzie na egzaminie, z czego zrezygnować? Czy to powinno być najważniejszą troską każdej szkoły, każdego nauczyciela? Szkoła na miarę wyzwań dzisiejszych czasów to taka, która kształci m.in. kompetencje społeczne, która buduje kapitał społeczny i w nim upatruje szansę na rozwój jednostki i modernizację kraju. Ważna jest więc umiejętność rozmowy, dialogu, prawdziwej dyskusji i pokojowego rozwiązywania problemów. Istotną kompetencją jest więc współpraca i rozwój postaw prospołecznych. To przede wszystkim kształcenie nawyku proaktywności, działania w kręgu własnego wpływu, empatii, działania w myśl zasady wygrana – wygrana i właściwego zarządzania sobą w czasie, jest kluczem do indywidualnego sukcesu. Czy to wystarczy, aby przygotować uczniów do życia w przyszłym, dorosłym już życiu? Nastała era mądrości. A mądrość to wiedza z osądem moralnym. Ten moralny i etyczny osądu powinniśmy wykształcić u uczniów. To wyzwanie dla współczesnej szkoły. Wyzwanie realizowane również w naszym interesie, aby w przyszłości żyło nam się bezpieczniej. Chciałbym kraju dobrze zorganizowanego, zarządzanego i kierowanego przez wybitnych ludzi. Dziś chodzą oni do naszych szkół. Czy pamiętamy o tym, kiedy wchodzimy codziennie do klasy? To pytanie towarzyszyło wszystkim prelegentom i prezentacjom podczas sympozjum.
Wyjechałem z Krakowa z przekonaniem, że dopóki profesor Morbitzer będzie patronował i firmował swoim nazwiskiem kolejne edycje sympozjum, to troska o człowieka i jego harmonijny rozwój będzie priorytetem w rozważaniach o współczesnej edukacji. O technologię nie musimy się troszczyć. Ma bowiem ona swojego bogatego promotora. Jest nim biznes, który zabiega o rozwój i sprzedaż nowoczesnych rozwiązań. Profesor Morbitzer wraz z kilkudziesięcioma profesorami skupionymi wokół sympozjum stał się promotorem rozwoju ucznia i dba nie tylko o jego intelektualną i fizyczną sferę, ale troszczy się również o duchową i emocjonalną. Takie przesłanie towarzyszyło wszystkim wystąpieniom podczas jubileuszowego sympozjum.
poniedziałek, 20 września 2010
Szkoła szkodzi, szkodzi mózgowi...
Taki tytuł bije z okładki 36 numeru tygodnika Polityka. Eksperci od dawna mówią o różnicach, jakie dzielą pokolenie uczniów od nauczycieli – cyfrowych imigrantów. Badania nad mózgiem, wiedza na temat jego funkcjonowania, pozwala już dziś sformułować nowe zadania dla szkoły i przeorganizować jej pracę. Plastyczność mózgu i wpływ technologii cyfrowej spowodował w mózgach pokolenia młodej generacji zupełnie nowe połączenia neuronalne. Dzisiejsze świetnie radzi sobie z wyszukiwaniem potrzebnych im informacji. Nim uczniowie przyszli do szkoły, już pracowali z komputerem. Wyszukiwali w sieci potrzebne informacje, uczyli się od siebie nawzajem. Łączyli się i grali ze swoimi kolegami w sieci, komunikowali się w niej i wykorzystywali internetowe komunikatory. Nie czekali, aż ich tego nauczy szkoła. Warto, aby szkołą o tym pamiętała. Ten ogromny potencjał sprawił, że w szkole skoncentrować się powinniśmy na kształceniu odpowiedzialności za własny proces uczenia się i osobistego rozwoju.
W Collegium Futurum uwarunkowani przez lata nauki w tradycyjnej szkole uczniowie z trudem oduczają się bierności. Do tej pory przychodzili do szkoły, siadali w ławce i słuchali nauczyciela. Czekali na instrukcje tego, co zrobić, na kiedy i w jakiej formie zaprezentować swoją wiedzę. Dla wielu z nich praca ograniczała się jedynie do zadań wskazanych przez nauczyciela. W Collegium Futurum uczniowie uczą się od podstaw samodzielności, odpowiedzialności, dyscypliny pracy, działania w zespole i współpracy z dorosłymi. Inną rolę przejmuje nauczyciel. Staje się typowym coachem. Trenuje konkretne umiejętności i pomaga w likwidacji luk kompetencyjnych. Jeżeli uczeń nie potrafi samodzielnie zaplanować sobie pracy, wyszukiwać informacji, selekcjonować – przychodzi z pomocą. Jeżeli w trakcie samodzielnej pracy napotyka na trudności, czegoś nie rozumie – wówczas uczeń prosi o pomoc nauczyciela. W nieznanej przyszłości zderzy się on z nieznanymi problemami. Dziś nikt nie potrafi ich zdefiniować. Dlatego zadaniem szkoły powinno być przygotowanie do rozwiązywania problemów. A te będzie można rozwiązać posiadając określone kompetencje. Koncentracja jedynie na treściach akademickich i przekazania jak najwięcej informacji różnego typu na niewiele się przyda, jeżeli nie rozbudzimy w uczniach ciekawości, motywacji, entuzjazmu do samodzielnej pracy nad własnym rozwojem i odwagi w rozwiązywaniu problemów. Dlatego dziś potrzebujemy rozwijać przede wszystkim kompetencje. Niezależnie czy te, o których pisze prof. Sysło, czy te rekomendowane przez Radę Europy. Ważne, aby to, co składa się na kompetencję: wiedza, umiejętności i postawa, było w pełni uświadomionym przedmiotem kształcenia i rozwijania w każdej szkoły. Wszystko po to, aby z naszych szkół wychodziły osoby wrażliwe, świadome odpowiedzialności za ludzi i świat. To dziś przygotowujemy i wychowujemy osoby, które w niedalekiej przyszłości będą ministrami, premierami, lekarzami, prawnikami, przedsiębiorcami. To oni będą tworzyć ustawy i organizować państwo. To, w jakim państwie będziemy żyli, czy będziemy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie, czy będziemy szanowni i otoczeni właściwą opieką, będzie zależało od tego, kogo wychowamy. Dziś właśnie tworzymy naszą przyszłość.
W Collegium Futurum uwarunkowani przez lata nauki w tradycyjnej szkole uczniowie z trudem oduczają się bierności. Do tej pory przychodzili do szkoły, siadali w ławce i słuchali nauczyciela. Czekali na instrukcje tego, co zrobić, na kiedy i w jakiej formie zaprezentować swoją wiedzę. Dla wielu z nich praca ograniczała się jedynie do zadań wskazanych przez nauczyciela. W Collegium Futurum uczniowie uczą się od podstaw samodzielności, odpowiedzialności, dyscypliny pracy, działania w zespole i współpracy z dorosłymi. Inną rolę przejmuje nauczyciel. Staje się typowym coachem. Trenuje konkretne umiejętności i pomaga w likwidacji luk kompetencyjnych. Jeżeli uczeń nie potrafi samodzielnie zaplanować sobie pracy, wyszukiwać informacji, selekcjonować – przychodzi z pomocą. Jeżeli w trakcie samodzielnej pracy napotyka na trudności, czegoś nie rozumie – wówczas uczeń prosi o pomoc nauczyciela. W nieznanej przyszłości zderzy się on z nieznanymi problemami. Dziś nikt nie potrafi ich zdefiniować. Dlatego zadaniem szkoły powinno być przygotowanie do rozwiązywania problemów. A te będzie można rozwiązać posiadając określone kompetencje. Koncentracja jedynie na treściach akademickich i przekazania jak najwięcej informacji różnego typu na niewiele się przyda, jeżeli nie rozbudzimy w uczniach ciekawości, motywacji, entuzjazmu do samodzielnej pracy nad własnym rozwojem i odwagi w rozwiązywaniu problemów. Dlatego dziś potrzebujemy rozwijać przede wszystkim kompetencje. Niezależnie czy te, o których pisze prof. Sysło, czy te rekomendowane przez Radę Europy. Ważne, aby to, co składa się na kompetencję: wiedza, umiejętności i postawa, było w pełni uświadomionym przedmiotem kształcenia i rozwijania w każdej szkoły. Wszystko po to, aby z naszych szkół wychodziły osoby wrażliwe, świadome odpowiedzialności za ludzi i świat. To dziś przygotowujemy i wychowujemy osoby, które w niedalekiej przyszłości będą ministrami, premierami, lekarzami, prawnikami, przedsiębiorcami. To oni będą tworzyć ustawy i organizować państwo. To, w jakim państwie będziemy żyli, czy będziemy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie, czy będziemy szanowni i otoczeni właściwą opieką, będzie zależało od tego, kogo wychowamy. Dziś właśnie tworzymy naszą przyszłość.
poniedziałek, 13 września 2010
Era turbulencji
W księgarni na Nowym Świecie znalazłem niewielką książeczkę. Zaintrygował mnie jej tytuł „Sens pośpiechu. Mobilizacja w erze turbulencji”. Jej autor - John P. Kotter przedstawia siłę i znaczenie ciągłej mobilizacji oraz cztery postawy ludzi wobec zmian. Czasy wymagają ciągłej koncentracji na szansach, jakie może nieść każdy kryzys – duży i mały, w państwie, organizacji, czy też w małej firmie. Problemy w każdej z tych instytucji są wypadkową postaw jej członków. Kotter widzi sens pośpiechu i konieczność mobilizacji. To ona w dzisiejszym świecie stała się czymś koniecznym. Świetnym mottem dla książki mógłby stać się tytuł wywiadu zamieszczonego w kwietniowym numerze miesięcznika "Edukacja i Dialog" - Zdążyć zanim wyprzedzą. Kotter identyfikuje różne reakcji na zewnętrzne okoliczności: samozadowolenie, fałszywa mobilizacja, sceptyk i postawa typu NoNo. Przedstawia taktyki radzenia sobie z takimi zachowaniami i wskazuje, jak rozpoznać każdą z nich.
Postawy te mogłem jeszcze kilka miesięcy temu zaobserwować wśród nauczycieli w szkole, w której wdrażam projekt Collegium Futurum. Dziś panuje pełna mobilizacja i wiara w sens naszej propozycji.
Samozadowolenie
To, co mogło doprowadzić szkołę do kryzysu, w jakim się znalazła, to minione sukcesy. Zgubnym jest więc samozadowolenie, a co za tym idzie brak uwagi, koncentracji i reakcji na sygnały ostrzegawcze sprawia, że sytuacja może się diametralnie odmienić. To poczucie zadowolenia z samego siebie, a zwłaszcza nieświadomość kłopotów i zagrożeń sprawiły, że szkoła borykała się w wieloma problemami. A sygnałów ostrzegawczych było kilka - zostały zignorowane.
Fałszywa mobilizacja
Projekt Collegium Futurum pozwolił uwierzyć w sens zmiany i dał wielu nadzieję, że się uda. Jednak fałszywa mobilizacja – to druga postawa wobec zmiany, która nie pozwala w pełni wykorzystać potencjał, jaki posiadają organizacje. Kotter twierdzi, że fałszywa mobilizacja wyrosła na lęku i złości. Emocje lęku i gniewu wyzwalają wiele energii i dlatego bywają mylone z mobilizacją. Taka energia jest jeszcze bardziej destrukcyjna. W szkole przejawia się to pozorną aktywnością wyrażaną w koncentracji na rzeczach, dokumentach i działaniach mało istotnych z punktu widzenia tworzenia nowej wartości. Fałszywa mobilizacja to strata energii i unikanie podejmowania istotnych decyzji. Tej pozornej, czy też fałszywej mobilizacji doświadczamy często. Inni nie chcą dojrzeć szansy w nowej propozycji. Do tego wspiera ich inna postawa – sceptycyzm.
Sceptycyzm
W świecie, który zmienia się w coraz szybszym tempie, szukanie okazji w kryzysach redukuje ryzyko ogólne. Sceptyka charakteryzuje niechęć do podejmowania ryzyka. Potrzebuje wielu danych, szuka potwierdzenia i na pewno nie ułatwia wdrażania zmian. Jest bierny i często przyjmuje postawę „pokażcie mi”. Bywa irytujący, ale też często sprawia, że naiwny optymizm nie spowoduje dodatkowych szkód. Sceptyka należy przekonać, dostarczyć mu odpowiednich danych, niczego nie chce brać na wiarę.
NoNo
Jest jeszcze NoNo – osobnik, który nie tylko mówi, ale skutecznie działa. Ma przy tym niezwykłą umiejętność niszczenia mobilizacji. NoNo, to coś więcej niż sceptyk. On zawsze znajdzie dziesięć sposobów wytłumaczenia, dlaczego obecna sytuacja jest zadawalająca, dlaczego dostrzegane przez innych problemy i wyzwania nie istnieją i dlaczego przed podjęciem działania należy zgromadzić znacznie więcej danych. W przeciwieństwie do sceptyka postawa typu NoNo może skutecznie opóźnić skuteczne działania i podejmowanie decyzji.
Kotter radzi, jak podtrzymywać w firmie wysoki poziom mobilizacji. Twierdzi, że prawdziwe zmobilizowanie pochodzi nie z umysłu, ale serca. To ono może zamienić strach i złość w zaangażowanie i przekształcić w prawdziwą mobilizację. Najprawdziwsze emocje mobilizują nas do działania, a w efekcie do sukcesu. Jak sprawić, aby ludzie śmiało podążali w przyszłość i uważnie analizowali niebezpieczeństwa oraz szanse, które niesie zmiana. Kotter w specyficzny sposób patrzy na mobilizację i kryzys w organizacji. Jego zdaniem warto wykorzystać metaforę „płonącej platformy”. W ten sposób uzyskuje się inne spojrzenie na naturę kryzysu.
Należy więc wykorzystać kryzys do mobilizacji, co oznacza nastawienie na natychmiastowe wykonanie. Dana rzecz jest niezbędna i należy zrobić ją od razu, a nie za jakiś czas czy w najbliższym dostępnym terminie. Rzecz jest niezbędna wówczas, gdy jej załatwienie decyduje o sukcesie, przetrwaniu lub zwycięstwie. Ta mobilizacja potrzebne jest nie tylko w Collegium Futurum, ale w całej oświacie. Szkoda, że nikt nie dostrzega tego, że „platforma płonie”. Zgubnym okazuje się samozadowolenie i fałszywa mobilizacja. Sceptyków należy przekonać, a ludzi z postawą NoNo oddelegujmy do specjalnych zadań, które dalekie są od miejsc, w których trzeba wzmocnić mobilizację.
Postawy te mogłem jeszcze kilka miesięcy temu zaobserwować wśród nauczycieli w szkole, w której wdrażam projekt Collegium Futurum. Dziś panuje pełna mobilizacja i wiara w sens naszej propozycji.
Samozadowolenie
To, co mogło doprowadzić szkołę do kryzysu, w jakim się znalazła, to minione sukcesy. Zgubnym jest więc samozadowolenie, a co za tym idzie brak uwagi, koncentracji i reakcji na sygnały ostrzegawcze sprawia, że sytuacja może się diametralnie odmienić. To poczucie zadowolenia z samego siebie, a zwłaszcza nieświadomość kłopotów i zagrożeń sprawiły, że szkoła borykała się w wieloma problemami. A sygnałów ostrzegawczych było kilka - zostały zignorowane.
Fałszywa mobilizacja
Projekt Collegium Futurum pozwolił uwierzyć w sens zmiany i dał wielu nadzieję, że się uda. Jednak fałszywa mobilizacja – to druga postawa wobec zmiany, która nie pozwala w pełni wykorzystać potencjał, jaki posiadają organizacje. Kotter twierdzi, że fałszywa mobilizacja wyrosła na lęku i złości. Emocje lęku i gniewu wyzwalają wiele energii i dlatego bywają mylone z mobilizacją. Taka energia jest jeszcze bardziej destrukcyjna. W szkole przejawia się to pozorną aktywnością wyrażaną w koncentracji na rzeczach, dokumentach i działaniach mało istotnych z punktu widzenia tworzenia nowej wartości. Fałszywa mobilizacja to strata energii i unikanie podejmowania istotnych decyzji. Tej pozornej, czy też fałszywej mobilizacji doświadczamy często. Inni nie chcą dojrzeć szansy w nowej propozycji. Do tego wspiera ich inna postawa – sceptycyzm.
Sceptycyzm
W świecie, który zmienia się w coraz szybszym tempie, szukanie okazji w kryzysach redukuje ryzyko ogólne. Sceptyka charakteryzuje niechęć do podejmowania ryzyka. Potrzebuje wielu danych, szuka potwierdzenia i na pewno nie ułatwia wdrażania zmian. Jest bierny i często przyjmuje postawę „pokażcie mi”. Bywa irytujący, ale też często sprawia, że naiwny optymizm nie spowoduje dodatkowych szkód. Sceptyka należy przekonać, dostarczyć mu odpowiednich danych, niczego nie chce brać na wiarę.
NoNo
Jest jeszcze NoNo – osobnik, który nie tylko mówi, ale skutecznie działa. Ma przy tym niezwykłą umiejętność niszczenia mobilizacji. NoNo, to coś więcej niż sceptyk. On zawsze znajdzie dziesięć sposobów wytłumaczenia, dlaczego obecna sytuacja jest zadawalająca, dlaczego dostrzegane przez innych problemy i wyzwania nie istnieją i dlaczego przed podjęciem działania należy zgromadzić znacznie więcej danych. W przeciwieństwie do sceptyka postawa typu NoNo może skutecznie opóźnić skuteczne działania i podejmowanie decyzji.
Kotter radzi, jak podtrzymywać w firmie wysoki poziom mobilizacji. Twierdzi, że prawdziwe zmobilizowanie pochodzi nie z umysłu, ale serca. To ono może zamienić strach i złość w zaangażowanie i przekształcić w prawdziwą mobilizację. Najprawdziwsze emocje mobilizują nas do działania, a w efekcie do sukcesu. Jak sprawić, aby ludzie śmiało podążali w przyszłość i uważnie analizowali niebezpieczeństwa oraz szanse, które niesie zmiana. Kotter w specyficzny sposób patrzy na mobilizację i kryzys w organizacji. Jego zdaniem warto wykorzystać metaforę „płonącej platformy”. W ten sposób uzyskuje się inne spojrzenie na naturę kryzysu.
„Z tej perspektywy kryzys nie musi być z gruntu zły i w pewnych warunkach pomaga nawet osiągnąć sukces w coraz bardziej zmiennym świecie. W myśl logiki „płonącej platformy” przedsiębiorstwo popadłe w samozadowolenie znajduje się w prawdziwym niebezpieczeństwie, a pomimo to przeprowadzanie tam zmian sprawi wyjątkowe trudności. Jednak gdy grunt pod nogami zaczyna płonąć, nawet najbardziej przywiązani do status quo ludzi zaczynają podejmować działania inne niż dotychczas. Dokoła szaleje pożar, wszyscy są w ruchu, status quo zanika i można zacząć wszystko od nowa.”
Należy więc wykorzystać kryzys do mobilizacji, co oznacza nastawienie na natychmiastowe wykonanie. Dana rzecz jest niezbędna i należy zrobić ją od razu, a nie za jakiś czas czy w najbliższym dostępnym terminie. Rzecz jest niezbędna wówczas, gdy jej załatwienie decyduje o sukcesie, przetrwaniu lub zwycięstwie. Ta mobilizacja potrzebne jest nie tylko w Collegium Futurum, ale w całej oświacie. Szkoda, że nikt nie dostrzega tego, że „platforma płonie”. Zgubnym okazuje się samozadowolenie i fałszywa mobilizacja. Sceptyków należy przekonać, a ludzi z postawą NoNo oddelegujmy do specjalnych zadań, które dalekie są od miejsc, w których trzeba wzmocnić mobilizację.
wtorek, 31 sierpnia 2010
O współczesnej erudycji
W szkole cały czas zadaje się więcej pytań typu: co?, kiedy?, gdzie? i kto?, niż dlaczego?, jaka jest tego przyczyna i jakie mogą być skutki? Znając odpowiedzi na pierwszy typ pytań określani jesteśmy często mianem erudyty. Ale w dobie łatwego i powszechnego dostępu do informacji dewaluuje się już ten typ wiedzy. Często prowadzi to do funkcjonowania wiedzy tabloidowej. Co zrobić, aby erudycja stała się prawdziwą wartością i nie sprowadzała się do prezentowania sensacyjnych newsów rodem z Pudelek.pl, ale była niezbędna w rozwoju uczniów we wszystkich sferach jego życia: intelektualnym, fizycznym, duchowym i emocjonalnym.
Przy ogromnej ilości informacji otrzymywanej z różnych źródeł szkoła powinna nauczyć pozyskiwania informacji, zarządzania nią, selekcjonowania, krytycznego analizowania i tworzenia wartościowej wiedzy. Jednak, aby tak się stało, sama musi się zmienić. Nauczanie przedmiotowe powinno zostać zastąpione kształceniem i rozwijaniem kompetencji nie tylko w systemie klasowo-lekcyjnym. Aby było to możliwe, musi się zmienić nasza mentalność, przekonania na temat dobrej szkoły, dobrego nauczyciela i dobrej edukacji. Dziś dla wielu znaczy to dobre przygotowanie do egzaminu zewnętrznego. Rodzice i uczniowie kierują się wynikami, jakie osiąga szkoła w zewnętrznych egzaminach. Edukacyjna wartość dodana jest w świadomości społecznej nadal słabo obecna, a tak naprawdę to ona mówi bardzo wiele o pracy nauczycieli i uczniów. W swoich pracach prof. Mariusz Zawodniak z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy pisze:
Stąd wniosek, że najważniejsze, aby zmieniło się nasze rozumienie roli szkoły, funkcji nauczyciela, celów edukacji i najważniejsze: jej wizji! Po co istnieje system edukacji, komu ma służyć, jaką odgrywa rolę w społeczeństwie. W jakim celu angażujemy 600 tys. nauczycieli i posyłamy do klasy pierwszej w tym roku ponad 300 tys. uczniów? Jakie zadanie ma spełnić narodowa edukacja?
Przy ogromnej ilości informacji otrzymywanej z różnych źródeł szkoła powinna nauczyć pozyskiwania informacji, zarządzania nią, selekcjonowania, krytycznego analizowania i tworzenia wartościowej wiedzy. Jednak, aby tak się stało, sama musi się zmienić. Nauczanie przedmiotowe powinno zostać zastąpione kształceniem i rozwijaniem kompetencji nie tylko w systemie klasowo-lekcyjnym. Aby było to możliwe, musi się zmienić nasza mentalność, przekonania na temat dobrej szkoły, dobrego nauczyciela i dobrej edukacji. Dziś dla wielu znaczy to dobre przygotowanie do egzaminu zewnętrznego. Rodzice i uczniowie kierują się wynikami, jakie osiąga szkoła w zewnętrznych egzaminach. Edukacyjna wartość dodana jest w świadomości społecznej nadal słabo obecna, a tak naprawdę to ona mówi bardzo wiele o pracy nauczycieli i uczniów. W swoich pracach prof. Mariusz Zawodniak z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy pisze:
„Bez działań na rzecz zmian mentalnych nie powiedzie się żaden projekt innowacyjny, a zwłaszcza na obszarze szkolnictwa i edukacji. Niezbędna jest zatem taka analiza (krytyczna analiza naszych dotychczasowych sposobów myślenia o szkole) i niezbędna jest w tym zakresie „modernizacja głów” (określeniem tym coraz częściej posługują się m.in. filozofowie – na określenie procesów, jakie muszą towarzyszyć „zmianom społecznym”).”
Stąd wniosek, że najważniejsze, aby zmieniło się nasze rozumienie roli szkoły, funkcji nauczyciela, celów edukacji i najważniejsze: jej wizji! Po co istnieje system edukacji, komu ma służyć, jaką odgrywa rolę w społeczeństwie. W jakim celu angażujemy 600 tys. nauczycieli i posyłamy do klasy pierwszej w tym roku ponad 300 tys. uczniów? Jakie zadanie ma spełnić narodowa edukacja?
sobota, 28 sierpnia 2010
Szkoła się cofa...
Podczas prac związanych z przeprowadzką trafił w moje ręce wywiad z 2006 roku z Ireną Dzierzgowską. Była wiceminister edukacji twierdziła:
W szkole nadal jest pokolenie, dla którego nauka jest nieprzyjemnym obowiązkiem. Pracodawcy alarmują, że wyrasta generacja ludzi nieodpowiedzialnych i niesamodzielnych. Szkoła nie tylko się cofa, ale przede wszystkim oducza myślenia, refleksji i kreatywności. Od tamtego wywiadu minęło już ponad 4 lata. Nie jest to głos odosobniony. Portal Edunews.pl prezentuje wiele podobnych opinii i to nie tylko polskich ekspertów. Badania przeprowadzone na zachodnich uniwersytetach, w tym prestiżowym Harvardzie, wyznaczają kierunek zmian w oświacie. U nas zastanawiamy się przede wszystkim nad treściami programowymi, listą lektur, egzaminami i systemem nadzoru. To jednak ani nie zmieni, ani nie poprawi edukacji. A już na pewno nie przygotuje do funkcjonowania w przyszłości. W najlepszym przypadku do zdania egzaminu zewnętrznego, ale nie to przecież powinno być celem narodowej edukacji.
Pierwszą jaskółką sygnalizującą zmiany jest zapowiadane rozporządzenie MEN dotyczące realizacji wybranych treści z podstawy programowej metodą projektu edukacyjnego. Już od 1 września br. każdy uczeń gimnazjum będzie miał taki obowiązek. Jego praca zostanie oceniona, a ocena opisowa wraz z tematem projektu wpisana na świadectwo ukończenia gimnazjum. Podstawa programowa zaleca stosowanie projektu edukacyjnego jako metody pracy z uczniami na lekcjach z języka polskiego, chemii, informatyki, wiedzy o społeczeństwie, wychowania fizycznego, zajęć technicznych i artystycznych. Bez zmiany systemu organizacji zajęć trudno będzie zorganizować tego typu pomysł. Jeżeli nie powstaną modelowe rozwiązania pracy ucznia w szkole, to nie widzę szansy na zmianę postaw uczniów, ani znaczącej poprawy poziomu edukacji. Nie są do tego bowiem przygotowani ani nauczyciele, ani uczniowie. Nie są do tego przygotowane również nasze szkoły. Nie służy temu system klasowo-lekcyjny, który pozostaje w sprzeczności z ideą interdyscyplinarnych projektów. Sformułowane oczekiwania wobec gimnazjalistów bez określenia wizji edukacji i celów, skazane jest na klęskę.
Doskonałym przykładem modelowego rozwiązaniu związanego z metodą projektu edukacyjnego jest e-Akademia Przyszłości - projekt realizowany przez WSiP. To może być przełom w realizowaniu nowej koncepcji edukacji. To niezwykle przemyślana koncepcja, której celem jest kształcenie u uczniów kluczowych kompetencji zalecanych przez Parlament Europejski. Na projekt składa się wiele komponentów. Jest m.in. realizacja projektów uczniowskich, e-learning na dedykowanej platformie edukacyjnej, międzyszkolne koła naukowe, szkolne grupy wyrównawcze i systematycznie prowadzona diagnoza edukacyjnej wartości dodanej. Projekt trwa trzy lata. Uczestniczy w nim ponad 20 tys. uczniów z całej Polski i ponad 1700 nauczyciel. Mam nadzieję, że pilotażowy charakter projektu pozwoli oszacować wartość tak zorganizowanej edukacji i wyznaczenie kierunku prawdziwych zmian w szkole.
„Polska szkoła się cofa. Aby temu zapobiec należy zmienić system kształcenia i doskonalenia nauczycieli. Licea tkwią nie w XX, ale XIX wieku. Większość nauczycieli cały czas ogranicza się do suchej wiedzy. 19-letni uczniowie siedzą w ławkach jak siedmiolatki, słuchają nauczyciela, który stoi przed tablicą, a ich rodzice piszą im usprawiedliwienia. Tymczasem w dzisiejszych liceach powinny być wykłady, seminaria, warsztaty. Młodzi powinni nauczyć się samodzielnego zdobywania wiedzy.”
W szkole nadal jest pokolenie, dla którego nauka jest nieprzyjemnym obowiązkiem. Pracodawcy alarmują, że wyrasta generacja ludzi nieodpowiedzialnych i niesamodzielnych. Szkoła nie tylko się cofa, ale przede wszystkim oducza myślenia, refleksji i kreatywności. Od tamtego wywiadu minęło już ponad 4 lata. Nie jest to głos odosobniony. Portal Edunews.pl prezentuje wiele podobnych opinii i to nie tylko polskich ekspertów. Badania przeprowadzone na zachodnich uniwersytetach, w tym prestiżowym Harvardzie, wyznaczają kierunek zmian w oświacie. U nas zastanawiamy się przede wszystkim nad treściami programowymi, listą lektur, egzaminami i systemem nadzoru. To jednak ani nie zmieni, ani nie poprawi edukacji. A już na pewno nie przygotuje do funkcjonowania w przyszłości. W najlepszym przypadku do zdania egzaminu zewnętrznego, ale nie to przecież powinno być celem narodowej edukacji.
Pierwszą jaskółką sygnalizującą zmiany jest zapowiadane rozporządzenie MEN dotyczące realizacji wybranych treści z podstawy programowej metodą projektu edukacyjnego. Już od 1 września br. każdy uczeń gimnazjum będzie miał taki obowiązek. Jego praca zostanie oceniona, a ocena opisowa wraz z tematem projektu wpisana na świadectwo ukończenia gimnazjum. Podstawa programowa zaleca stosowanie projektu edukacyjnego jako metody pracy z uczniami na lekcjach z języka polskiego, chemii, informatyki, wiedzy o społeczeństwie, wychowania fizycznego, zajęć technicznych i artystycznych. Bez zmiany systemu organizacji zajęć trudno będzie zorganizować tego typu pomysł. Jeżeli nie powstaną modelowe rozwiązania pracy ucznia w szkole, to nie widzę szansy na zmianę postaw uczniów, ani znaczącej poprawy poziomu edukacji. Nie są do tego bowiem przygotowani ani nauczyciele, ani uczniowie. Nie są do tego przygotowane również nasze szkoły. Nie służy temu system klasowo-lekcyjny, który pozostaje w sprzeczności z ideą interdyscyplinarnych projektów. Sformułowane oczekiwania wobec gimnazjalistów bez określenia wizji edukacji i celów, skazane jest na klęskę.
Doskonałym przykładem modelowego rozwiązaniu związanego z metodą projektu edukacyjnego jest e-Akademia Przyszłości - projekt realizowany przez WSiP. To może być przełom w realizowaniu nowej koncepcji edukacji. To niezwykle przemyślana koncepcja, której celem jest kształcenie u uczniów kluczowych kompetencji zalecanych przez Parlament Europejski. Na projekt składa się wiele komponentów. Jest m.in. realizacja projektów uczniowskich, e-learning na dedykowanej platformie edukacyjnej, międzyszkolne koła naukowe, szkolne grupy wyrównawcze i systematycznie prowadzona diagnoza edukacyjnej wartości dodanej. Projekt trwa trzy lata. Uczestniczy w nim ponad 20 tys. uczniów z całej Polski i ponad 1700 nauczyciel. Mam nadzieję, że pilotażowy charakter projektu pozwoli oszacować wartość tak zorganizowanej edukacji i wyznaczenie kierunku prawdziwych zmian w szkole.
wtorek, 24 sierpnia 2010
Dobry nauczyciel
Jak to się dzieje, że ktoś jest dobrym, a ktoś złym nauczycielem? I jak sprawić, aby wielu z nich stało się dobrymi? Odpowiedzi na te pytania szukano w połowie ubiegłego wieku. Ogromne badania przeprowadzone w USA pozwoliły wyłonić sześć cech wyróżniających dobrego nauczyciela:
- umie nauczyć, podaje przykłady, mówi w sposób zrozumiały, dobrze tłumaczy,
- jest pogodny, cierpliwy, otwarty,
- jest przyjacielski, nie stoi na uboczu,
- interesuje się uczniami, jest uważny na ich potrzeby,
- jest bezstronny, nie ma swoich „pupilków”,
- jest sprawiedliwy przy stawianiu ocen.
Trudne? Wielu z nas miało takich nauczyciel. Dlaczego ich pamiętamy? Jak wpłynęli na naszą postawę? W Polsce jest ich ok. 600 tys., ilu z nich prezentuje powyższe cechy? Czy te sześć wystarczy w dzisiejszej szkole?
Cechami dobrego nauczyciela charakteryzuje się wiele programów e-learningowych, platform edukacyjnych, kursów on-line. Tworząc środowisko uczenia się autorzy i realizatorzy szkoleń e-learningowych dążą do zapewnienia swoim produktom idealnego nauczyciela. Stąd coraz częściej słyszy się, że komputer to maszyna jak najbardziej przyjazna, otwarta i sprawiedliwa. Wirtualny nauczyciel potrafi rozpoznać modalności, submodalności, metaprogramy oraz strategie uczenia się i zapamiętywania. Podaje przykłady, mówi w sposób zrozumiały, dobrze tłumaczy, jest pogodny, często dowcipny, cierpliwy, otwarty, nie ma humorów, jest przyjacielski, angażuje uczniów, nie stoi na uboczu, interesuje się uczniami, jest uważny na ich potrzeby. Taki jest właśnie nauczyciel – wirtualny nauczyciel. Z pewnością jest też jest bezstronny, nie ma swoich „pupilków” i sprawiedliwy przy stawianiu ocen.
Uczniowie coraz częściej mają wybór pomiędzy nauczycielem uczącym go w szkole a tym w sieci. Dziś kurs e-learningowy to dodatek do regularnych i obowiązkowych zajęć, ale systematycznie zwiększa się w uczeniu udział sieci i technologii mobilnej.
Czy w przyszłości będzie potrzebny jeszcze nauczyciel? Tak, ale będzie pełnić zupełnie inną rolę? Jeżeli tak się stanie, to wówczas odpowiedź na pytanie prof. Janusza Morbitzera: czy cyfrowi imigranci mogą efektywnie nauczać cyfrowych tubylców, brzmi: tak! Jaka to rola? Prof. Mariusz Zawodniak w swoich pracach opisuje zadania nauczyciela XXI wieku. Obok nowych zawodów pojawiających się w biznesie, rodzi się nowy zawód w edukacji i szkolnej rzeczywistości. Na naszych oczach następuje powoli redefinicja roli nauczyciela, którego kompetencje będą różnić się od tych, które posiada dzisiaj. Nowy profil kompetencji stanie się niezbędny w sytuacji, w której tradycyjny nauczyciel konkuruje z wirtualnym.
- umie nauczyć, podaje przykłady, mówi w sposób zrozumiały, dobrze tłumaczy,
- jest pogodny, cierpliwy, otwarty,
- jest przyjacielski, nie stoi na uboczu,
- interesuje się uczniami, jest uważny na ich potrzeby,
- jest bezstronny, nie ma swoich „pupilków”,
- jest sprawiedliwy przy stawianiu ocen.
Trudne? Wielu z nas miało takich nauczyciel. Dlaczego ich pamiętamy? Jak wpłynęli na naszą postawę? W Polsce jest ich ok. 600 tys., ilu z nich prezentuje powyższe cechy? Czy te sześć wystarczy w dzisiejszej szkole?
Cechami dobrego nauczyciela charakteryzuje się wiele programów e-learningowych, platform edukacyjnych, kursów on-line. Tworząc środowisko uczenia się autorzy i realizatorzy szkoleń e-learningowych dążą do zapewnienia swoim produktom idealnego nauczyciela. Stąd coraz częściej słyszy się, że komputer to maszyna jak najbardziej przyjazna, otwarta i sprawiedliwa. Wirtualny nauczyciel potrafi rozpoznać modalności, submodalności, metaprogramy oraz strategie uczenia się i zapamiętywania. Podaje przykłady, mówi w sposób zrozumiały, dobrze tłumaczy, jest pogodny, często dowcipny, cierpliwy, otwarty, nie ma humorów, jest przyjacielski, angażuje uczniów, nie stoi na uboczu, interesuje się uczniami, jest uważny na ich potrzeby. Taki jest właśnie nauczyciel – wirtualny nauczyciel. Z pewnością jest też jest bezstronny, nie ma swoich „pupilków” i sprawiedliwy przy stawianiu ocen.
Uczniowie coraz częściej mają wybór pomiędzy nauczycielem uczącym go w szkole a tym w sieci. Dziś kurs e-learningowy to dodatek do regularnych i obowiązkowych zajęć, ale systematycznie zwiększa się w uczeniu udział sieci i technologii mobilnej.
Czy w przyszłości będzie potrzebny jeszcze nauczyciel? Tak, ale będzie pełnić zupełnie inną rolę? Jeżeli tak się stanie, to wówczas odpowiedź na pytanie prof. Janusza Morbitzera: czy cyfrowi imigranci mogą efektywnie nauczać cyfrowych tubylców, brzmi: tak! Jaka to rola? Prof. Mariusz Zawodniak w swoich pracach opisuje zadania nauczyciela XXI wieku. Obok nowych zawodów pojawiających się w biznesie, rodzi się nowy zawód w edukacji i szkolnej rzeczywistości. Na naszych oczach następuje powoli redefinicja roli nauczyciela, którego kompetencje będą różnić się od tych, które posiada dzisiaj. Nowy profil kompetencji stanie się niezbędny w sytuacji, w której tradycyjny nauczyciel konkuruje z wirtualnym.