czwartek, 31 sierpnia 2017

Postawić na C-U-D

W przededniu  26. Sympozjum Człowiek-Media-Edukacja, zamieszczam rozmowę z jego pomysłodawcą i organizatorem. Prof. Janusz Morbitzer mówi o dehumanizacji dzisiejszej szkoły, jej hipokryzji, o deficycie odpowiedzialności, wpływie Internetu oraz roli edukacji medialnej w rozwoju uczniów.  Wskazuje potrzebę troski o równowagę między sferą fizyczną, intelektualną i duchową ucznia. To holistyczne podejście do rozwoju jest nadal ważnym i pilnym wyzwaniem.


Panie Profesorze, edukacja informatyczna i medialna jest dziś przedmiotem wielu badań. A jak jest traktowana w praktyce szkolnej? 
I w teorii i w praktyce obie dziedziny coraz bardziej się przenikają, ale nie pokrywają. Kompetencje informatyczne to m.in. techniczna umiejętność posługiwania się narzędziami technologii informacyjnej w celu wyszukiwania informacji w Internecie. Kompetencje medialne oznaczają zdolność do racjonalnego i odpowiedzialnego ich przetwarzania. I w tym znaczeniu edukacja informatyczna nabrała już w szkole realnego wymiaru. Natomiast edukacja medialna jako przedmiot szkolny nie istnieje. Oczywiście, dobry nauczyciel potrafi elementy tej wiedzy przemycić w ramach innych przedmiotów. Ale to nie jest rozwiązanie systemowe. A protest przeciwko podpisaniu umowy ACTA, ujawniając zupełnie nowe polityczne, kulturowe i socjologiczne konteksty Internetu pokazał, że jest ono konieczne. Że edukacją medialną powinno się dziś objąć wszystkich – niezależnie od wieku i statusu zawodowego. Uświadamia to również książka kanadyjskiego badacza Internetu Dona Tapscotta „Cyfrowa dorosłość”. Jej podtytuł: „Jak pokolenie sieci zmienia nasz świat” to kwintesencja całego problemu. Wprawdzie już wcześniej wiedzieliśmy, że on istnieje, ale dopiero ostatnio przekonaliśmy się we własnym kraju jak bardzo jest prawdziwy i „namacalny”. 

prof. Janusz Morbitzer

Wiedza informatyczna jest jednak zdobywana przez ucznia częściej poza szkołą.
To prawda. Paradoks sytuacji polega na tym, że często „cyfrowi imigranci” uczą „cyfrowych tubylców”. Ale dla mnie daleko ważniejsze od umiejętności technicznych są społeczno-kulturowe konsekwencje korzystania z nowoczesnych technologii. Siedemnastowieczny hiszpański pisarz-moralista i jezuita, Balazar Gracjan, w książce pt. „Brewiarz Dyplomatyczny” streścił powinność szkoły w zdaniu: „kształcić umysł, polerować obyczaje”. Niestety, my często o drugiej z tych powinności nie pamiętamy. Człowiek to C-U-D, czyli ciało, umysł i duch. I żadnej sfery tego C-U-D-u nie wolno zaniedbywać. Tymczasem badania dzieci w wieku przedszkolnym pokazują, że one są coraz bardziej sprawne technologicznie i coraz mniej – fizycznie. Innymi słowy, radzą sobie świetnie przy komputerze, ale nie umieją jeździć na rowerze, pływać, wiązać sznurówek. Edukacja medialna musi więc objąć także dbałość o ruch fizyczny. W przeciwnym wypadku społeczeństwo przyszłości będzie społeczeństwem ludzi o złej kondycji zdrowotnej.

Amerykanie idą dalej i pytają czy w mózgu „cyfrowego tubylcy” nastąpiły już trwałe zmiany?
W lutym ubiegłego roku ukazała się na polskim rynku książka, której autorem jest kalifornijski neurolog, Gary Small. Jego zdaniem, zmiany na poziomie budowy neuronalnej mózgu u osób często korzystających z Internetu już nastąpiły. To są na razie tylko zmiany osobnicze, ale są, i grożą poważnymi konsekwencjami. Można przecież wyobrazić sobie, co oznacza odłączenie fragmentu kory mózgowej odpowiedzialnej na przykład za empatię, za uczucia wyższe.

Można sobie wyobrazić konsekwencje etyczne.
I w tym momencie wchodzimy w świat wartości, niestety, coraz bardziej upraszczany i trywializowany. Granica między techniką i kulturą jest niedostrzegana, a pojęcia są pomieszane. Plagiat to na przykład dla wielu osób problem techniczny, a więc w tym obszarze szukają pomysłów na jego rozwiązanie. Tymczasem plagiat – podobnie jak przekroczenie na drodze dozwolonej prędkości – to naruszenie norm etycznych. Pierwszy łamie zasadę: nie kradnij, a drugi – nie zabijaj. Z prawnego punktu widzenia jest to więc przestępstwo. Natomiast z perspektywy pedagogicznej jest to dobrowolna degradacja moralna i intelektualna. Dlatego czasem pytam studentów: Kogo oszukaliście popełniając plagiat? Samych siebie!

Powinniśmy przygotować dzieci do życia w poczuciu szeroko rozumianego ryzyka. Ale jak to ryzyko uświadomić, skoro świat gier komputerowych pokazuje im, że człowiek ma więcej niż tylko jedno życie?
Młodzi ludzie uważają, ze podział na świat realny i wirtualny nie istnieje i jest wymysłem naszego pokolenia. Ale rozwój technologiczny zawsze wyprzedzał rozwój innych sfer. Kiedy wynaleziono samochód, nikt nie myślał o wypadkach i kulturze jazdy. Każdy był zafascynowany nowym wynalazkiem i ćwiczył umiejętność jego technicznego opanowania. Refleksja szersza i głębsza pojawiła się później. Tak jest też z Internetem. Dlatego dziś tylko nieliczni dostrzegają niebezpieczeństwa tkwiące w przekonaniu, że jeśli mamy więcej niż jedno życie, to ono zbyt wielką wartością nie jest. Tylko nieliczni są świadomi, że tempo, w jakim jesteśmy bombardowani informacjami, przekracza nasze możliwości percepcyjne i przynosi sporo szkód. Większość bezkrytycznie zanurza się w oceanie informacji, choć nie umie pływać.

Cyfrowy świat to często świat dziecka. Jak ono ma te zawiłe problemy zrozumieć, skoro jest w tym świecie samotne?
Dziecko jest samotne i chce pozostać samotne. Cyfrowy świat jest dla niego światem poza kontrolą dorosłych, więc jest mu to na rękę. Problem w tym, na ile jest to na rękę dorosłym, którzy jednak poniosą kiedyś konsekwencje takiej pozornej wygody.

W jakim momencie dziecko przekracza niebezpieczną już granicę cyfrowego świata?
To się dzieje często w sposób niezauważalny. W momencie, kiedy dziecko styka się z pierwszym inwazyjnym medium w swoim życiu, czyli z telewizją. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, aby do ukończenia 3 roku życia dziecko telewizji w ogóle nie oglądało. I nie chodzi tu o szkodliwe treści, lecz o szkodliwą formę. Istnieje wiele publikacji, które opisują występujące u dziecka fizjologiczne skutki oglądania telewizji. Rainer Patzlaff w książce „Zastygłe spojrzenie. Fizjologiczne skutki patrzenia na ekran a rozwój dziecka” przypomina, że świat jest trójwymiarowy, a więc oko musi się dostosowywać do różnych odległości. Natomiast ekran telewizora jest płaski. Nie ma więc akomodacji oka. Jest tylko szybki ruch. Derrick de Kerckhove, autor „Powłoki kultury elektronicznej” pisząc o nowej strategii poznawania świata, zwraca uwagę na to, że obraz telewizyjny jest ulotny, szybko się zmienia i wymusza błyskawiczną obserwację. W ten sposób dziecko uczy się łapczywego, pospiesznego poznawania i przenosi tę strategię na rozwijanie innych umiejętności – naukę czytania, pisania. A my pytamy skąd się biorą tak liczne przypadki dysleksji i dysgrafii? No właśnie między innymi stąd!

Współczesne pokolenie nie jest również refleksyjne. Ma problemy z głębszą analizą tekstów i problemów.
Jeśli oglądanie strony internetowej trwa przeciętnie około 15 sekund, to skutkiem tego może być tylko spłycone myślenie; zanik zdolności do głębszej refleksji. Młodzi ludzie mówią często, że w każdej chwili mogą wszystko wiedzieć. Nic bardziej mylnego. Oni mogą w każdej chwili dotrzeć do informacji. Natomiast wiedza to informacja przetworzona i zinterpretowana. Możemy szybko sprawdzić, jaki jest wskaźnik indeksu na giełdzie w Tokio, ale to nie znaczy, że potrafimy powiedzieć, jaki jest wpływ tego indeksu na gospodarkę japońską i światową. I na tym polega różnica między informacją a wiedzą. Wiedza pozwala nam podjąć rozmowę na określony temat, odwołać się do kontekstów, które powinien znać kulturalny człowiek. Sama informacja takich możliwości nie daje. Na końcu tej hierarchii znajduje się mądrość, ale to dziś towar najbardziej deficytowy, na którego brak nikt się jednak nie uskarża.

Jaki jest wpływ szkoły na tak uproszczone myślenie?
W moim przekonaniu – ogromny. Co więcej, szkoła brnie w coraz większą hipokryzję. Z jednej strony na liście kluczowych kompetencji XXI wieku umieszcza się kreatywność, a z drugiej tę kreatywność skutecznie zabija. Ken Robinson, światowej sławy ekspert z zakresu kreatywności i rozwoju potencjału ludzkiego badał dzieci na pograniczu przedszkole – szkoła. Wnioski, jakie z tych badań wynikają są alarmujące. Cechy kreatywności wykazywało 98 procent przedszkolaków, ale po 5 latach edukacji ta liczba zmniejszyła się prawie o połowę. Skoro jednak dziecko we wczesnym okresie edukacji, czyli w klasach 1-3 wie, że nie warto zadawać pytań, nie warto mieć innych poglądów niż nauczyciel, to znaczy, że myśmy zniszczyli jego myślenie już na starcie. A taki obraz wyłania się z raportu profesor Haliny Sowińskiej z UAM. „Człowiek nie rodzi się głupi. Człowiek rodzi się neutralny. Dopiero szkoła czyni zeń głupiego”. To jest myśl Bertranda Russella, znakomitego logika i filozofa, laureata literackiego Nobla, pod którą mogę się podpisać.

Polski nauczyciel wie do czego przykłada rękę?
Polska oświata jest w dużej mierze zniewolona przepisami, schematami. Spytałem kiedyś wysokiej rangi pracownika Ministerstwa Edukacji Narodowej, dlaczego na nauczycieli nakłada się kajdany w postaci podstawy programowej. Co to znaczy, że schemat lekcji musi być z nią zgodny? Nie odpowiedział. A szkoła uwięziona w ciasnych ramach nie otwiera dziecka na świat. I to jest jedna strona medalu. Ale jest też druga. Mamy w Polsce około 600 tysięczną grupę nauczycieli, a na strony znakomitych portali edukacyjnych zagląda 100-200 osób. Nauczyciele nie czytają fachowych pism i nie próbują w żaden sposób przyłączyć się do „cyfrowych tubylców”. Jest taki satyryczny rysunek podpisany: „Dajcie nam więcej dat do zapominania.” To znakomita ilustracja niechęci szkoły do sposobu, w jaki młode pokolenie poznaje świat. Ono wyraźnie mówi, że Internet jest dla niego formą pamięci zewnętrznej, więc nie chce uczyć się na pamięć czegoś, co znajdzie w sieci. Tymczasem my albo tego nie dostrzegamy, albo się tym nie przejmujemy.

Pytanie, czy młodzi ludzie dzięki nowoczesnej technologii rzeczywiście poznają świat, czy raczej się od niej uzależniają?
Żyjemy w świecie techniki i kultury. Technika dostarcza narzędzi, a kultura wskazuje, jak można z nich korzystać. Istota rzeczy tkwi w zachowaniu równowagi między jednym i drugim, a z tym ludzie młodzi mają często problem. Fetyszyzują technikę, fascynują się jej gadżetami i w ten sposób dehumanizują swój świat. Nie mają już czasu na kierowanie się ku własnemu wnętrzu. Czasem przybiera to rzeczywiście formę uzależnienia od świata gier komputerowych bądź Internetu. Wówczas nie jest to tylko triumf techniki nad kulturą, ale także nad ludzkim rozumem.

Można ten trend odwrócić?
Nie tylko można. Trzeba. Trzeba pokazać dzieciom alternatywę. Profesor Kazimierz Denek, mój mistrz i promotor pracy doktorskiej, autor książki: „Poza ławką szkolną”, lansuje tezę, że około 30 procent zajęć powinno odbywać się poza szkołą. Dziecko musi świata doświadczać, a ono ogląda go na monitorze. I rośnie nam pokolenie 3C – always Clicking, Computerized, Connected, czyli klikające, skomputeryzowane i zawsze podłączone. Pokolenie zakochane w portalach społecznościowych i patrzące na wszystko przez ich pryzmat. Rozmawiają dwie gimnazjalistki i jedna mówi do drugiej:

- Majka chyba nie żyje!

- A co się stało?

- Nie ma jej na Naszej klasie.

To oczywiście anegdota, ale zarazem obraz „Dzieci sieci”. Młodzi ludzie twierdzą, że najważniejszą wartością jest dla nich wolność i uczynili z niej manifest podczas protestów przeciw ACTA. Ale czy oni to pojęcie rozumieją? Przecież obecność na Naszej klasie, Facebooku, czy zakup telefonu komórkowego to oddanie tej wolności walkowerem.

Przewartościowało się wiele pojęć. Co się dziś kryje za słowem intymność?
Też jestem ciekaw. Interesuje mnie również, czy ci, którzy tak chętnie ujawniają szczegóły z osobistego życia i publikują prywatne zdjęcia zadają sobie pytanie: na ile te informacje przeszkodzą mi kiedyś w karierze zawodowej i zakłócą rodzinne życie? Człowiek zawsze bardzo chronił swoją intymność. Dziewczęta pisały pamiętniki, do których nie miała dostępu nawet matka. Dziś formą pamiętnika jest blog, który pisze się z intencją, by jak najwięcej osób go przeczytało. Nie chronimy prywatności. Przeciwnie. Wystawiamy ją na widok publiczny. Świat Internetu to panoptikon, czyli miejsce, w którym stale jesteśmy obserwowani. Bo przecież panopticon to po grecku: wszystko widzieć.

Ale Internet nie jest tylko synonimem zła.
Internet jest jak lekarstwo. Leczy, ale ma też działania uboczne. I jedni jego użytkownicy się uzależniają, a inni rozwijają. Tych pierwszych jest, niestety, więcej. Dlatego szkoła powinna zająć się również detoksykacją. Odtruciem zainfekowanych umysłów i przygotować je do korzystania z takiego narzędzia. A kiedy już z informacyjnych cegiełek, które ono nam dostarcza uda się zbudować piękny dom wiedzy, jeśli stworzy się z nich przemyślaną strukturę i połączy właściwym spoiwem, wtedy Internet okaże się narzędziem bardzo wartościowym.

Za wszystkim, o czym dziś mówimy powinna stać odpowiedzialność. Ale chyba właśnie jej najbardziej brakuje.
Nauka i edukacja zawsze stawiały na pierwszym miejscu prawdę. Ale co nam po prawdzie, jeśli nie będziemy odpowiedzialni? Dlatego odpowiedzialność to rzeczywiście najważniejsza wartość. Na gruncie prawa i filozofii jest definiowana jako gotowość do przyjęcia skutków własnego postępowania. Ale dla mnie jest ona czymś więcej. To gotowość do dobrowolnego ograniczenia własnej wolności w imię uznawanych wartości. W książce Parry Aftab „Internet a dzieci. Uzależnienia i inne niebezpieczeństwa” jest opisany przykład grzecznego, dobrego ucznia, który wysyłał do ludzi e-maile, a w nich groził im śmiercią. Przyłapany, odpowiadając na pytanie: dlaczego to robisz? – odparł: bo mogę. Nowoczesna technologia stwarza mnóstwo możliwości, ale ja korzystam z nich tylko w takim stopniu, w jakim nie naruszam norm i wartości. I to jest właśnie odpowiedzialność. To jest mój wewnętrzny GPS. Mój system naprowadzania na właściwą drogę postępowania.

Szkoła próbuje wyposażyć ucznia w taki GPS?
Przeciwnie, szkoła, system oświaty z tej odpowiedzialności ucznia zwalniają. Z wyników nauczania rozliczani są nauczyciele, dyrektorzy, kuratorzy, w najmniejszym stopniu uczniowie. Jak mówi profesor Józef Bańka, „przełatwiamy im życie”. A dlaczego nie można usunąć ze szkoły tych, którzy nie przestrzegają zasad i nie dotrzymują standardów? Dlaczego 80 procent młodzieży idzie na studia? Przecież nie wszyscy są do nich przygotowani.

System boi się radykalnych ruchów.
A dlaczego? Dlaczego to, co jest dopuszczalne w sporcie nie jest dopuszczalne w szkole? Dlaczego ona boi się nierówności? Napęd świata tworzy różnica potencjałów. Muszą być więc szkoły lepsze i gorsze. A my chcemy, żeby wszystkie były równe. To błąd. To prosta droga do degradacji elit. Ten proces i tak jest już zaawansowany. Nie możemy dalej brnąć.

A jak brzmi definicja odpowiedzialnego nauczyciela i odpowiedzialnej szkoły?
Odpowiedzialny nauczyciel nie napełnia głowy ucznia, ale rozpala go, motywuje i wyposaża w narzędzia do uczenia się. Odpowiedzialny nauczyciel jest jak rolnik - sieje, pielęgnuje, stwarza warunki wzrostu plonów. A co robi szkoła nieodpowiedzialna? Zachowuje się jak rolnik, który biega po polu z centymetrem i mierzy ile już urosło. Od takiego zachowania urośnie tylko nieodpowiedzialność, z którą uczeń pójdzie w życie, i która zostawi ślad w jego zachowaniach zawodowych, obywatelskich i często także prywatnych.

_______________________________
Wywiad ukazał się Edukacji i Dialogu w majowo-czerwcowym numerze w roku 2012. Rozmawiała Anna Raczyńska, zastępca redaktora naczelnego Edukacji i Dialogu.