niedziela, 31 października 2010

Do czego potrzebujemy rywali?

W teorii zarządzania pojawia się wiele odwołań do gier i różnych dyscyplin sportowych. Dla mnie niezwykle trafną do opisu strategicznych działań menadżerów jest wykorzystanie metafory szachów. Czy jednak strategia wielkich szachistów może zostać wykorzystywana przez biznesowych graczy? Często słyszy się, że jesteśmy pionkami w tej grze, czy też przeciwnie - to będzie szach mat dla naszych rywali, a już na pewno powinniśmy przewidywać trzy ruchu do przodu. To przecież język używany przez liderów zaczerpnięty z terminologii szachistów. Potwierdzenie znalazłem w wywiadzie z Garrim Kasparowem. Czego uczą nas porażki, jaką rolę w naszym rozwoju pełnią przeciwnicy, a także o znaczeniu psychologii i intuicji w strategii sukcesu. O tym mogłem dowiedzieć się z rozmowy z mistrzem szachowym, która zamieszczona została w specjalnym, podwójnym numerze Harvard Business Review.

"Gdy szachista wykona zaledwie trzy otwierające ruchy, pojawia się dziewięć milionów możliwych posunięć. Firmy też mają do czynienia z całym szeregiem konkurentów i potencjalnych reakcji na swoje strategie, politykę cenową i produkty."
(...)
"Cecha, która wyróżnia wielkiego szachistę, jest intuicja. Najlepsze i najbardziej nowatorskie posunięcia wielkich szachistów często pojawiały się w najtrudniejszych chwilach ich pojedynków, kiedy mogli polegać tylko na intuicji."
(...)
"Jestem bezwzględny w wyłamywaniu się ze schematów, nawet tych stworzonych przez mnie."
Niewątpliwie takie działania budują charakter, zmuszają do przejmowania perspektywy rywala, rozwijają logiczne myślenie, ułatwiają podejmowanie ryzyka, kształcą umiejętność rozwiązywania problemów. Przysłuchiwałem się niedawno w radiu dyskusji dotyczącej włączenia gry w szachy do programu nauczania. Inicjatywa ta spotkała się jednak ze sceptyczną reakcją MEN. Nie przyjmowano argumentów i nie udało się przekonać o ogromnej wartości, jaką daje umiejętność gry w szachy. Znam kilka szkół, które włączyły ją do oferty programowej. Nie było trudno przekonać rodziców, aby uczniowie mieli dodatkowe zajęcia. Wiedzieli, że to może pomóc w rozwoju ich dzieci i kształceniu właściwych postaw. Najciekawszym jednak fragmentem rozmowy jest ta, która dotyczy gry Kasparowa z superkomputerem IBM Deep Blue, którą w roku 1997 przegrał. Tamten mecz stał się przyczynkiem do refleksji na temat roli intuicji, przyszłości superkomputerów i relacji z Lou Gerstnerem.
"Jesteśmy bardzo powolni w porównaniu z komputerami, jak mrówki w porównaniu z odrzutowcem. Ta lekcja nie napawa nas optymizmem. Po prostu nie jesteśmy w stanie stale utrzymywać takiej samej spójności w sposobie gry, jak robi to komputer. Więc tym bardziej powinniśmy cieszyć się z intuicji, która pomaga na lepiej grać."
(...)
"Myślę,że IBM popełnił zbrodnię wobec nauki. Tak szybko ogłaszając swoje zwycięstwo w rywalizacji człowieka z komputerem, firma ta odwiodła inne organizacje od inwestowania w tego typu złożone i wartościowe projekty, i to jest prawdziwa tragedia."

Na pytanie czy prezesi byliby lepszymi przywódcami, gdyby grali w szachy, Kasparow nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Jedni bowiem koncentrują się na szczegółach, inni przyjmują szerszą perspektywą. Jedni i drudzy są potrzebni. Każda z tych strategii przydaje się w różnych sytuacjach. Kiedy pytany o to, który z wielkich szefów korporacji jest mu najbliższy odpowiada: „Steve Jobs – wizjoner wyłamujący się ustalonym konwencjom, który nie lubi pogrążać się w codziennych trudach zarządzania. On też miał szczęście do wymagających rywali. Gdyby nie Bill Gates, Steve Jobs z pewnością nie byłby dzisiaj tym, kim jest.” Istnienie przeciwników – rywali w grze, to szansa wzbudzenia na nowo pasji i woli pozostania na szczycie. Choć ważniejszym dla mnie jest codzienne stawanie się lepszym od samego siebie. Taka rywalizacja ma w sobie coś prawdziwie szlachetnego i stanowi ogromne wyzwanie.


Zobacz mnie na GoldenLine

Dlaczego dobrzy przywódcy podejmują niewłaściwe decyzje?

Odpowiedź na to pytanie znalazłem w specjalnym wydaniu Harvard Business Review (lipiec - sierpień 2010). Autorzy artykułu - Andrew Campbell, Jo Whitehead, Sydney Finkelstein - odwołując się do badań z zakresu neuronauki przedstawiają przykłady szefów wielkich i znanych korporacji oraz ich wielkie błędy. Jak to się dzieje, że osoby inteligentne, posiadające ogromne doświadczenie i jednocześnie odpowiedzialne popełniają nietrafione decyzje? Decydują to tym dwa procesy towarzyszące podejmowaniu decyzji:

„Mózg ocenia daną sytuację, rozpoznając wzorce, zaś nasza reakcja na te informacje – lub jej brak – wynika ze skojarzeń emocjonalnych. „zarchiwizowanych” w naszych wspomnieniach. Zwykle oba te procesy działają prawidłowo i stanowią część przewagi ewolucyjnej. Jednak w pewnych okolicznościach mogą nas zawieść”
Pierwszy proces odbywający się na poziomie rozpoznawania wzorców może zostać zakłócony i już na tym etapie popełnimy błąd. Tym bardziej, że to złożona operacja, która polega na zintegrowaniu informacji pochodzących aż z 30 różnych części mózgu. Drugi proces to tworzenie skojarzeń emocjonalnych, gdzie informacje łączą się z myślami i doświadczeniami „zmagazynowanymi” w naszych wspomnieniach. Tak więc każdy z tych procesów może sprawić, że zostanie on zakłócony, co doprowadza w konsekwencji do podjęcia błędnej decyzji. Ponieważ te procesy podejmowane są głównie w podświadomości mamy słaby wpływ na zweryfikowanie danych. Brakuje też mechanizmu kontrolnego w naszym procesie podejmowania decyzji.

„Ludzki mózg nie działa wg klasycznego podręcznikowego modelu: przedstaw wszystkie możliwe rozwiązania, określ cele, a następnie oceń każde rozwiązanie w zestawieniu z każdym celem. Zamiast tego analizujemy sytuacje, rozpoznając wzorce, a potem na podstawie skojarzeń emocjonalnym podejmujemy decyzję – dział czy nie. Te dwa procesy zachodzą niemal jednocześnie. Jak pokazuje badanie przeprowadzone przez psychologa Gary”ego Kleina, nasze mózgi szybko formułują konkluzje i nie łatwo zmusić je do rozwiązań alternatywnych. Co więcej , bardzo słabo wychodzi nam wersyfikacja pierwotnych ocen i założeń.”

Autorzy artykułu odkryli, że w każdym z badanych przez nich przypadków błędnych decyzji przywódcy byli poddani działaniu trzech czynników, które wypaczały ich skojarzenia emocjonalne bądź sprawiały, że dostrzegali fałszywe wzorce: kierowanie się własnym interesem, występowaniem sentymentów zniekształcających ocenę sytuacji i mylące wspomnienia. Każdy z tych elementów został opisany i szczegółowo omówiony ich wpływu na błędne decyzje. Nasze wcześniejsze trafne decyzje i doświadczenia mogą sprawić, że przeoczymy istotne różnice w naszych wzorcach i emocjach. Dodatkowym problemem jest fakt specyfiki działania mózgu. Nie jest możliwe, aby przywódcy byli w stanie wykrywać własne błędy w ocenie sytuacji i zabezpieczać się przed nimi. Autorzy twierdzą, że nasze mózgi szybko formułują konkluzje i niełatwo zmusić je do rozważenia rozwiązań alternatywnych. Co więcej, bardzo słabo wychodzi nam weryfikacja pierwotnych oceń i założeń.

Jak więc się chronić przed błędami? Autorzy prezentują siedem sygnałów ostrzegawczych formułując w ten sposób proces podejmowania decyzji. Mogą one okazać się przydatne tylko wówczas, gdy zostaną zauważone przed zapadnięciem decyzji. Ponadto przedstawiają trzy mechanizmy obronne mogące wzmocnić proces podejmowania decyzji. Warto je poznać i zacząć wykorzystywać nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym. Autorzy artykułu nawiązują w nim do zapisanej w konstytucji Stanów Zjednoczonych zasady, która sytuuje wobec siebie poszczególne organy władzy, by się wzajemnie kontrolowały i równoważyły, a tym samym zapobiega dominacji jednego z nich. Warto, aby odpowiedzialni za podejmowanie decyzji dotyczących również edukacji uruchomili system sygnałów ostrzegawczych, które sprawią, że procent błędnych decyzji w sprawach strategicznych dla oświaty będzie zminimalizowany.


Zobacz mnie na GoldenLine

piątek, 29 października 2010

Nostalgia czy złudzenie

Dziś dostałem pięknego maila. Krzysztof Zajdel przesłał w świat piękny tekst. Pamiętam te czasy, aż zła się w oku zakręciła. Cudowne lata. Dziś w dobie sms-ów, iPodów, internetu i telefonów komórkowych powinno się żyć łatwiej, ale czy tak jest? Jak wygląda dziś dzieciństwo i młodość naszych dzieci?

Niech poniższy tekst będzie komentarzem do minionej epoki?

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.:

Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).

Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.

Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.

Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.

Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.

Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.

Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.

Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.

Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.

Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.

Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.

W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.

Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.

Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.

Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.

Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.

Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.

Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.

Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.

Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.

Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.

Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.

Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.

Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.

Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.

Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.

Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.

Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.

Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i wycierania ust rękawem.

Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.

Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.

Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.

Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.

Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Ostatnio znajoma zapytała mnie, jak wspominam szkolny czas? Dla mnie szkoła podstawowa (przełom lat 60-tych i 70-tych) to piękne wspomnienia. Tam nauczyłem się wielu potrzebnych w życiu rzeczy. Samorządności, pracy w zespole, społecznych akcji, oszczędzania w SKO, tańczyć, śpiewać, recytować. Należałem do zespołu muzyczno-tanecznego. Byłem zuchem, a potem harcerzem. Co roku wyjeżdżałem na obozy pod namiot i startowałem w różnych konkursach przedmiotowych. W niedzielę chodziłem o godz. 11-tej na poranki filmowe a popołudnia spędzałem w parku strzelając z własnoręcznie zrobionego łuku...

Ach, piękny czas. Ciekawie o tym napisał Robert Mazurek w przedmowie do "Romansu licealnego" Piotra Zaremby. Idealna synteza tamtych czasów. To wspomnienie pełne emocji, które dziś dla wielu jest niezrozumiałe.

Zobacz mnie na GoldenLine

poniedziałek, 25 października 2010

Wszyscy byliśmy uczniami...

Pamiętam jedno z wystąpień Toma Petersa – amerykańskiego eksperta w zakresie zarządzania. Przedstawił wówczas listę osób, które odegrały na przestrzeni wieków znaczącą rolę i miały pozytywny wpływ na losy świata. Jednocześnie wymienił ich cechy charakteru. Wśród nich były i takie, które nie są specjalnie cenione w szkole. Uzmysłowił nam, że przyszłe gwiazdy to osoby niepokorne, lekceważące autorytety, często sprawiające kłopoty i wielu doprowadzają do szału. To mistrzowie w ulepszaniu, a ich żywiołem jest chaos i wykorzystują w pełni potencjał, jaki on ze sobą niesie. Oto moja subiektywna i bardzo krótka lista wielkich ludzi. Co łączy te wszystkich osoby poniżej?:

Maria Skłodowska Curie
Albert Einstein
Tomasz Edison
Fryderyk Chopin
Józef Piłsudski
Zbigniew Herbert

Byli młodzi, posiadali wyjątkowe talenty, które rozwijali i których byli w pełni świadomi. To sprawiło, że odnieśli sukces nie tylko w wymiarze osobistym, ale również społecznym. Działali w kręgu wpływu i nie czekali, aż świat wokół nich się zmieni. Byli kiedyś dziećmi, byli uczniami, chodzili do szkoły i mieli swoje młodzieńcze problemy. Mieli też swoje marzenia, które udało im się zrealizować dzięki sile, którą posiadali. Była nią chęć ciągłego działania i oczywiście talent, który odkryli i konsekwentnie rozwijali. Każda z tych osób wniosła ogromny wkład i miała wpływ na rozwój i losy świata. Wszyscy odnieśli sukces i zapisali się na kartach historii w sposób wyjątkowy. Warto pamiętać, że talent, który każda z tych osób niewątpliwie posiadała aby został rozwinięty, potrzebował nie tylko codziennej pracy, ale pasji, zaangażowania i motywacji.

To co możemy zrobić, to wychować swoje dzieci, ale życia za nich nie przeżyjemy – mówi bohaterka kultowego filmu Olbrzym. Ważne, aby realizowały swoje scenariusze na życie zgodnie z marzeniami, w pełni uświadomionymi. Niech nie będą to ani niezrealizowane scenariusze rodziców, ani społeczne oczekiwania, ale ich własne marzenia. Wystarczy dodać do nich datę realizacji i zacząć krok po kroku realizować w ten sposób określony cel. Wspierajmy ich w dążeniu do doskonałości, do stawania się lepszymi i aby nie byli kopiami nas – dorosłych, ale najlepszymi z najlepszych. Wówczas możemy mówić o rozwoju świata.

Rola nauczycieli to rozbudzić potrzebę odkrywania prawdy, zaciekawienia ich nauką, wyzwolenie chęci czytania. Chciałbym, aby uczniowie wiedzieli, że to czego się uczą jest potrzebne i czemuś służy. Jeżeli wyzwolimy w naszych uczniach te kompetencje, to sami zaczną poszukiwać, czytać i uczyć się. Alcybiades – tak nazywają uczniowie swojego nauczyciela z powieści Edmunda Niziurskiego - to ideał nauczyciela, który potrafi przede wszystkim rozbudzić w uczniach ciekawość do przedmiotu i sprawić, że zaczynają myśleć samodzielnie, poszukują wiedzy, poszukują prawdy.

Zobacz mnie na GoldenLine

środa, 13 października 2010

To my tworzymy historię – tę wielką i tę małą

W pięknych salach Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku odbyła się tydzień temu uroczysta inauguracja roku szkolnego w Collegium Futurum. Tam też swoją premierę miało pismo redagowane i składane wyłącznie przez uczniów. Tylko drukiem zajęła się profesjonalna drukarnia. Projekt zakłada wydanie ok. 10 numerów pisma, w którym uczniowie prezentują swoją wiedzę w różnych formach. Każdy z nich redaguje dodatkowo własną rubrykę i zamieszcza autorskie felietony.

To początki karier uczniów Collegium Futurum. I tak toczy się historia. Jesteśmy jej częścią. To co w przyszłości zapiszą o nich, o świecie, w którym żyli, zależy również od ich postaw i decyzji podejmowanych właśnie dziś. Czy to o nich będą kręcić w przyszłości filmy, pisać książki i uczyć się w szkołach? Jak zapiszą się uczniowie Collegium na kartach historii? Czy będą jej bohaterami? Czy następne pokolenia w przyszłości będą uczyły się o nich, o ich osiągnięciach i o ważnej roli, jaką odegrali dla rozwoju naszego kraju i świata? Czy to, co robią dziś, może przynieść im wdzięczną pamięć kolejnych pokoleń? Czy odcisną swoje piętno w polityce, w gospodarce, w kulturze, sporcie, nauce?

Stephen Covey – amerykański autorytet w dziedzinie skutecznego działania powiada: Żyj z wizją końca. Co to znaczy? Covey wyjaśnia: codziennie zadawaj sobie pytanie, czy to co robisz, jest tym, za co chciałbyś, aby inni tobie dziękowali. Ja również zadaję sobie to pytanie, kiedy podejmuję decyzje dotyczące życia zawodowego, czy też prywatnego i to nie tylko w wielkich sprawach. Posiadamy coś, co wyróżnia nas jako ludzi – siłę, która pozwala nam wybierać zachowania, emocje, reakcje, a także to, co mówimy, myślimy i czujemy. Austriacki psycholog Viktor Frankl uczy, że między bodźcem a reakcją jest miejsce na wybór i wymienia kategorie, które pozwalają nam świadomie wybierać właściwe reakcje na różnego rodzaju bodźce. Są to samoświadomość, wyobraźnia sumienie i wolę. Te cztery narzędzia dane nam przez naturę, decydują o miejscu, w którym dziś jesteśmy. Nasze wybory podporządkowane są naszym systemom wartości i przekonaniom, a także naszej wyobraźni i woli działania.

Pamiętam jedno z ćwiczeń, które przeprowadzałem na warsztatach z uczniami klas pierwszych. Prosiłem, aby każdy z nich wyobraził sobie zakończenie roku szkolnego i zobaczył oczami wyobraźni siebie na scenie, a na widowni tłum jego przyjaciół, rodziny i kolegów. Wszyscy oni przyszli z jego powodu, chcieliby podziękować. Każda z tych osób miała powód, aby wyrazić podziw i wdzięczność za jego wyjątkowe cechy charakteru, za wkład, jaki wniósł w ich życie, za to, co osiągnął. Zachęcam uczniów, aby pomyśleli, co chcielibyście usłyszeć i wsłuchali się w siebie i odkryli to, za co inni mieliby im dziękować, co takiego zrobili ważnego dla nich, za co ich podziwiają? Zadaję też drugie pytanie: co usłyszeliby, gdyby uroczystość ta odbyła się dziś? Covey twierdzi, że w ten sposób tworzymy swoją osobistą misję, swoje cele i zadania, które różnią się od misji, celów i zadań innych osób. Każdy z nas ma prawo realizować własny scenariusz na życie, a nie spełniać społeczne oczekiwania. Być może dla wielu to trudne, ale to sposób, aby odkryć nasze prawdziwe pragnienia i je zacząć spełniać.

Jak zrealizować to osobiste przesłanie? Jak wdrożyć ten scenariusz naszego życia? Co zrobić, aby czuć satysfakcję, spełnienie i radość z tego, co robimy? Tego uczymy się na zajęciach w Collegium Futurum. Uczniowie przekonują się, że drogi na skróty nie ma. Czy można bowiem nauczyć się grać na pianinie, w tenisa, mówić po angielsku, czytać, liczyć, tańczyć w jeden dzień? W naszym życiu działają takie same naturalne prawa, jakie działają w przyrodzie. Najpierw siejemy, następnie pielęgnujemy, a dopiero potem zbieramy plony. W czasach ogromnego przyspieszenia nie lubimy czekać. Chcielibyśmy od razu widzieć szybkie efekty. Cierpliwość, konsekwencji, staranności, wiary we własne siły uczymy dziś naszych przyszłych polityków, lekarzy, ministrów... Dziś współtworzymy ich historię. Pamiętam cytat, który wisiał nad moim biurkiem, który przypominał mi codziennie, że dziś jest pierwszym dniem z reszty mojego życia...

Zobacz mnie na GoldenLine